Pozostaliśmy liderem, ale pozostaliśmy też ze strachem
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 9 września 2019 23:11
Po bezbramkowym remisie z Austrią można by narzekać, że jest się rozczarowanym albo że ma się poczucie niedosytu. Ale to byłoby nieuczciwe i kompletnie nieuprawnione. Jeśli któraś z drużyn była lepsza na Narodowym to jednak nasi rywale, niestety. Najbardziej niepokojące były te fragmenty meczu, kiedy długimi minutami reprezentacja Polski stała we własnym polu karnym, kompletnie zdominowana przez Austriaków.
Kilka razy skórę uratował nam Fabiański (m.in. wygrany pojedynek z Arnautoviciem). Próbowaliśmy kontrataków, liczyliśmy na stałe fragmenty gry. Ale to marna taktyka. Rozczarowujące jest, że to goście przewyższali nas kulturą gry. A przecież to my mamy lepszych piłkarzy. To na pewno.
A selekcjonera? A to nie wiem…
Austriacy zaczęli mecz bardzo odważnie. Już na początku meczu Marko Arnautović – mimo, że był przy nim Glik – pięknie głową uderzył piłkę, a ta trafiła w słupek. Widać było, że goście naprawdę czują się mocni, że to nie było takie zwyczajowe gadanie do prasy, że przyjeżdżają po 3 punkty itp. Na pewno podbudowało ich wysokie (6:0) zwycięstwo z Łotwą. A z naszymi odwrotnie – wyraźna porażka ze Słowenią mocno osłabiła pewność siebie Biało-czerwonych.
Oni też musieli sobie zadawać to samo pytanie, co kibice: w którym miejscu jest ta reprezentacja? Przecież eliminacje zaraz się kończą, powinno już być widać kształty drużyny zbudowanej przez Brzęczka.
Po meczu ze Słowenią dostało się selekcjonerowi po głowie. I nie można powiedzieć, że niezasłużenie.
Powszechne poczucie jest takie, że drużyna – mimo że selekcjoner został zatrudniony 14 miesięcy temu – nadal jest w budowie i jest to budowa rozgrzebana. Bo jak już się wydaje, że coś w końcu jest konkretnego, to za chwilę ta „zbudowana” część zaczyna się chwiać. Konkretnego pomysłu na drużynę, na grę zespołową trudno się dopatrzeć. Za kadencji Brzęczka – jeśli coś było skuteczne – to raczej indywidualne szarże niż akcje, po których można się dopatrzeć, że to wypracowany schemat. Nic takiego nadal nie funkcjonuje. Po widowiskowym stylu reprezentacji Adama Nawałki nie ma już nawet zapachu.
Ratują nas szarże – jak ta Kamila Grosickiego, który świetnie szarpnął na lewym skrzydle i dał idealną piłkę „zewniakiem” na głowę Roberta Lewandowskiego (identyczną akcję zagrali ci dwaj panowie we Frankfurcie, w meczu z Niemcami w eliminacjach do Euro 2016).
Ku rozczarowaniu publiczności na Narodowym kapitan reprezentacji fatalnie spudłował. Zupełnie nie w swoim stylu.
Oczywiście Austria to silny zespół, chyba – poza Polską oczywiście – najsilniejszy w naszej grupie. Ale bez przesady. Nie na tyle dobry, żeby nas tak kompletnie zdominować.
Część widzów po meczu gwizdała. Bo kibic wie swoje. Na Narodowy, który stał się domem reprezentacji, zwykle przychodzi komplet publiczności. Jest na tę kadrę moda. Ludzi reprezentacja Polski kręci. Chcą przy niej być, ale jednocześnie coraz więcej od niej wymagają. Wierzą w nią, ale chcą zwycięstw. I mają rację, bo mają ku takiemu myśleniu podstawy.
To już nie te czasy, gdy nasi piłkarze – poza bramkarzami oczywiście – odgrywali drugoplanowe role w swoich klubach, a i te przecież nie były z najwyższej półki. Nasi grali zagranicą mało, bramki strzelali od wielkiego dzwonu, a w prasie musieliśmy czytać zwierzenia reprezentantów, którzy żalili się dziennikarzom, w stylu: „wiesz, trener się na mnie uwziął. Nie jestem gorszy, od Niemca, a nie gram. Polakowi jest trudniej…”.
Dziś takich „gorzkich żali” nie musimy ani słuchać, ani czytać. Kibic wie, że Lewandowski jest pewnie najlepszym piłkarzem w historii polskiego futbolu, że Piątek zadziwił w poprzednim sezonie całą Europę, że Zieliński ma takie „pokrętło” jak nikt w reprezentacji od dawna, że Szczęsny gra w Juventusie, Glik w Monaco itd. itp. Kibic wie, że mamy w końcu piłkarzy z jakością, bo pokazują to na co dzień w klubach. Niestety, na reprezentację się to nie przekłada.
Oczywiście nie można nie zauważyć, że dorobek punktowy jest więcej niż przyzwoity, a skuteczność w pierwszych czterech meczach była zabójcza. Bo nawet jak kiepawo graliśmy, to jednak na koniec wynik się zgadzał. Wygrywaliśmy mecze, w których na zwycięstwo nie zasłużyliśmy. A jak wysoko zlaliśmy naiwnie grającą reprezentację Izraela, to krytycy Brżęczka musieli zamknąć usta.
Nie na długo, do następnego spotkania – tego w Lublanie. Teraz mecz w Warszawie miał dać odpowiedź na to, czy mamy zespół, który coś wywalczy nie w kwalifikacjach – bo awans z tej grupy jest obowiązkiem – ale na turnieju finałowym Euro 2020. A tam trzeba będzie grać z zespołami silniejszymi niż Słowenia i Austria. I odpowiedzi na to pytanie nie ma. Nadal nie wiemy, gdzie z tą kadrą Brzęczka jesteśmy. Jest nadzieja, ale są też poważne obawy.
Podobało mi się w jaki sposób wejście na boisko Kuby Błaszczykowskiego przyjęła publiczność. On jest dla reprezentacji kimś takim jak… Mick Jagger. Ludzie wiedzą, że już jest mocno wbity w lata, ale chcą by dalej grał – bo przecież najbardziej lubią te przeboje, które znają… I to jest nawet miłe, ale…
Tak długo jak od Kuby nie będą lepsi Sebastian Szymański, Damian Kądzior czy ktokolwiek inny, to Jerzy Brzęczek może wpuszczać na boisko Kubę. Ale tylko tak długo. Błaszczykowski pograł raptem kilka minut i złapał kontuzję… Niby mogło się to zdarzyć każdemu, ale zdarza się to akurat jemu.
Też, tak jak kibice, mam szacunek do osiągnięć Kuby jako piłkarza. Mam wrażenie, że sympatię kibiców zaskarbił sobie po tym, jak już przestał być kapitanem. Ale sympatia sympatią, a w kadrze muszą grać najlepsi. Warto inwestować w Sebastiana Szymańskiego, który w poniedziałek zadebiutował w kadrze. I coś tam nawet spróbował pograć.
Pozycji Brzęczka taka zmiana jaką dał Kuba w meczu z Austrią na pewno nie wzmacnia. Znów będą złośliwości o dobrym wujku…
Uwaga! Dobry mecz zagrał Grzegorz Krychowiak. Tak jak często go krytykuję za chaos i brak dokładności w podaniach, tak tym razem trzeba go pochwalić za to, że brał na siebie grę, pokazywał się, wychodził do piłki, odbierał. Prochu ten facet nie wymyśli, ale przecinać potrafi. Jakby tak jeszcze w każdym meczu…
Po wrześniowych spotkaniach reprezentacji trzeba się cieszyć, że zdobyliśmy choć jeden punkt i zostaliśmy liderem grupy. Ale kiepska to pociecha. Bo pozostaliśmy też ze strachem. Awans przestał być taki pewny…
Inne artykuły o: Reprezentacja
-
ursynów
-
smutas