Z życia kadry, czyli o sztuce pokazywania jaj
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 22 czerwca 2018 16:54
– Ten mecz zagramy jakby to był finał: albo my, albo oni – zapowiedział przed meczem z Polską gwiazdor reprezentacji Kolumbii Radamel Falcao. Nie ukrywam, że podoba mi się takie postawienie sprawy przez jednego z liderów naszych niedzielnych rywali. Tymczasem ze strony liderów reprezentacji Polski… cisza. Się koncentrują.
Pokpiwam trochę, bo nieco mnie mierzi, że jak trzeba wziąć na klatę ciężar porażki z Senegalem, to okazuje się, że jakoś tak pusto się zrobiło. Mimo to dzisiejsze gazety publicznie wzywają Roberta Lewandowskiego, by był kapitanem z prawdziwego zdarzenia, by wziął odpowiedzialność na swoje barki.
Czy nie byłoby lepiej, gdyby taka deklaracja padła z jego ust, bez stawiania naszego najlepszego piłkarza pod ścianą? Bez wypominania mu, że jego wielkość kończy się zawsze na eliminacjach, bo turnieje w 2012 i 2016 miał nieudane.
W idealnym świecie widziałbym, w środę, dzień po meczu z Senegalem, konferencję prasową, na którą przychodzą liderzy naszej reprezentacji i selekcjoner. Przy jednym stole siedziałby Adam Nawałka, Robert Lewandowski, Grzegorz Krychowiak, może także Kamil Glik. Selekcjoner mówiłby o tym, czemu wybrał taki wariant na mecz z Senegalem a nie inny, czemu wyszliśmy w tak ofensywnym ustawieniu, czemu wystawił Cionka, a nie Bednarka, dlaczego zdecydował się na Milika, kosztem drugiego defensywnego pomocnika np. Jacka Góralskiego, czemu tak długo zwlekał ze zmianami, itd. Przecież Nawałka to rozsądny facet, pewnie miałby jakieś sensowne wytłumaczenie swoich decyzji. No przecież pracował nad tym pierwszym meczem w mundialu pół roku, więc raczej wszystko ma wymyślone. Byłbym przeszczęśliwy jako kibic reprezentacji gdybym usłyszał nawet takie lakoniczne, jak to u Nawałki, wyjaśnienie typu: – Nasze przedmeczowe założenia okazały się zbyt optymistyczne. Senegalczycy okazali się silniejsi niż myślałem, a nam spotkanie kompletnie nie wyszło. Mój błąd, pomyliłem się, biorę to na klatę.
Prawda, że to byłoby odważnie, po męsku? Tak z „jajami” („balls” – jak to mówił prezes Boniek, zresztą nie wiedzieć czemu akurat po angielsku, bo ten jego angielski to oksfordzki, niestety, nie jest).
Pewnie uderzenie się w piersi przez selekcjonera tylko by mu zaskarbiło sympatii kibiców, bo ludzie potrafią docenić szczerość. A poza tym Nawałka zasłużył na zaufanie i na margines błędu, bo przecież tyle razy, we wcześniejszych meczach, się nie mylił.
Tymczasem od pomeczowej konferencji prasowej, czyli od wtorku wieczorem, żaden dziennikarz nie miał szansy dowiedzieć się niczego więcej od selekcjonera. Niektórzy twierdzą, że się schował, ale to chyba dla Nawałki krzywdzące. On od dawna kontakt z mediami uważa za dopust boży. A jednak uważam, że jakiś „mistrz” PR-u w PZPN źle selekcjonerowi doradza. Czy to jest lepiej, że to trener Małowiejski (spec od banku informacji) zapowiada, że będą zmiany w składzie na mecz z Kolumbią? Po pierwsze Ameryki tym stwierdzeniem nie odkrył, a po drugie wolałbym o zmianach w składzie usłyszeć bezpośrednio od selekcjonera.
Przecież całą pomeczową noc (Nawałka sypia bardzo mało) aż do świtu trwała w sztabie reprezentacji analiza meczu z Senegalem. Chyba coś po niej wiemy, prawda? Jakieś wnioski? Pomysły? Może nie wszystko jest tajne/poufne?
Żeby się nie skupiać za bardzo na selekcjonerze, powiem że zabrakło mi też obecności liderów reprezentacji na spotkaniach z dziennikarzami od czasu porażki z Senegalem. Raz wszystkich wyręczył Boniek, w czwartek pojawili się na konferencji Bednarek i Kownacki, a z kolei w piątek Teodorczyk i Bereszyński. Rzecznik PZPN przekonuje, że taki był wcześniejszy plan, ale przecież skoro we wtorek na boisku, w meczu z Senegalem, nic nie poszło zgodnie z planem, to wcześniej ustalony plan wizyt na konferencjach prasowych też można wyrzucić do kosza. Coś się chyba jednak we wtorek istotnego stało, prawda?
Kibice chcieliby się od liderów dowiedzieć właśnie co się stało. A piłkarzom przydałoby się dotknąć mistrzostw, zmierzyć się z oczekiwaniami kibiców, trudnościami. One czasem są na boisku, a czasem poza boiskiem. Takie życie. Może warto coś wziąć do siebie, a czasem coś z siebie wyrzucić. Nawet nie chodzi o jakieś samobiczowanie, ale zwykłe pogadanie o piłce, rzeczową analizę. Wystarczyłoby, że Lewandowski powiedziałby, że sam od siebie oczekuje więcej, Krychowiak, że taka katastrofa nie ma się prawa w niedzielę powtórzyć, a Glik, że jest gotowy do walki i że jeśli będzie trzeba, to łby tym Kolumbijczykom pourywa. Na to naród czeka i to się kibicom należało. A jednak nic takiego nie nastąpiło. Szkoda, bo to byłby dowód, że chłopaki mają jaja, są silni po porażce tak samo, jak po zwycięstwie. Wtedy wierzyłbym, że reprezentanci nie stracili wiary w siebie, że z Senegalem to był wypadek przy pracy i w niedzielę przeciw Kolumbii zobaczę bandę polskich gladiatorów.
Tymczasem rzeczywistość skrzeczy… Na konferencję przychodzą rezerwowi i… Boniek. Dobrze, że nie kucharz jak na mundialu w 2006 roku, gdy Paweł Janas nie bardzo miał ochotę na konfrontację z dziennikarzami po wpadce z Ekwadorem. Oczywiście w dzisiejszym PZPN-ie nikt by sobie na wysłanie na konfę mistrza patelni nie pozwolił. Dziś w związku sprytu mają więcej, toteż do dziennikarzy, na pierwszy ogień wyszedł Boniek. Ale w jakiej roli? Przecież nie grał (na pewno) i nie miał wpływu na skład i taktykę (tu już głowy pod topór nie położę).
Zabieg – nie powiem – sprytny. Boniek potrafi sobie radzić z mediami – czasem odnoszę wrażenie, że niektóre wręcz tresuje – więc udanie skanalizował złość dziennikarzy. Szczególnie, że zrobił to co było mu wygodne: zapowiedział, że nie wejdzie w oceny personalne i dyskusja zrobiła się mało merytoryczna. Boniek zakończył żartem w swoim stylu. A w klimacie nieco… sycylijskim. – Możecie krytykować, ale pamiętajcie, że my to widzimy i będziemy pamiętać – zarechotał Boniek, który wcześniej mówił właśnie, że trzeba mieć „balls”.
Ale dla mnie prawdziwe jaja to mieli Tomasz Hajto i Piotr Świerczewski, którzy jak dali ciała w meczu z Portugalią, na mundialu 2002, to po meczu przyszli grzecznie do mixed-zony i rzucili do dziennikarzy: – Pytajcie o wszystko, o co chcecie.
I stali cierpliwie tak długo, jak długo były do nich pytania. A trzeba pamiętać, że rozczarowanie stylem, w jakim drużyna Jerzego Engela pożegnała się wówczas z mundialem, było jeszcze większe niż teraz po porażce z Senegalem.
Mało tego, stosunki na linii dziennikarze – piłkarze były w 2002 dużo gorsze. I to do tego stopnia, że ów Świerczewski – po jednej z konferencji prasowych – wyzwał na solo dziennikarza Cezarego Kowalskiego (wtedy jeszcze nie był znany jako „Cezary z Pazurem”). Kowalski nie spękał. Stanął, przygotowany na ciosy rywala i zapowiedział „Świerszczowi” hardo: – Długo na odpowiedź czekał nie będziesz!
Wtedy ostatecznie do rękoczynów nie doszło, bo panowie zostali przez kogoś przytomnego rozdzieleni, ale przypominam tę prawdziwą mundialową historię, żeby pokazać, że mimo takiej atmosfery, Świerczewski do mixed zony przyszedł. Byli z Hajtą gotowi wziąć na klatę klęskę reprezentacji.
Dziś w dobie wszechobecnej i premiowanej dziennikarskiej wazeliny, wysyła się do mediów rezerwowych lub Bońka, który – de facto – występuje w roli „kucharza”, który ma odwrócić uwagę od problemów drużyny.
Na szczęście to wszystko powyżej nie ma znaczenia. Bo – jak się dowiedzieliśmy – piłkarze mają pokazać jaja w niedzielę, w meczu z Kolumbią, a nie na konferencjach.
Zatem czekamy.
Inne artykuły o: Mistrzostwa Świata 2018 | Reprezentacja
-
zgubek