Janusz Góra: Gdyby z dnia na dzień w polskim klubie wdrożyć metody z Salzburga, to… albo trener by nie wytrzymał, albo prezes

Autor wpisu: 27 kwietnia 2020 12:25

Cieszę się, że dane mi było zbierać doświadczenia od ludzi, o których śmiało można powiedzieć, że w środowisku trenerskiej Europy wiele znaczą i są autorytetami – mówi Janusz Góra, były reprezentant Polski, zdobywca krajowych trofeów ze Śląskiem Wrocław, który przez siedem lat kariery szkoleniowej pracował w projekcie Red Bull Salzburg stworzonym przez Ralfa Rangnicka.

Janusz Góra był jednym z najlepszych obrońców w polskiej lidze i jedną z kluczowych postaci wrocławskiego Śląska w drugiej połowie lat 80., gdy drużyna prowadzona przez Henryka Apostela sięgała po Puchar Polski, Superpuchar i grała w europejskich rozgrywkach. Za czasów Andrzeja Strejlaua 11 razy wystąpił w reprezentacji narodowej.
Z Polski wyjechał w 1992 roku do Stuttgarter Kickers, grał także w Augsburgu, ale najwięcej czasu spędził w SSV Ulm, z którym wywalczył sensacyjny awans do 1. Bundesligi (1999 rok). W Niemczech grał w kilku klasach rozgrywkowych, między innymi ma na koncie 25 meczów w 1. Bundeslidze i grubo ponad 100 w 2. Bundeslidze.
Karierę piłkarską kończył jako grający trener w Ulm, a potem zdobywał kolejne trenerskie szlify w Niemczech i Austrii. Największym doświadczeniem okazało się uczestniczenie w gigantycznym przedsięwzięciu Red Bulla – tworzeniu całego systemu szkolenia w Salzburgu i Lipsku, efektem którego jest pasmo sukcesów RB Salzburg i RB Lipsk.

Był pan w Polsce jeszcze na początku marca, odwiedził pan między innymi swój były klub – Śląsk Wrocław, ale zdaje się, że koronawirus… „wygonił” pana z ojczyzny?

JANUSZ GÓRA: Chciałem zostać w Polsce dłużej, obejrzeć więcej meczów, wyrobić sobie konkretne zdanie na zjawiska, jakie zachodzą w polskim futbolu. No, ale wiemy, co zaczęło się dziać w marcu, i jakich obostrzeń doczekaliśmy się w przestrzeni publicznej. Rozgrywki zostały zawieszone, a ja uznałem, że w takim momencie oczywiście najlepiej być u siebie w domu. Wróciłem więc do Salzburga, a konkretnie do Freilassing, gdzie mieszkam. To przedmieścia Salzburga, ale co ciekawe już po niemieckiej stronie za rzeką Saalach, która stanowi naturalną granicę między Austrią a Niemcami.

Wiem, że – zanim sezon został zawieszony – zdążył pan trochę pojeździć po naszych ligowych ośrodkach. Jakie wnioski?

Mimo że od wielu lat mieszkam poza Polską, cały czas interesuję się tym, co dzieje się w polskim futbolu i jego problemy nie są mi obce. Choćby dlatego, że zawsze śledziłem losy Śląska Wrocław – klubu, z którym zdobywałem krajowe trofea jeszcze jako piłkarz, który wypromował mnie do reprezentacji Polski, no i z którego wyruszyłem do Niemiec (początkowo Stuttgarter Kickers, potem SSV Ulm i Augsburg – przyp. red.). Na pewno przez ostatnie lata polska piłka znacząco się zmieniła. Cieszy to, że coraz więcej klubów zaczyna inwestować w akademie, w szkolenie młodzieży, nawet dzieci. Lech, Zagłębie Lubin, Legia, Śląsk, wiele dzieje się w Szczecinie i w kilku innych ośrodkach, powstaje wiele akademii komercyjnych, opartych o wzorce z topowych europejskich klubów – to bardzo dobra droga. Od niej nie ma odwrotu, bo kto nią nie pójdzie, w zawodowym futbolu po prostu przepadnie.

To istotne, bo nas wszystkich martwi, że polskie kluby nie liczą się w europejskich pucharach i odpadają w pierwszych rundach eliminacji, a wydaje się, że to właśnie lata zaniedbań w futbolowym szkoleniu miały ogromny wpływ na tę sytuację.

Różnica między polskim futbolem w wydaniu ligowym a austriackim jest wyraźna. Oglądając mecze polskiej ekstraklasy najbardziej uderza mnie, że zbyt wolno dąży się do wykańczania akcji, za dużo jest podań między zawodnikami, które do niczego nie prowadzą w sensie budowania skutecznej akcji i stwarzania sytuacji strzeleckich. Plus wolniejsze tempo gry, no i tendencja do cofania się po stracie piłki. Brakuje myślenia, czy też dążenia do tego, by ją jak najszybciej odzyskać. Z drugiej strony w polskiej lidze gra jest bardziej siłowa, atletyczna – zwłaszcza jeśli porównamy polską pierwszą ligę z austriacką 2. Ligą.

Pracował pan kilka ładnych lat w sztabie RB Salzburg, w gronie trenerów, którzy zajmowali się przede wszystkim młodzieżą.

To prawda, blisko siedem lat związany byłem z projektem rozwoju akademii Red Bulla w Austrii – i w roli samodzielnie prowadzącego grupy młodzieżowe, i w roli asystenta. Skończyliśmy tę współpracę w czerwcu 2019 roku. To był efekt zmiany pewnej generacji trenerów. Choćby szkoleniowiec pierwszego zespołu Salzburga Marco Rose odszedł wtedy do Borussii M’gladbach. Jednym z założeń długofalowego planu w Salzburgu jest między innymi nieustanne szkolenie nowych trenerów. To trochę jak z piłkarzami. Ci, którzy długo grają, prędzej czy później odchodzą, a w ich miejsce pojawiają się nowi.

Rose prowadził seniorów RB Salzburg przez ostatnie dwa sezony, a wcześniej to on był firmował wielki sukces klubu w UEFA Youth League. Sensacyjnie wygraliście te rozgrywki. Mówię w liczbie mnogiej, bo pan przecież też miał w tym swój udział.

Tamten sezon, tamte rozgrywki to była wspaniała przygoda. Współpracowałem wtedy bardzo blisko właśnie z Marco Rose. On na co dzień szkolił drużynę U-18 i dostał za zadanie przygotować także zespół do rozgrywek europejskich. Ale kilku chłopców z tamtej ekipy UEFA Youth prowadziłem także ja w swojej grupie. I to okazało się bardzo dobrym połączeniem. Mieliśmy siłą rzeczy ze sobą kontakt na co dzień, towarzyszyłem drużynie RB Salzburg podczas meczów europejskich rozgrywek jako jeden z asystentów Rose. Praca z tymi chłopakami, świadomość tego, jak się rozwijają i jak stają się coraz lepiej funkcjonującą drużyną, było niesamowitym przeżyciem. A wyeliminowanie Barcelony w półfinale czy zwycięstwo w finale rozegranym w Nyonie z Benficą to wspomnienia, które pozostaną ze mną już na zawsze.

W swojej grupie prowadził pan między innymi Bartka Żynela, który bronił we wszystkich decydujących meczach tamtej zwycięskiej dla was kampanii. Dziś Żynel jest w Wiśle Płock, ale lekko nie ma. Rywalizuje z byłym reprezentantem młodzieżówki Jakubem Wrąblem i Niemcem Thomasem Dähne.

Akurat Dähne także jest wychowankiem akademii RB Salzburg – taka ciekawostka. A o Żynelu jeszcze wszyscy usłyszymy. Jestem o tym przekonany, bo to bardzo dobry, bystry i skoncentrowany na pracy chłopak. Nigdy nie można mu było zarzucić braku chęci nauki. Przyjdzie moment, gdy dostanie swoją szansę i ją wykorzysta.

Co było kluczem do sukcesu młodej drużyny Salzburga?

Podstawą filozofii gry było jak najszybsze odebranie piłki rywalowi, tuż po stracie. Piłkarze mieli wpojone, że muszą atakować przeciwników, gdy tylko ci mają futbolówkę przy nodze i usiłują ją rozgrywać, wyprowadzać spod własnego pola karnego. Najbardziej pamiętną wygraną była ta w półfinale z Barceloną 2:1 – bo była kulminacją takiego pomysłu na grę zespołu, o jakim mówię. Wiadomo jaka jest charakterystyka Barcelony, w przypadku zespołu młodzieżowego bardzo zbliżona do tego, co prezentują seniorzy. Właśnie z piłką przy nodze, za wszelką cenę starają się wyjść spod pressingu starannym rozegraniem, podaniami, nie lubią tracić inicjatywy. No, a z nami się pogubili. Konsekwentnie naciskani nie poradzili sobie z warunkami, jakie podyktowaliśmy. To było wspaniałe. A potem jeszcze doszedł do tego oczywiście triumf z Benficą w finale. Ale muszę dodać, że nie każdy zespół może tak grać. Trzeba mieć do tego warunki, odpowiednich piłkarzy, wizję i konsekwencję w prowadzeniu szkolenia. Taki futbol wymaga idealnej współpracy wszystkich formacji. Nie może być między nimi zbyt wielkich przestrzeni, a wymagana jest ogromna odpowiedzialność wszystkich na boisku. Nikt nie może sobie pozwolić, by choć na chwilę „odpuścić”, zapomnieć się. Jak ktoś się wyłamie, sytuacja staje się niebezpieczna, bo to rywal dostaje przestrzeń do stworzenia groźnej sytuacji.

Wtedy mieliście długą i niesamowitą drogę do triumfu. Salzburg, który szedł tak zwaną „ścieżką mistrzowską” Młodzieżowej Ligi UEFA rozegrał 9 meczów w systemie pucharowym, wszystkie wygrywając, a poza wspomnianymi Barceloną i Benficą, wyeliminował między innymi Manchester City, PSG i Atletico!

To był wspaniały czas! Europa zobaczyła, że nasz ofensywny futbol, dążenie do szybkiego przejścia do fazy ataku po odbiorze piłki mają sens, a my się przekonaliśmy, że nasza praca poszła w dobrym kierunku i daje pożądane efekty. Praca wielu lat, którą zapoczątkował Ralf Rangnick.

Niegdyś pański trener w SSV Ulm. To za jego czasów klub awansował do 2. Bundesligi i wszedł na ścieżkę wiodącą jeszcze wyżej.

I właśnie w Ulm zetknąłem się pierwszy raz z jego ideami pracy trenerskiej i wizją gry. Już wtedy preferował ofensywę, dużą ruchliwość piłkarzy na boisku, podporządkowanie stylu stwarzaniu sobie jak największej liczby sytuacji strzeleckich – właśnie te elementy, które potem szlifował jako dyrektor sportowy Red Bulla. Mnie ten jego styl od początku odpowiadał. Miałem dobrą wydolność, bez problemu wytrzymywałem obciążenia jednostek treningowy Rangnicka, lubiłem dużo biegać. Zresztą zawsze było to moją mocną stroną. Nawet, gdy już miałem sporo piłkarskich lat na karku, młodsi nie mieli ze mną szans! Pewnie dlatego długo zostałem na murawie, kończyłem karierę w Ulm dopiero po „czterdziestce”. A wracając do Rangnicka – on w 2012 roku podjął pracę w koncernie Red Bulla, gdzie powierzono mu zadanie zbudowania całego systemu szkolenia i stworzenia filozofii gry, o którą oparły się zarówno Salzburg, jak i oczywiście potem także Lipsk. Rangnick skonstruował sztab trenerów, który pracował ze wszystkimi grupami wiekowymi, a w którym to sztabie znalazłem się i ja.

Ogromne wyzwanie dla człowieka startującego w zawodzie.

Ale jednocześnie szansa niesamowitego rozwoju i nauki z najlepszych wzorów. Szczerze powiedziawszy, gdy sam grałem w piłkę, nie przypuszczałem, że będę szkoleniowcem. Jednak tak się wszystko potoczyło, że w Ulm dostałem propozycję zostania grającym trenerem, z której skorzystałem. Przeszedłem wszystkie szczeble początkującego szkoleniowca, zdobyłem wymagane papiery trenera UEFA Pro w szkole w Kolonii i w Polsce. Możliwość pracy w projekcie Red Bulla była oczywiście niesamowitym wyzwaniem. Z Ulm byłem związany sentymentalnie, ale Salzburg to zupełnie inny wymiar futbolu.

Co zrobiło na panu największe wrażenie?

Perfekcyjna organizacja całego projektu. Wszystko podporządkowane rozwojowi piłkarza i całego klubu rzecz jasna. Czy też klubów – bo Salzburg i Lipsk oczywiście prowadzone były według podobnych wzorów, a my trenerzy mieliśmy okazję do częstej wymiany doświadczeń, spotkań czy konsultacji. Zresztą rozwój trenerów zatrudnionych w projekcie był traktowany równie poważnie jak rozwój piłkarzy. System szkoleń, możliwość uczestniczenia trenerów akademii w zajęciach pierwszej drużyny, ba, w całym systemie jej trenowania, wyjazdów zagranicznych – nie tylko w Europie, także do USA czy Brazylii, nieustanny kontakt i przekazywanie sobie nawzajem informacji. Fajna sprawa.

Pracował pan w akademii RB Salzburg, ale w pewnym momencie formalnie przeszedł pan do FC Liefering, gdzie pracował pan zarówno jako asystent szkoleniowca, jak i samodzielnie prowadząc pierwszy zespół. Rozumiem, że to partnerski klub Salzburga.

To część projektu Rangnicka. On od samego początku, poza wyrazistą filozofią gry, stawiał na młodzież. Wychowywanie piłkarzy było jego oczkiem w głowie, no i oczywiście podstawą pomysłu, jaki wcielał w życie w Red Bullu. Najważniejsze było, by chłopcy z akademii w przyszłości trafiali do 1. Bundesligi, stawali się piłkarzami pierwszego zespołu RB Salzburg czy też RB Lipsk. Ale, by to było możliwe, potrzebowali nieustannego postępu pod każdym względem. Nie tylko wyszkolenia, ale także rywalizacji na jak najwyższym poziomie, z jak najmocniejszymi rywalami. Jeśli mieliby grać tylko na poziomie swojej kategorii wiekowej, skończyłoby się na tym, że łatwo wygrywaliby mecze po pięć, sześć do zera, co dla ich rozwoju nic by nie znaczyło. Jednak rezerwy Salzburga formalnie nie mogły grać na zapleczu austriackiej 1. Bundesligi, a mógł właśnie FC Liefering – mały, partnerski klub z Salzburga włączony do projektu Rangnicka. Dzięki temu tam młodzi piłkarze rywalizowali z seniorami w drugiej najwyższej klasie rozgrywkowej w Austrii. Początkowo w drużynie było jeszcze ze dwóch, trzech starszych zawodników, ale od 2016 roku, gdy i ja tam trafiłem, byliśmy najmłodszą ekipą w lidze, zdarzały się mecze, gdy średnia wieku była około 18–19 lat! A wcale nie odstawaliśmy od innych, byliśmy w środku tabeli.

Co panu dała ta samodzielna praca w drugiej lidze austriackiej?

Jako samodzielny szkoleniowiec miałem wolną rękę, jeśli chodzi o decyzje personalne czy taktyczne, ale rzecz jasna moim zadaniem było także tak ustawić pracę z piłkarzami, by dopasować ją do filozofii całego projektu. Wszyscy szkoleniowcy akademii RB są monitorowani pod tym kątem. Miałem do dyspozycji rzecz jasna cały sztab z asystentami, analitykami, fizjoterapeutami. Zresztą to byli bardzo fajni ludzie, profesjonalnie podchodzący do swoich obowiązków, więc współpraca z nimi była prawdziwą przyjemnością. To jeszcze jedna charakterystyczna cecha projektu – nie było w nim ludzi przypadkowych. Wszyscy byli starannie wyselekcjonowani, wybrani z szerokiej grupy trenerów, którzy ubiegali się o zatrudnienie w Red Bullu.

Rozumiem, że prowadząc Liefering preferował pan wspomniany przez pana ofensywny styl gry?

Wszyscy trenerzy dobrze wiedzą o tym, czego się od nich w tym projekcie oczekuje. A ja na dodatek po prostu dobrze się odnajduję w takim stylu. Tym lepiej, że – jak wspominałem – doświadczyłem go jeszcze jako zawodnik i taka gra mi bardzo odpowiadała. Te doświadczenia z oczywistych powodów pomogły w pracy trenerskiej. Można powiedzieć, że dla mnie taki pomysł na grę był czymś naturalnym. Oczywiście, pamiętajmy w tym wszystkim, że każdy mecz ma swoje fazy. Nie w każdej się da atakować, „siedzieć” na rywalu. Ale podstawą jest zasada dążenia do odbioru piłki jak najszybciej po jej stracie. Ale nie po to, by piłkę posiadać, a po to, by zrobić z niej użytek, czyli stworzyć sobie szansę na strzelenie gola. Przecież o to w gruncie rzeczy w futbolu chodzi – o strzelanie bramek. Ktoś może oczywiście powiedzieć, że wiele drużyn i trenerów chce tak grać, ale nie każdemu się udaje. No właśnie! Na tym polegał plan wdrażany przez Rangnicka. Tak trzeba szkolić piłkarzy od najmłodszych lat, by dobrze w tym systemie się odnajdowali i by z czasem realizowali go perfekcyjnie. Dzięki temu Salzburg potrafił na lata zdominować ligę austriacką, świetnie radził sobie w Lidze Europy. No i proszę popatrzeć na to, jak prezentuje się RB Lipsk nie tylko w Bundeslidze, ale przede wszystkim Lidze Mistrzów.

Czyli recepta jest, teraz można ją zastosować i w innym futbolowym miejscu, na przykład w Polsce?

Nie da się oczywiście pewnych wzorów przenieść „jeden do jednego”. Różnią się kluby, sytuacje, sztaby, piłkarze. Pewnie, gdybym chciał z dnia na dzień w jakimś polskim klubie zastosować metody z Salzburga, to… albo ja bym nie wytrzymał, albo prezes! I to bardzo szybko. Nie da się zrobić wszystkiego od razu, bo będzie chaos zamiast porządku. Ale oczywiście ważna jest ogólna filozofia prowadzenia klubu, drużyny i plan na rozwój. Każdy profesjonalny klub taki plan powinien mieć, a jeśli z jakiegoś powodu nie ma, jak najszybciej go stworzyć. Plan wypracowany przez prezesa, dyrektora sportowego, grupę trenerów. Wtedy do takiego planu, do którego wszyscy są przekonani, można dostosować decyzje transferowe, bo szuka się piłkarzy o konkretnych możliwościach i określonych cechach. A także dostosować cały system skautingu, szkolenia dzieci i młodzieży. Gdy pójdziemy taką ścieżką, wszystko nabiera sensu. Oczywiście, można sobie stawiać też cele krótkofalowe, których efekty będzie widać po dwóch, trzech czy czterech miesiącach pracy. Pod warunkiem, że ma się grupę piłkarzy, którzy będą potrafili dostosować się do określonego reżimu i stylu prowadzenia zespołu.

Rangnick wciąż pracuje w Red Bullu, rozwija projekt na obie Ameryki. Rose prowadzi M’gladbach. Pańscy nauczyciele, koledzy rozjechali się trochę po świecie. Pan z kolei przyznaje, że ciągnie pana do Polski.

To jedna z najbardziej pozytywnych rzeczy w mojej karierze – że dane mi było zbierać doświadczenia od ludzi, o których śmiało można powiedzieć, że w środowisku trenerskiej Europy wiele znaczą i są autorytetami. Współpracowałem także między innymi z Gerhardem Struberem – dziś prowadzącym Barnsley w Championship, Markusem Gisdolem (obecnie Köln, wcześniej m.in. HSV czy Hoffenheim – red.), Thomasem Letschem (m.in. trener Austrii Wiedeń – red.) czy Marcusem Sorgiem – teraz członkiem sztabu Joachima Löwa w reprezentacji Niemiec. To z punktu widzenia nauki zawodu są to sprawy nie do przecenienia. Myślę zresztą, że dziś sam mam już dość bogate doświadczenie, które oczywiście chciałbym nadal przekładać na praktykę.

Jakie w związku z tym plany?

Rozmawiamy w trudnym momencie, gdy trudno coś planować, bo wszystkich nas dotyczą jeszcze pewne ograniczenia związane ze stanem walki z epidemią i przede wszystkim musimy poczekać aż futbol się z tego wszystkiego otrząśnie w jakiś sposób. Mówię „w jakiś sposób”, bo o ile pewnie piłkarze na boiska wrócą, to kibice na stadiony jeszcze długo, długo nie. Chcę się oczywiście nadal rozwijać, śledzić to, co na bieżąco będzie się działo w lidze austriackiej, niemieckiej czy polskiej, bo takie obserwacje to także niesamowicie bogaty materiał do przemyśleń. A konkretne wyzwania? Jestem pewien, że z czasem i takie się pojawią.

Rozmawiał Marcin Kalita

Inne artykuły o: Twarze futbolu

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli