Kroczek nas dzieli od raju. Nie wypada się spektakularnie wypierdzielić
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 5 października 2017 20:28
Reprezentacja Polski wciągnęła zespół Armenii nosem. Łatwo wygraliśmy w Erywaniu aż 6:1, a Robert Lewandowski został strzelcem wszech czasów w kadrze, dobijając do pięćdziesiątki goli w biało-czerwonych barwach. Polakom należą się pochwały, kwiaty i ordery. Ten portret idealny zespołu Adama Nawałki psuje jednak rysa: te kilka minut przed przerwą i kilka minut po przerwie. Bo jeśli coś jest dla nas niebezpiecznego to tylko… my sami.
Porażka w Danii na tyle nas przestraszyła, że nawet przed meczem z Armenią woleliśmy dmuchać na zimne. Lęki były jednak niepotrzebne. Ormianie to nie Duńczycy, nie ta półka. Dziś widać dobitnie, że kłopoty jakie mieliśmy w pierwszym meczu z Armenią, w Warszawie, wynikały nie tyle z siły rywali, co z osłabienia naszej kadry, wówczas zmęczonej „aferą dywanową”. Dziś – z perspektywy czasu – widać, że jeśli Polacy są normalnie dysponowani, to Ormianie nie mogą nam zagrozić. Chyba, że Polacy sami się zdekoncentrują. Ale o tym za chwilę.
Początek reprezentacja Polski miała piorunujący: gol Kamila Grosickiego, potem szybko jeszcze kilka okazji i dwa gole „Lewego” po rzutach wolnych. Robert ma 50 goli i został strzelcem wszech czasów w reprezentacji wyprzedzając Włodzimierza Lubańskiego. Odnotowujemy to, ale przecież żadnym zaskoczeniem to nie jest. Mamy to szczęście, że możemy na co dzień podziwiać nie tylko najskuteczniejszego polskiego strzelca, ale zarazem najlepszego piłkarza w historii polskiego futbolu. – Wyszliśmy w tym meczu jak po swoje – powiedział komentujący mecz Mateusz Borek.
Rzeczywiście, prowadziliśmy 3:0, rywal wyglądał jakby nie dojechał i wydawało się, że dalej też pójdzie bez oporu. I tu się można było oszukać.
Tym razem Krzysztof Mączyński przegrał rywalizację o wyjściowy skład z Karolem Linettym. A przecież nie tylko jest ulubieńcem Nawałki, który stawiał na niego nawet wówczas, gdy wszyscy jeszcze na połączenie: Mączyński i reprezentacja, pukali się w głowę. Legionista ma już swoją – dość silną przecież – pozycję w kadrze, a mimo wszystko nie postawił na niego Nawałka. A Linetty też ma ostatnio problemy z regularną grą w Sampdorii. Z Mączyńskim jednak nie dzieje się najlepiej, skoro klubowy trener Romeo Jozak nie wystawia go w dwóch kolejnych meczach ligowych, twierdząc, że pomocnik musi… odpocząć psychicznie. Dał mu odpocząć także Nawałka i nie wiadomo czy legionista pojawiłby się na boisku, gdyby nie kontuzja pomocnika Sampdorii. Choć gdy „Mąka” już wszedł, grał bardzo dobrze.
Ale wybór Linetty’ego kosztem Mączyńskiego (wszedł po godzinie gry), czy nawet wystawienie Bartosza Bereszyńskiego na lewej obronie, jest mniejszą niespodzianką niż – po raz kolejny – zmiana w bramce. Dość niespodziewanie Nawałka postawił na Wojciecha Szczęsnego. Co sobie musi teraz myśleć Łukasz Fabiański, łatwo się domyślić. Bramkarz Swansea co prawda miał swój udział przy stracie jednej z bramek z Danią w Kopenhadze, ale tam słabo zagrali wszyscy.
Komunikat do „Fabiana” od Nawałki jest jasny. Jeśli trener w decydującej fazie eliminacji stawia na Szczęsnego, to można być niemal pewnym, że – jeśli tylko będzie zdrowy – podstawowym bramkarzem na mundialu w Rosji będzie gracz Juventusu Turyn. Hierarchia jest ustalona, nie ma wątpliwości.
Po meczu z Armenią jest wiele pozytywów. Gol Grosickiego – który wymownym gestem imitującym „kłapanie dziobem” pozdrowił tych, którzy od trzech dni chcieli go zamieszać w powrót do nałogu hazardowego. W internecie pojawiły się jakieś stare zdjęcia „Grosika” w kasynie (na dodatek z Tomaszem Hajto!) i informacja, że Kamil przegrał aż 2 miliony złotych!
Po golu Grosicki pokazał: „Gadajcie sobie dalej, a ja będę strzelał gole”. I w sumie, jeśli tak ma być, to niech sobie robi w swoim wolnym czasie co chce. Trochę nie nasza sprawa. Ten gol był ważny dla niego także po to, żeby te dzioby hejterom zamknąć, żeby znów nie zrobił się smród afery wokół naszego skrzydłowego.
Cieszy powrót do wielkiej ofensywnej formy Kuby Błaszczykowskiego. Zagrał słabiej w Kopenhadze, a jego zmiennik Maciej Makuszewski zebrał sporo braw za mecz z Kazachstanem i dobre wejście w meczu z Danią. Jak widać nacisk konkurencji dobrze Kubie robi. A i Nawałka ma komfort, że na ławce ma skrzydłowego, który może wejść w każdej chwili i zrobić na boisku różnice.
Dobrze się pokazał Krychowiak. Jeszcze nie wrócił do formy sprzed Euro 2016, ale – jak widać – niedługo powinien wrócić.
A co niepokoi? Ano to, że Czarnogóra w niedzielę to będzie rywal z wyższej półki. I to, że tracimy dużo bramek, już 12. To sporo jak na zespół, który jeszcze do niedawna słynął z żelaznej defensywy i jest liderem grupy. Awans jest o krok, ale to łatwe tracenie goli przez biało-czerwonych musi być dla piłkarzy Adama Nawałki czymś w rodzaju memento przez meczem z Czarnogórą. Tym bardziej, że wiele goli – także ten stracony w Erywaniu – pada nie po fantastycznych akcjach rywali, ale raczej na skutek braku koncentracji naszej drużyny.
Tym razem zaspał trochę Kamil Glik. Przy prowadzeniu 3:0 nie ma to znaczenia, ale już w niedzielę nic takiego nie może się nam przytrafić. Jeśli szukać jakichś mankamentów drużyny Nawałki, to z pewnością jest to trochę niepokojąca łatwość, z jaką dajemy sobie narzucić boiskowy chaos. Klasowy zespół, a przecież takim jest reprezentacja Polski, nie powinien sobie na to pozwolić. Mamy jakość piłkarską, a szlachectwo zobowiązuje. Trzeba grać spokojniej, pewniej, mądrzej. Chaos jest dla słabych, bo oni mogą na nim zyskać. My musimy grać swoje, nie tak jak w końcówce pierwszej połowy i na początku drugiej.
Bo zdarzają się naszym reprezentantom takie momenty, gdy gubimy agresywność, gdy się spóźniamy z doskoczeniem do rywala. A takie odpuszczanie kończy się najczęściej jakąś stratą, rzutem wolnym dla rywala i już śmierdzi golem. Koncentracja – to jest słowo na niedzielę.
Kroczek nas dzieli od raju. Nie wypada się spektakularnie wypierdzielić.
Inne artykuły o: Mistrzostwa Świata 2018 | Reprezentacja