Czekam, aż Sousa wyprowadzi reprezentację z podwórka na stadion
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 30 czerwca 2021 08:46
Paulo Sousa ani mi brat, ani swat. Ani mnie ziębi, ani grzeje. Gdyby go Boniek zatrudnił w swoim klubie, to nic by mnie to nie obchodziło. Bo Sousa mnie nie rusza, ale już brak kwalifikacji do mundialu w Katarze, absolutnie mnie rusza.
W całkowicie słusznej i zmasowanej krytyce poczynań Paulo Sousy, największą niekonsekwencją jest dopuszczanie myśli, że w sumie dobrym rozwiązaniem – nie wiedzieć czemu – jest pozostawienie Portugalczyka na stanowisku selekcjonera. Nie mogę się temu nadziwić. Bo trudno w historii reprezentacji Polski znaleźć trenera, który by się aż tak bardzo się nie sprawdził. I to pod każdym względem. Naprawdę pod każdym.
Sousa zawalił nam kompletnie Euro 2020 i jest na najlepszej drodze, żeby zawalić eliminacje do mundialu w Katarze (jesteśmy na 4. miejscu w grupie, a bezpośrednio wychodzi tylko pierwsza drużyna, druga zagra w trudnym meczu barażowym).
Spośród setki argumentów, które pro-Bońkowa propaganda wtłacza nam do głów, najlepiej się przyjęła i – niestety – zagnieździła, teza o pilnej potrzebie stabilizacji. Że przecież ostatnio było już tyle zmian w tej reprezentacji, że lepiej nie zmieniajmy selekcjonera, bo to spowoduje jeszcze większy chaos. Niestety, ten argument kojarzy mi się z mało wyszukanym, ale niestety trafnym powiedzeniem: „najgorsze nie jest to, że jesteśmy, w d…, ale to, że zaczęliśmy się w niej urządzać”. Czyli jest fatalnie, ale nic nie zmieniajmy, bo możemy coś zepsuć. Ale co? Przecież wszystko zostało już zepsute!
Przecież ten brak stabilizacji, to wspólne dzieło Bońka i Sousy, który wziął nieco toporną – to prawda – drużynę po Jerzym Brzęczku, rozkręcił ją na małe śrubeczki i za cholerę nie ma pojęcia jak to wszystko poskręcać. Przecież to Sousa w tej reprezentacji ma na drugie imię „brak stabilizacji”, a na nazwisko „mister Chaos”. To u niego w drużynie panował nieustanny „przeciąg” personalno-taktyczny. No naprawdę, też mi gwarant stabilizacji…
Piłka nożna jest grą, w której generalnie chodzi o wygrywanie meczów. Obrońcy Sousy nie podnoszą tego argumentu, bo akurat z konkretnymi wynikami trudno się polemizuje. Ten nieustraszony portugalski konkwistador, słynny pogromca Andory i okolic, na swoje drugie zwycięstwo się jeszcze nie doczekał. Ale może i dla niego wkrótce zaświeci słoneczko. Już 5 września, w terminarzu mamy spotkanie z San Marino. Nawet niestudzony odkrywca selekcjonerskiego talentu Sousy, Zbigniew Boniek ma na koncie triumf z San Marino w swoim – wątlutkim przecież – dorobku trenera reprezentacji Polski (2:0 po bezbarwnej). Może więc i Sousa pójdzie we wrześniu w ślady swojego pryncypała?
Ale póki co, mamy jeszcze czerwiec i obrońcy Portugalczyka muszą zaczynać swoje zdania od: „co prawda, wyniki go nie bronią, ale…”.
No właśnie, po stwierdzeniu, że wyniki go nie bronią, powinniśmy kończyć tę dyskusję, bo futbol to nie gimnastyka artystyczna i tu za wrażenia punktów się nie daje. Niestety, w Polsce potrafimy sprawy proste komplikować, więc nagle pojawiają się argumenty – że tak powiem – z lasu.
Jakie? Na przykład, że reprezentacja w końcu gra ofensywnie. Hmm?
Ja bym raczej powiedział, że gramy naiwnie. Tak jak dzieci na podwórku, których mecze kończą się wynikami 15:11, albo 13:9, bo wszyscy skupiają się na ataku, a mało kto na defensywie. W wywiadzie dla Wirtualnej Polski, znakomity trener Raymond Domenech, opowiedział historyjkę, jak to mecz Polski ze Szwecją na Euro 2020 oglądał ze swoim synem i przy stanie 2:2 jego syn powiedział: „Polacy zaraz stracą kolejnego gola”. Tak się też stało, a Domenech skonstatował w wywiadzie: „Trzeba pamiętać, że to nie jest turniej dla drużyn na podwórku”. Niezła recenzja pracy naszego selekcjonera, prawda?
Czekam, więc aż Sousa – zainspirowany sloganem PZPN – w końcu wyprowadzi reprezentację Polski „z podwórka na stadion”.
Zbigniew Boniek, który podczas sprawowania swojej 9-letniej prezesury w PZPN sporo czasu spędził w Rzymie (tak jakoś wyszło), uznał, że także Sousa może udanie pełnić funkcję selekcjonera z zagranicy, że przecież wcale nie musi mieszkać w Polsce. Wystarczy żeby tylko przylatywał z Portugalii na zgrupowania. Wygodne rozwiązanie. Sousa nie musiał co tydzień męczyć swoich oczu – wyrafinowanego smakosza futbolu – paździerzowymi meczami polskiej ekstraklasy. Uznał, że szkoda na tę ligę jego cennego czasu. Nawet na oglądanie takiego Bartosza Slisza z Legii, co to za chwilę w reprezentacji wyśle Krychowiaka na emeryturę, ale o tym to się Sousa dowie z gazety, bo go od dawna już tu nie będzie.
Czy nie wygląda to na bezczelność, że facet, który na co dzień mieszka w Portugalii opowiada w zagranicznych gazetach, że będzie zmieniał mentalność polskiego piłkarstwa? No jak? Na odległość?Jeden z najcięższych zarzutów do Sousy jest taki, że nie wiedział niemal nic o polskich piłkarzach i – co gorsza – niewiele zrobił, żeby to zmienić. Stąd te jego błędy personalne i obsadowe, stąd Helik w pierwszym składzie na mecze eliminacyjne, stąd próba (nieudolna zresztą) zniechęcenia Glika do gry w kadrze, stąd powołania na Euro 2020 dla Płachety i Kownackiego kosztem choćby Sebastiana Szymańskiego i wiele innych wtop, błędów i pomyłek.
Odbieram to jako przejaw arogancji Paulo Sousy, że ktoś, kto nie wie nic o polskich piłkarzach, nie chciał mieć nawet asystenta z Polski. Tak jakby mówił: „ja się znam na futbolu i to wystarczy”.
Może gdyby Portugalczyk co tydzień poszedł na mecz ekstraklasy, to tam by z kimś porozmawiał, czegoś nowego się dowiedział, ktoś rzucił by mu inne spojrzenie na polskie sprawy. Choćby na tę, że ogłoszenie iż to Wojciech Szczęsny jest pierwszym bramkarzem, gdy trener nie odbył nawet jednego treningu z bramkarzami, jest arogancją w czystej postaci. A trafność tej decyzji? No sami wiecie.
Ciężko się walczy z mitami o pozytywnej roli Sousy, bo one z racjonalnym myśleniem nie mają wiele wspólnego. Portugalczyk popełniał błędy strategiczne (pomysł na totalne zburzenie fundamentów drużyny Brzęczka na kilka miesięcy przed mistrzostwami Europy), personalne, taktyczne, obsadowe, a nawet w kwestii przygotowania mentalnego, bo mecz ze Słowacją pod tym względem był katastrofą.
Jedną z tzw. miejskich legend jest twierdzenie, że to u Portugalczyka można podziwiać jak Polacy grają pressingiem. Otóż muszę rozczarować zwolenników Sousy: wysokiego pressingu wcale nie wymyślono u Portugalczyka w ogródku. Pressingiem w reprezentacji grał i Brzęczek i Nawałka i Fornalik, a nawet Smuda. Ale w jednym z programów usłyszałem ostatnio, że u Portugalczyka ten wysoki pressing jest… wyższy. No i co z tym fantem zrobisz człowieku? Trawa w ogródku Sousa też jest pewnie bardziej zielona.
Argumentem, żeby nie zmieniać teraz selekcjonera jest hasło, że jeśli po Portugalczyku przyjdzie nowy trener i będzie chciał szukać nowych rozwiązań, to będzie musiał eksperymentować. Ha, ha! Tak jakby Sousa już nie musiał szukać, bo przecież pomysł już znalazł: 55 wrzutek w pole karne w meczu ze Szwecją. Ludzie! Przecież cała jego kadencja, to jeden wielki eksperyment.
Sousa absolutnie nie wykorzystał czasu od marca do czerwca. Po meczu ze Szwecją wie o swojej drużynie tyle samo co po swoim pierwszym spotkaniu – z Węgrami. Zmiany, jakie zrobił w końcówce meczu ze Szwecją dobitnie o tym świadczą. To był chaos i przypadek. Wpuszczanie na boisko kolejnych zawodników ofensywnych, bez pomysły, ładu i składu.
Nie kupuję też argumentu, że „przyjdzie ktoś nowy i będzie wywarzał otwarte drzwi”. Bo te drzwi są nadal przed Sousą zamknięte. On nie ma do nich klucza. Ba! On w ogóle nie wie, gdzie sam się znajduje: czy to są drzwi do skarbca czy może tylko do toalety.
Dla mnie Sousa jest portugalskim turystą, który jest tu przejazdem (mam nadzieję, że jak najkrótszym). On nie myśli jak gospodarz, jak ktoś, kto wie, że będzie tu pracował za rok, dwa, trzy lub za pięć, bo wtedy powołałby na Euro 2020 – jako inwestycję – piłkarzy, którzy będą w niedalekiej przyszłości stanowili o sile tej reprezentacji, takich jak Szymański, Slisz, Walukiewicz, Karbownik. Nie ma też nikogo, o kim mógłbym powiedzieć, że się u Portugalczyka zdążył rozwinąć. Wręcz przeciwnie: ci którzy grali nieźle w marcu (Kamil Jóźwiak czy Krychowiak na Wembley) zwiedli na Euro.
Paulo Sousa ani mi brat, ani swat. Ani mnie ziębi, ani grzeje. Gdyby go Boniek zatrudnił w swoim klubie, to nic by mnie to nie obchodziło. Bo Sousa mnie nie rusza, ale już brak kwalifikacji do mundialu w Katarze, absolutnie mnie rusza.
Na jakiej podstawie miałbym wierzyć, że ten facet nagle – właśnie od początku września, gdy gramy kolejne mecze eliminacyjne – zacznie myśleć racjonalnie? Skoro on nie wyciąga wniosków ze swoich porażek. Po ostatnim meczu grupowym Portugalczyk został zapytany, co by – już teraz, z perspektywy czasu – zmienił w przygotowaniach do Euro 2020. Jego odpowiedź mnie przeraziła: „Nic, wszystko zrobiłbym tak samo. Jesteśmy na odpowiedniej ścieżce” (sic!). Naprawdę?!
Nie wiem, jaką ścieżkę on ma na myśli, ale chyba nie chcę wiedzieć. To jest facet, który widząc przed sobą ścianę w ogóle nie zwalnia. On dodaje gazu, bo wierzy, że przebije zbliżający się mur.
Naprawdę uważacie, że to odpowiedni człowiek do trzymania kierownicy? Powierzyliśmy mu już Euro, chcemy mu dać jeszcze mundial?
To on narobił bałaganu, ale on go nie posprząta. Jedynie co może zrobić to pokazując na kurnik, opowie, że właśnie buduje nam kosmodrom.
Inne artykuły o: Reprezentacja