Polska wreszcie wygrywa. Ale jak można było wykręcić Kubie taki numer?!
Autor wpisu: Marcin Kalita 28 czerwca 2018 18:46
Jakub Błaszczykowski nie zagrał 101. meczu w reprezentacji. Nie pozwolili mu na to koledzy z drużyny. Dlaczego? Nie wiadomo. Kuba przez ponad trzy minuty czekał na zmianę przy linii bocznej, ale gra nie została przerwana ani razu. Japończycy podawali sobie piłkę „ja do ciebie, ty do mnie”, biało-czerwoni nie przeszkadzali. Szczerze? To świństwo, że nikt nie ruszył, nikt nie przerwał, nikt nie poderwał. Przecież Kuba czeka! A jednak nikt nie umożliwił mu wejścia na boisko!
Końcówka meczu to był kabaret – przyznał bez bicia Kamil Grosicki w pomeczowej wypowiedzi. No, był. Japończycy wiedzieli, że 0:1 daje awans do 1/8 finału, nasi wiedzieli, że 1:0 daje zwycięstwo na koniec mundialu.
Ostatnich 10 minut naszego mundialu w Rosji to minuty absurdalne. Japończycy nie chcieli grać, myśmy też nie chcieli grać. Jedynym na boisku, który uparł się grać był… sędzia. No dobra, skrócić spotkania nie mógł, ale czemu przedłużał te męki o trzy minuty? Najbardziej bezsensowne minuty na tych mistrzostwach. Szkoda, że Senegalczycy nie wyrównali w meczu z Kolumbią (skończyło się na 1:0 dla Kolumbijczyków). To byłaby kara dla Japonii. Dla nas już nie, myśmy swoje kary już dostali.
Ale tym bardziej – zważywszy na tę końcówkę-kuriozum – nie zrozumiem, czemu koledzy odmówili Błaszczykowskiemu wyjścia na boisko?! Selekcjoner Adam Nawałka podprowadził Kubę pod linię boczną, by dokonać symbolicznej zmiany. Być może na ostatni występ Kuby w reprezentacji, na pewno na ostatni mecz Kuby podczas mistrzostw świata. Ale nie było jak tej zmiany dokonać, bo nikt nie zaatakował rywali spokojnie podających sobie futbolówkę, nikt nie dał hasła: „chłopaki, ruszmy na nich, dajmy szansę na zmianę!”
Przecież nic nie stało na przeszkodzie. Zrobić dwa, trzy kroki do przodu. Nacisnąć jednego rywala z drugim. Niech choćby wybiją na aut.
Zamiast tego, Grosicki usiłował… symulować uraz. Ale nawet to się nie udało!
Ta końcowa, absurdalna gra – nie, nie gra, absurdalne stanie – okazało się symbolicznym podsumowaniem mundialu. Nie byliśmy w stanie zdobyć punktu z Senegalem, nie byliśmy w stanie urwać choć punktu Kolumbii, nie byliśmy w stanie powalczyć o wyjście z grupy, no a na koniec nie byliśmy w stanie nawet wprowadzić Błaszczykowskiego na boisko. Choć taki był zamiar Nawałki. Jak widać zamiary selekcjonera w Rosji posypały się nawet na tak drobnej w gruncie rzeczy sprawie. Drobnej z punktu widzenia boiska. Pewnie ważnej i prestiżowej z punktu widzenia Błaszczykowskiego. Wstyd!
Tak czy owak na koniec mundialu znów wygraliśmy. Tak jak w 2002 roku, tak jak w 2006. Ale – błagam – nie wciskajcie mi (jak starali się to uczynić eksperci TVP: Sebastian Mila i Adam Matysek), że po dobrym meczu/dobrej grze.
Do czwartkowego popołudnia byłem przekonany, że nic nie przebije nudziarstwa pierwszej połowy meczu z Senegalem. A jednak się udało. Przebiła pierwsza połowa z Japonią. Obie drużyny dokonały rzeczy z pewnej, przekornej perspektywy wielkiej: udowodniły, że na mundialu da się jednak grać na stojąco. Da się! A Japonii to nawet uda się awansować! Żenada. Jak popatrzeć, że z Rosji muszą wyjechać tak witalne i energetyczne zespoły jak Iran, Peru, Serbia, a zostaje na nich Japonia, serce się kraje.
Na pierwszą składną akcję Polaków trzeba było czekać do 33. minuty. Rafał Kurzawa – Bartosz Bereszyński – Kamil Grosicki głową i bramkarz Japonii wybił piłkę już z linii bramkowej.
Później była jakaś tam kontra, którą stracił Grosik złym dograniem do Roberta Lewandowskiego, no i bramka w 60. minucie. Świetna centra Kurzawy oczywiście lewą nogą z wolnego, świetne wyjście Jana Bednarka, który nogą strzelił pierwszego gola na mundialu. Pierwszego, ale mam nadzieję, ze nie ostatniego.
Bednarek, mimo kilku pomyłek w defensywie, i Kurzawa – to były na pewne dwa przebłyski, dla których warto było na ten mecz choć spojrzeć jednym okiem. Bereszyński – być może następny. Łukasz Fabiański, gdy jeszcze w pierwszej połowie raz i drugi miał coś do roboty – jak zwykle pewny. Plus Kamil Glik – na Japończyków absolutnie wystarczający.
Reszta – jak poprzednio: co się polepszy, to się popieprzy. Plus mało pressingu. Plus zero wysokiego pressingu. Ale tym razem wystarczyło to do skromnej wygranej nad Japonią usiłującą grać najbardziej ekonomiczny futbol z możliwych.
– Jeśli chodzi o poziom, to lepiej zapomnijmy – szczerze i uczciwie przyznał na koniec Zbigniew Boniek. – Ten mecz to nie było wielkie spotkanie, tysiące niedokładnych podań. Piłkarsko pierwszy raz w życiu widziałem, że drużyna, która przegrywa, chce przegrać. I nie chce nikogo dotknąć, by nie dostać żółtej kartki – komentował ku zdumieniu reporterki TVP, która oczekiwała większej dawki optymizmu, a trafiła na chłodną ocenę.
Ale, jak zauważył Boniek, mimo wszystko lepiej wracać do domu ze zwycięstwem. Kończymy więc mundial na 1:0. I jasne – w sumie dobrze.
Inne artykuły o: Mistrzostwa Świata 2018 | Reprezentacja
-
ursynów
-
@