Boniek znalazł temat zastępczy – kartki za przeklinanie. A co z sędziami nieudacznikami?
Autor wpisu: Krzysztof Budka 10 września 2017 17:58
Katowicki „Sport” donosi, że prezes PZPN zamierza rozprawić się z rzucaniem mięsem z murawy. Według dziennika Zbigniew Boniek na niedawnym spotkaniu z sędziami „zakomunikował (poprosił? zasugerował? zarządził?)”, by ci karali kartkami piłkarzy, którzy klną. Nie wiemy, czy prezes sam wpadł na ten pomysł, czy ktoś mu w tym pomógł („Sport” sugeruje, że szef Śląskiego ZPN Henryk Kula), ale zrodził się piękny temat zastępczy.
Inicjatywa miała być pewnie szlachetna, ale wyszło co najwyżej śmiesznie. Szczególnie w sytuacji, w której znów zaroiło się od sędziowskich kontrowersji i pomyłek. O nich i słabym poziomie sędziowania cisza. Wygląda na to, że dla prezesa problemem polskiej piłki nie są popełniający notorycznie błędy arbitrzy i ci, którzy tych arbitrów oceniają. Problemem nie jest Zbigniew Przesmycki, który tych arbitrów jest przełożonym. Problemem są przeklinający piłkarze.
Jeśli ktoś uważa, że kartki za przekleństwa to faktycznie dobry sposób na czystość języka w polskiej piłce, to oczywiście ma prawo. Ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że nie ma już w zasadzie weekendu, w którym nie byłoby utyskiwania na to, co wyprawiają sędziowie. Od „zawsze” piszemy na tym portalu, że panowie z gwizdkiem to największa plaga pierwszej ligi. I od tego „zawsze” nic się w tym temacie nie zmienia, a trenerów, którzy na sędziów narzekają, traktuje się jak pieniaczy, karząc ich przy okazji finansowo. Od jakiegoś czasu do poziomu pierwszej ligi w podskokach zbliżają się sędziowie w ekstraklasie. W tym sezonie liczba meczów, w których na skutek sędziowskich pomyłek wypaczono wynik, zaczyna być przerażająca. A przecież to dopiero ósma kolejka.
Jeszcze do niedawna większość szkoleniowców w temacie sędziów gremialnie gryzła się w język. Jedni mocniej, inni mniej, by za dużo nie powiedzieć, bo ileś tam tysięcy złotych piechotą nie chodzi, a narzekanie na arbitrów może przecież nie skończyć się tylko na grzywnie. Tutaj polska piłka wciąż rządzi się swoimi prawami, więc narażenie się środowisku sędziowskiemu sytuację narażonego może tylko i wyłącznie skomplikować. Ale nerwy zaczynają od jakiegoś czasu puszczać coraz większej liczbie szkoleniowców. Tu już nie chodzi o Marcina Sasala, z którego swego czasu zrobiono „wariata od połączeń z samej góry”, czy Ryszarda Tarasiewicza, którzy przyzwyczaili, że nie przebierają w słowach. Sędziowie potrafią ostatnio wyprowadzić z równowagi skądinąd wyjątkowo spokojnego na pierwszy rzut oka Marcina Brosza.
Tym razem, niejako przy okazji, oczywiście znów trafiło na Michała Probierza, który od zawsze prowadzi swoistą krucjatę przeciwko słabym arbitrom. I coby o Probierzu nie myśleć, należy go w tej krucjacie wspierać. Po meczu z Jagiellonią i tak wybrnął z tego wszystkiego w sposób – jak na niego – wyjątkowo dyskretny: Trzeba być śmieszkiem, żeby na takie spotkanie dać pana Gila. Nie rozumiem tego. To jest prowokowanie losu. Wiadomo jaka była sytuacja z panem Gilem jeszcze z Jagiellonią…
Jak widać jednak, środowisko sędziowskie prowokować Probierza uwielbia. Pełno tam „śmieszków”, tylko nikomu na końcu i tak nie jest do śmiechu.
Gil, Raczkowski (którego niedawno jak niepodległości po meczu Cracovii z Górnikiem bronił Przesmycki), Przybył (w sobotę we Wrocławiu błysnął a propos karnego, którego podyktował: Było zagranie ręką? – Nie wiem, nie widziałem, zobaczymy w telewizji… – stwierdził), kto następny?
Jeszcze niedawno łudziliśmy się, że z tą plagą mimo wszystko da się coś zrobić, ale teraz już przestaliśmy. W PZPN-ie wciąż nie chcą dostrzec słonia w menażerii. U nich – jeśli chodzi o sędziowanie – nadal wszystko jest cacy. Co innego przeklinający piłkarze. To jest prawdziwa plaga, za którą trzeba się zabrać…
Inne artykuły o: Ekstraklasa | PZPN
-
zgubek
-
Edi Solo
-
krysmet