Przesłanie Lewandowskiego musi trafić pod strzechy
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 22 września 2021 10:31
Robert Lewandowski odebrał nagrodę „Złoty But” dla najlepszego strzelca lig europejskich za sezon 2020/21, w którym zdobył 41 goli w Bundeslidze, bijąc przy okazji rekord Gerda Müllera sprzed niemal pół wieku. Na obuwiu znam się na tyle, żeby wiedzieć iż w jednym bucie strasznie niewygodnie się chodzi, więc jestem przekonany, że „Lewy” jeszcze w tym sezonie skompletuje sobie komplet złotych korków.
Nawet nas to bardzo nie zaskoczy. Bo Robert przyzwyczaił już wszystkich, że bije kolejne rekordy, przekracza granice, że jest nie do zatrzymania. Jakby bycie najlepszym było czymś najbardziej naturalnym na świecie.
Lewandowski już stał się legendą, jest najlepszym piłkarzem w historii polskiej piłki i naszym dobrem narodowym. Jest patronem ulic w naszym kraju, a zapewne będzie także patronem szkół, stadionów, obiektów sportowych. Pomniki Lewandowskiego też będą, to kwestia czasu. Bo w wyrażaniu uwielbienia dla naszych bohaterów nie uznajemy żadnych granic. U nas od razu – jak mawia młodzież – grubo się jedzie.
Troszkę gorzej z wyciąganiem wniosków i nauki dla siebie z tego, w jaki sposób Robert doszedł do tych wielkich osiągnięć i co dla nas wynika z życiowej drogi „Lewego”. Bo zawsze łatwiej biernie pooglądać boiskowe wyczyny Lewandowskiego, zachwycić się nimi przed telewizorem, wymienić z kumplami esemesem: „Ale kot!”, „Niesamowity”, „Nie no, zajeb…”, niż coś z tym samemu zrobić. Na przykład zobaczyć w powiększeniu, przeanalizować jak on tego wszystkiego dokonał.
Niestety, mam wrażenie, że nie chce się nam tego dociekać, zadawać sobie trudu znajdywania źródeł tego fenomenu, bo mamy prostą diagnozę: Lewandowski jest wyjątkowy, on wszystko może, bo ma talent jak nikt inny.
Gdzieś z tyłu głowy nam się kłębi: nikt tego, co zrobił Robert nie osiągnie, bo nikt (żaden z Polaków) nie ma takiego talentu. Jemu wszystko przychodzi łatwiej.
Stąd już prosta droga do myślenia: nie ma się co starać, bo dla zwykłego chłopaka z Polski sukcesy Roberta są nieosiągalne. Mamy gotowe wytłumaczenie, możemy spokojnie odpuścić. Nie ma się co porywać z motyką na słońce.
Jakbyśmy zapominali, że zanim „Lewy” stał się TYM Lewandowskim, był właśnie takim zwykłym chłopakiem z Polski. Z małego Leszna pod Warszawą. Piłkarzem wielce utalentowanym – to prawda – ale to wcale nie wrodzone zdolności zdecydowały o jego sukcesie.
Gdyby spytać dziś samego Roberta w jakim stopniu o tym, że zaszedł tak daleko przesądził talent, pewnie powiedziałby, że to około 20, może 30 procent. Reszta to praca, upór, konsekwencja, wiara w siebie i nienasycanie się sukcesami, bo przecież trzeba sięgnąć po kolejne. To ambicja, która nie jest jedynie deklarowana, ale stała się motorem do codziennego działania. To cecha która poukładała Robertowi priorytety. Ba! Poukładała mu całe życie.
W niedawno opublikowanej książce mojego autorstwa „Lewandowski. Jak wygrać marzenia” (KUP TUTAJ) szczegółowo opisałem kolejne rozdziały w życiu Roberta z silnym zaakcentowaniem właśnie tych aspektów, które później zadecydowały o tym, że chudy, drobny chłopak stał się jednym z najlepszych piłkarzy w historii futbolu.
Książka – przeznaczona dla dzieci i młodzieży – jest pigułą motywacyjną nie tylko dla młodych piłkarzy. Bo przykład Lewadowskiego może pociągać do działania wszystkich, którzy chcą w życiu coś osiągnąć. Nie koniecznie w sporcie. Ta jego żelazna konsekwencja, koncentracja na osiąganiu wyznaczonego celu, systematyczność, wiara w sukces przydadzą się także przyszłym inżynierom, lekarzom, architektom, tancerkom, piosenkarkom czy nawet youtuberkom. Od „Lewego” można się uczyć. Trzeba z jego drogi życiowej czerpać całymi garściami. Naśladować, obserwować jak dokonywał najważniejszych wyborów w życiu, jak się podnosił z kolan po porażkach. A to największa sztuka!
Bo Robert wcale nie kroczył od zwycięstwa do zwycięstwa. Też przegrywał, też rozczarowywał, był wygwizdany nawet na meczu reprezentacji Polski. A w dzieciństwie płakał po przegranych meczach, gdy sam czuł, że zawiódł swoich kolegów. Nawet w swoim pierwszym klubie, w Varsovii, wcale nie był najlepszy. Trenerzy widzieli bardziej utalentowanych juniorów. Ale oni swojego talentu nie potrafili niczym wesprzeć, niczym obudować. A sam talent, bez pracy nic nie znaczy, do żadnych sukcesów nie doprowadzi. Zresztą nie tylko w sporcie.
Przykład Roberta pokazuje, że w drodze po sukcesy nie ma drogi na skróty. Stare powiedzenie „bez pracy nie ma kołaczy” nie przekona, nie zachęci do działania, bo brzmi jak echo z katakumby, jak znalezisko archeologiczne. Do młodych ludzi lepiej trafimy cytując Lewandowskiego i pokazując jak doszedł do swoich sukcesów.
To dużo lepsze – ale oczywiście też bardziej wymagające – niż same oklaski na trybunach, niż esemes do kolegi, niż piwko wypite „za zdrowie Roberta” przed telewizorem.
Czerpmy z przykładu Lewandowskiego, bo jest z czego. Wtedy więcej pożytku będziemy z niego mieli w życiu codziennym, niż od święta, gdy będziemy jedynie celebrować jego sukcesy, budować mu pomniki i nazywać jego nazwiskiem ulice.
Jeśli przesłanie Lewandowskiego naprawdę trafi „pod strzechy”, będzie to większy sukces Roberta niż wszystkie złote piłki i złote buty świata.
Inne artykuły o: Reprezentacja
-
Tomasz Chmurzyński