Różowe okulary już na nosie i bijemy w bęben oczekiwań. Na resztę spuszczamy kurtynę miłosierdzia. Na razie…
Autor wpisu: Krzysztof Budka 12 czerwca 2018 20:20
Oby tylko ten piknik, jaki właśnie zakończył się na Narodowym, nie uśpił czujności naszych Orłów, bo że uśpi czujność kibiców – tego jesteśmy pewni. Różowe okulary już obowiązkowo na nosie i teraz czekamy tylko na to, by biało-czerwoni podbili Moskwę i kilka innych rosyjskich miast. Ten naród już tak ma i pewnie nic ani nikt tego zmieni. Walczyć z tym sensu nie ma żadnego, więc i my nie zamierzamy.
A że cała para może pójść w gwizdek? O to, w razie czego, martwić się będziemy potem. Na razie trwa festiwal oczekiwań, a dobrych humorów nie jest w stanie popsuć nam nawet tak słabo grająca reprezentacja Litwy, którą tak po prawdzie należało zlać jakimś dwucyfrowym wynikiem. Udało się tylko 4:0, więc i niech tak będzie. Powiedzmy, że zadowalamy się tym 4:0, a na resztę spuszczamy zasłonę miłosierdzia. Przez moment poudawajmy lekką ślepotę i pocieszmy się tym, że mamy drużynę, od której mamy prawo wymagać. Nie tylko wyjścia z grupy.
To był podobno mecz dla gawiedzi. Taka opinia krążyła nie tylko po Narodowym w trakcie spotkania z Litwą, ale i w sieci. Brzmi trochę nieładnie, ale trudno się na tę opinię jakoś poważnie gniewać. Nawet jeśli ta gawiedź to oczywiście jesteśmy my, kibice reprezentacji. To dla nas Orły Nawałki miały zakończyć okres przygotowania do mundialu z przytupem, rozbujać nasze nadzieje, pozwolić jeszcze bardziej podpompować balon i z gracją oraz poczuciem dobrze wykonanej roboty udać się za wschodnią granicę.
Dla każdego, kto choć trochę orientuje się w niuansach polskiej kadry, jasne jest, że w takim składzie, jaki wybiegł na Litwinów, Polacy w Rosji nie zagrają ani jednego spotkania. Może trzech, góra czterech piłkarzy ma szansę na pierwszy skład w spotkaniu z Senegalem. Reszta jedzie jako drugi garnitur, niektórzy jako ważni zmiennicy, a jeszcze inni jako turyści. Ale to nie zmienia faktu, że nawet taki mecz dla gawiedzi może udzielić nam odpowiedzi na kilka nurtujących pytań (bo że udzieli Adamowi Nawałce, tego jesteśmy pewni).
Pierwsze – Fabiański, czy Szczęsny? To już taka nasza polska tradycja, prawie tak długa jak „Kevin sam w domu” na święta w Polsacie. Kto z nich będzie jedynką? Jak znamy życie, to pewnie Szczęsny, chociaż… Z Litwinami od pierwszej minuty zagrał Fabiański, po przerwie zmienił go Szczęsny. Z Chile było odwrotnie. „Fabian” zaprezentował się bez zarzutu. A już to jak pod koniec pierwszej połowy wybronił bombę z kilkunastu metrów – biorąc pod uwagę fakt, że wcześniej przez kilkadziesiąt minut niemożebnie się nudził, wystawia mu tylko i wyłącznie najlepsze świadectwo. A Szczęsny? To jest bramkarz klasy światowej i nic tego – mamy nadzieję, że jak najdłużej – nie zmieni.
Krótko mówiąc, znów jak mantrę możemy powtórzyć to, co dwa lata temu przed EURO mówili nam i Jacek Kazimierski, i Krzysztof Dowhań – w tym przypadku spokojnie można zdać się na rzut monetą i na kogo los by nie wskazał, będzie dobrym wyborem.
Drugie – Bednarek. Facet zagrał drugi mecz w kadrze w tak ważnej dla siebie roli – czyli zastępując Glika – i po raz drugi pokazał, że ta rola wcale go nie przerasta. W meczu z Chile w parze z Pazdanem był, o dziwo, tym lepszym z duetu. Tym razem dostał za partnera Cionka i znów był tym lepszym. Nie pękał, z reguły podejmował dobre decyzje, fajnie się patrzyło, jak dyryguje całą linią, jak odpowiednio się ustawia. A że po naszej defensywie spodziewać się można różnych rzeczy, pokazał już początek meczu, kiedy Litwini strzelili nam gola. Na szczęście – ze spalonego. Tak więc Bednarek egzamin zdał. Zresztą gdy w 53. minucie opuszczał boisko, pożegnały go naprawdę rzęsiste brawa. Gawiedzi więc też się spodobał.
Trzecie – Krychowiak. Pewnie nie jestem w tej opinii odosobniony, ale mam przeczucie graniczące z pewnością, że Grzesiek będzie w Rosji naszym najsłabszym ogniwem. On wciąż chce w tej drużynie odgrywać taką samą rolę, jaką odgrywał dwa lata temu, obrońcy kierują do niego prawie każdą piłkę, a „Krycha” robi wszystko, by postawić swój stempel prawie na każdej akcji. Problem polega tylko na tym, że dwa lata temu to był dwa, albo i trzy razy lepszy piłkarz niż dziś. I możemy używać różnych zaklęć, mówić, że potrzebuje gry, by wrócić do meczowego rytmu, że potrzebuje zaufania ze strony trenera i kolegów, ale prawda jest taka, że to tylko takie maka-gigi. Krychowiak to dziś zawodnik który gwarantuje nam jedno – kłopoty. Mecz z Litwą w jego wykonaniu był co prawda lepszy niż ten z Chile, ale umówmy się – rywal był o trzy klasy słabszy. W 62. minucie „Krycha” przebiegł z piłką ponad połowę boiska, by tuż przed polem karnym rywali schrzanić decydujące podanie. Skąd my to znamy? Ze spotkania z Chile. A potem nawet gola sędzia mu nie uznał… (niestety, słusznie).
Kto więc, jak nie „Krycha”? Pewnie nikt. Trudno spodziewać się, by Nawałka zostawił go na ławce. Jedyne, co pozostaje zagadką, to wariant w środku pola, czyli z kim ten Krychowiak zagra u boku – z Linettym, Góralskim, a może sam, z wysuniętymi przed nim Zielińskim i Milikiem (wariant najmniej prawdopodobny)? Zobaczymy.
Cztery – Rybus. Chyba rozwiały się wątpliwości tych wszystkich, którzy zastanawiali się, czy to chłopak na pierwszy skład, szczególnie w meczu z toporami z Senegalu. „Ryba” jest w wysokiej formie i mamy nadzieję, że nie zdąży jej zgubić. Akcja, jaką na klepę zrobili w pierwszej w połowie z Kownackim – palce lizać. Dogranie Lewandowskiemu przy pierwszej bramce – mądrość, spokój, rozwaga. Tak. Takiego Rybusa będziemy w Rosji niechybnie potrzebować.
Pięć – Kownacki. Czy tylko ja mam wrażenie, że to chłopak, który na dziś może nam dać dużo więcej (oczywiście jako zmiennik, bo trudno spodziewać się go w pierwszym składzie) w ofensywie niż Milik?
Sześć – chuchajmy i dmuchajmy na Kubę. To piłkarz, który musi być absolutnie zdrowy, bo taki da nam na tym mundialu naprawdę dużo. O jego zaletach nie ma sensu pisać, bo na tych łamach robiliśmy to już nieskończoną ilość razy. A tak poza tym, zwyczajnie zasługuje na to, by choć raz zagrać w finałach mistrzostw świata. No i jest w mundialowej formie.
Siedem – Lewandowski. Możemy sobie pisać, dyskutować i gdybać o każdej konfiguracji, ale bez niego osiągnięcie jakiegokolwiek przyzwoitego wyniku na rosyjskim turnieju nie będzie możliwe. Uzasadnienie oczywiście zbędne (nawet VAR to przyznał), ale zawsze w takiej chwili przypomina mi się to, co lubi powtarzać Bobo Kaczmarek – szybciej odkryjemy Komnatę Bursztynową, niż doczekamy się drugiego Lewandowskiego. Polemizować oczywiście nie wypada – nie tylko ze względu na szacunek do pana trenera.
A skoro już przy Bobie jesteśmy, to dwa lata temu po bardzo słabym w wykonaniu biało-czerwonych meczu z Litwą (0:0) tuż przed wyjazdem na EURO, spytaliśmy go, czy też jest w gronie tych, którzy twierdzą, że piłkarze dostali od Nawałki za bardzo w kość i bardziej niż na turniej do Francji nadają się do tego, by jechać na wakacje.
– Da się w sześć dni odzyskać świeżość?
– Co wy wszyscy z tą świeżością? Świeżość to pięć procent, może osiem całości, jaka się składa na sukces. Reszta to czynnik ludzki. Widział pan, by trabant ścigał się z mercedesem na dystansie dłuższym niż sto metrów? Nie ma szans. Świeżość ma to do siebie, że szybko się psuje…
Tak więc o świeżość już się od tamtego czasu nie martwimy. Zresztą dzisiejszy piknik na Narodowym utwierdził nas w tym, że nie musimy.
Inne artykuły o: Mistrzostwa Świata 2018 | Reprezentacja