Zbigniew Boniek najlepiej wypada gdy musi trochę powalczyć. Warto go mobilizować

Autor wpisu: 28 października 2016 20:13

Po zjeździe wyborczym PZPN w Polskę przebiły się dwie wiadomości. Pierwsza, że prezesem nadal zostaje Zbigniew Boniek. Druga, że w rodzimym futbolu nadal jest śmiesznie i strasznie zarazem. I to się, niestety, nie zmienia.


Zbigniew Boniek wygrał wybory w stosunku 99:16. Gratulacje. Jednak nowy/stary prezes, w pierwszej chwili był chyba oszołomiony sukcesem. Tuż po zwycięstwie wymsknęło mu się niezbyt fortunne zdanie, nad przesłaniem, którego chyba się nie zastanowił: – Tych szesnastu może być pewnym, że od jutra o tym nie pamiętam.
Hmmm, no bardzo szlachetnie, ale… przecież wybory były tajne. A jeśli były – a tak przekonywał Zbigniew Boniek – to i tak tych szesnastu mogłoby spać spokojnie. Bo przecież nikt nikomu przez ramię nie zaglądał, prawda?
Co najmniej niefortunna wypowiedź, po której trudno nie uznać, że lepiej dla wizerunku polskiej piłki byłoby gdyby to jedno – kluczowe – głosowanie odbyło się przy pomocy kart wrzucanych do urny. Inne, mniej ważne, mogły się odbywać przy pomocy maszynek. Ale to rozwiązanie storpedował sam Boniek. – To co? Prezesa wybieramy tajnie, a zarząd już nie? – mówił.
To był sprytny zabieg, bo perspektywa wybierania zarządu na kartach wrzucanych do urny spośród 27 kandydatów (zapewne po chwili ktoś ze stronników Bońka zapytałby: a co z głosowaniem składu Komisji Rewizyjnej) czyniła cały pomysł tradycyjnego głosowania niewykonalnym. I taki był cel Bońka. Nie chciał robić żadnego gestu wobec opozycji. Na przeprowadzenie kompletnie tajnie jednego głosowania czas oczywiście był. Bo przecież po to delegaci przyjechali do Warszawy, taki był cel tego zgromadzenia. Podniesienie pomysłu, że może by tak wszystko głosować na kartach, było zrobieniem z postulatu niekwestionowanej tajności (gwarantowanej w statucie) absurdem. Na to nikt nie mógł przystać.

Jak kluczowa w całej rozgrywce była sprawa tajności pokazuje też wypowiedź Wojciechowskiego do mediów, gdy opuszczał zjazd. To co go najbardziej zirytowało to bojaźń delegatów. W pierwszych emocjach gdy wyszedł z sali, właśnie na tę bojaźń delegatów najbardziej zwracał uwagę.
Dziś można udawać, że w lutym po zjeździe statutowym nic się nie działo, ale środowisko zapamiętało to inaczej. Nieprzyjemne esemesy, nieprzyjemne słowa, atmosfera rewanżu. Więc jeśli ktoś dziś pyta skąd ta bojaźń, to musi sobie przypomnieć, co się działo po lutowym buncie Ekstraklasy wobec Bońka.
Zastanawia mnie tylko kwestia czemu dzisiaj Boniek na to jedno głosowanie na kartach jednak nie przystał. Miałby czyste papcie, nie byłoby protestów, podważania legalności wyborów w sądzie (co zapowiada jego kontrkandydat), wychodzenia z sali obrad Wojciechowskiego itd. Zaoszczędziłby naszej piłce cyrku i tego przekazu, który idzie w Polskę, że wciąż wokół rodzimego futbolu dzieją się jakieś brudne rozgrywki.
Bo przecież Boniek nie dlatego nie zgodził się na karty i urnę, że bał się porażki. Już w piątek niczego się nie obawiał. Ostatnia bitwa wyborcza odbyła się dzień wcześniej w hotelu Inter-Continental. To tam wybory wygrał Boniek, przeciągając na swoją stronę tych, którzy się jeszcze wahali. W czwartek wieczorem urzędujący prezes już wiedział, że kolejną kadencję ma w kieszeni. Opozycja wiedziała, że nie przekonała połowy kandydatów. A skoro tak, to jasne było, że z każdą minutą będą jej odpływali zwolennicy, bo nikt nie chce się zapisać do obozu przegranych.
Boniek na zjeździe już wiedział, że dzień wcześniej zrobił dobrą, skuteczną robotę w hotelu Inter-Continental. Dlatego zastanowił mnie fragment jego przemówienia wyborczego na sali: – Nie będę nikomu niczego obiecywał, bo nie chcę rzucać kiełbasy wyborczej, ale plany mamy bardzo ambitne.
No rzeczywiście, na zjeździe nie musiał już niczego obiecywać…

Pojawienie się Wojciechowskiego w wyścigu o fotel prezesa PZPN było o tyle pozytywne, że zmobilizowało Bońka do działania. Musiał – jak niegdyś wypominał to Beenhakker – zejść ze swojej góry w Rzymie i wyjść do środowiska. I musiał obiecywać. Na Śląsku obiecał, że na chorzowskim stadionie zostanie rozegrany Superpuchar, pojawił się w Kielcach na konferencji o bezpieczeństwie na stadionach i w końcu w jednym z wywiadów przyznał, że problem chuligaństwa jest jednym z priorytetów. Swoje ugrały także kluby 1. ligi, która przez całą kadencję była „brzydkim kaczątkiem” PZPN. Związek stawiał jedynie na reprezentację i na Puchar Polski, a pozyskaniem sponsora dla 1. ligi nie zawracał sobie głowy. Dzięki temu, że Boniek miał w ogóle jakiegokolwiek kontrkandydata, pewne oczekiwania miały szansę wybrzmieć. I co więcej, musiały być wysłuchane. Co wcześniej nie było stałą praktyką.

Złych akcentów w tej kampanii było wiele. Kopanie po kostkach było po obu stronach.
Dziś prezes PZPN sam zapowiada, że wspaniałomyślnie puszcza w niepamięć, że ktoś przeciwko niemu głosował. Jak mawia Boniek: brawo! Ale ta wspaniałomyślność na nic nie przyda się już np. Pawłowi Żelemowi, który utracił we wtorek stanowisko prezesa Śląska Wrocław, bo ośmielił się dać rekomendację uprawniającą do startu w wyborach Wojciechowskiemu. A dzień po zgłoszeniu tej rekomendacji musiał ją sam wycofać. Sam z siebie tak zrobił, czy ktoś go przyparł do muru?
Zmuszanie ludzi do połknięcia żaby nie jest metodą perswazji, którą można by nazwać cywilizowaną.
A pikanterii sprawie dodaje fakt, że za Pawła Żelema na zjazd wyborczy pojechał przedstawiciel miasta Wrocławia. Taka podmiana delegata na ostatniej prostej? Widać, ten z miasta lepiej orientował się jak naduszać właściwe przyciski na maszynce do głosowania. I właśnie o kogoś takiego chodziło.

Boniek wygrał wybory, Wojciechowski pójdzie do sądu (albo i nie pójdzie). Czy coś wskóra? A jeśli tak to kiedy? Na pewno nie szybko.
Świat będzie się kręcił nadal. Pewne spory nie wygasną, pewne pytania nadal nie znalazły odpowiedzi, a pewni ludzie nadal będą stać po różnych stronach barykady. Przy następnych wyborach walka wcale nie będzie mniej ostra.
Do Komisji Rewizyjnej dostał się Maciej Wandzel – Szef Rady Nadzorczej Ekstraklasy. Komisja Rewizyjna to ciało, które jest organem kontroli wewnętrznej. Projekty zarządu muszą do niej trafiać. Wandzel i Boniek nie przepadają za sobą. Ba! Trwają w konflikcie. Kontrolująca Komisja Rewizyjna może być pierwszym ogniskiem zapalnym w nowym rozdaniu.
To nawet dobrze. Bo Zbigniew Boniek ma silny gen rywalizacji – najlepiej wypada gdy musi trochę powalczyć. Warto go mobilizować. To będzie z korzyścią dla polskiej piłki.

Inne artykuły o: Polecane | PZPN

  • Yano Sik

    Legendarne maszynki do wygrywania wyborów ! Teraz producent się nie opędzi od zamówień… Dobrze, że przedstawienie się skończyło i wracamy do piłki.

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli