Czy w piłce opłaca się grać fair?

Autor wpisu: 16 listopada 2017 09:34

Od czasu „Piłkarskiego pokera” Janusza Zaorskiego, polskie kino wiele razy brało futbol na warsztat. A jednak większość z tych prób (np. „Skrzydlate świnie”, „Być jak Kazimierz Deyna” czy „Gwiazdy”) trudno uznać za udane. Filmowcom brakowało „czucia piłki”. Na szczęście film „Baraż” Tomasza Gąssowskiego jest dobrym filmem. Futbol jest tu tłem do ciekawej opowieści o wyborze trudnej drogi fair play, zasady, którą warto stosować nie tylko na boisku, ale również w życiu.

Krótkometrażowy film Gąssowskiego powstał w Studio Munka, w ramach programu „30 minut”. To kameralny moralitet, opowiedziany w duchu małego realizmu. Bohaterami są ojciec i syn. Poznajemy ich złożoną i pełną miłości relację. Ich wspólną pasją jest piłka nożna, która – jak się okazuje – może uczyć, że w życiu, które ciągle zmusza nas do wyborów, nie warto chodzić na skróty.
Tomasz Gąssowski od 25 lat blisko współpracuje z reżyserem Andrzejem Jakimowskim. Jest kompozytorem muzyki do jego filmów: „Imagine”, „Sztuczki”, „Zmruż oczy” (także jako współproducent) czy najnowszego „Pewnego razu w listopadzie”, który właśnie wszedł na ekrany kin w całej Polsce.
Fakt, że autor „Barażu” sam był zawodnikiem i trenerem, miał niebagatelne znaczenie przy udanym oddaniu piłkarskich realiów w niższych ligach.

DARIUSZ TUZIMEK: Powiem szczerze, że gdy usłyszałem od pana na Festiwalu w Gdyni, że zrobił pan film o piłce nożnej, to byłem pełen złych przeczuć. Bo futbol jakoś nie miał szczęścia do polskiego kina. Moje obawy były niesłuszne, zrobił pan świetny film, a piłka nożna nie jest w nim karykaturą samej siebie. Dlaczego na pierwszy film wybrał pan temat piłkarski?
TOMASZ GĄSSOWSKI: Futbol zawsze był dla mnie ważny. Jest jedynym niezmiennym elementem w moim życiu. Kiedy tylko nauczyłem się czytać prosiłem tatę, żeby kupował mi „Przegląd Sportowy”. Pamiętam, jak wklejałem do zeszytu zdjęcia, przepisywałem tabelę. Zresztą kupuję „Przegląd” do dziś…

To widać też w filmie, główny bohater często sięga po „Przegląd”.
I wbrew pozorom to wcale nie jest „product placement”. Bohater, podobnie jak ja, kiedy ma chwilę dla siebie, siada z gazetą w ręku i w świecie sportu czuje się bezpiecznie.

Reżyser filmu Tomasz Gąssowski

Czemu akurat w świecie sportu?
Bo w nim są, mimo wszystko, cały czas dość jasne reguły i zasady.

Pana film jest nie tylko wiarygodny, futbol – i wszystko co się z nim wiąże – jest pokazany w sposób realistyczny. Widać, że pan się zna na piłce. Czemu w innych polskich produkcjach piłkarskich twórcom nie udało się uchwycić istoty futbolu, a panu się udało?
Ja wszystkich filmów o piłce nie widziałem, więc trudno jest mi się do tego ustosunkować. Mogę tylko powiedzieć, że nie jest łatwo – nie posiadając narzędzi używanych do profesjonalnych transmisji piłkarskich, do których jesteśmy przyzwyczajeni – w atrakcyjny sposób pokazać piłkę. Na szczęście ja nie musiałem konkurować z widowiskiem jakim są transmisje telewizyjne z meczów, bo zależało mi, żeby pokazać piłkę okręgową, czyli to co znam. Czyli to, że dla widzów, zawodników, trenerów nawet w A-klasie, mecz jest czymś niezwykle ważnym, choć to tylko peryferyjna liga. Chciałem być blisko zawodników, pokazać zmęczenie, walkę, emocje, więc odpadało pokazywanie futbolu w „sprawdzony”, filmowy sposób, że wchodzi rytmiczna muzyka i na zbliżeniu piłka toczy się po trawie między ubranymi w getry nogami zawodników, tak jak w filmie z przed 50 lat „Do przerwy 0:1” (śmiech). Żeby była jasność: cenię i oczywiście uwielbiam z dzieciństwa ten film i jeszcze teraz chętnie bym obejrzał. Podobnie jak klasyk Janusza Zaorskiego „Piłkarski poker”…

Ten był świetny, oddawał ówczesne realia piłki totalnie skorumpowanej. No i nie do końca był o piłce.
Mój film też nie jest o piłce. Chyba najlepsze filmy o piłce to są po prostu… te najbardziej dramatyczne mecze (śmiech). Taki finał Ligi Mistrzów z przed lat, kiedy Liverpool z Jerzym Dudkiem w bramce przegrywał do przerwy 0:3, i potem te karne. Wszyscy kibice pamiętają… Nagrałem powtórkę tego meczu, zmontowałem skrót i puściłem mojej 7-letniej wtedy córce. Ona wiedziała kto to jest Dudek, chodziła ze mną na mecze… Oczywiście, oglądając ten skrót nie znała wyniku, nic jej nie mówiłem. Chciałem, żeby sama to przeżyła i zobaczyła, jak można się dźwignąć z beznadziejnej sytuacji, jak warto wierzyć do ostatniej minuty w zwycięstwo. Sport uczy przegrywać, podnosić się po porażkach. Przez cały mecz atakujesz rywala, on robi jedną kontrę, dostajesz gola w 90 minucie meczu. I musisz z tym żyć i sobie z tym poradzić. Nie znam lepszej lekcji.

Skąd u pana ta znajomość piłki? Grał pan w klubie?
W czasach szkolnych grałem kilka lat w Agrykoli. Nie wiem jak jest teraz, ale wtedy to był jeden z najlepszych młodzieżowych klubów w Polsce. Trenował mnie Mirosław Jabłoński, potem Edward Klejndinst. W czasie studiów grałem w A-klasie w AZS UW, potem miałem przerwę, a po trzydziestce, kiedy przeniosłem się pod Piaseczno niespodziewanie zrobiłem kurs instruktora piłki nożnej przy WOZPN i założyłem Klub Piłkarski „Jeziorka” Jazgarzew. To była taka trochę dziwna sytuacja, dwa kluby w jednej małej wsi, bo w Jazgarzewie była i jest przecież nadal L.K.S. Sparta – Bisk, ale nasz to był taki malutki złożony z kolegów głównie z branży artystycznej. Wynajmowaliśmy od Sparty boisko na mecze, staraliśmy się zachowywać skromnie, więc jakoś udało się to pogodzić. Zresztą po trzech latach przyłączyliśmy się do Sparty, a ja zostałem w niej trenerem rezerw. W sumie mieszkałem tam 11 lat, z czego 5 lat byłem trenerem. Przesiąkłem tą okręgową piłką na wskroś.

Doskonale uchwycił pan ten swoisty klimacik niższych lig, gdzie kibice są blisko, tuż za linią, gdzie nie zawsze jest bezpiecznie, gdzie czasem ktoś coś brzydkiego krzyknie.
Zjeździłem okolice Warszawy wzdłuż i wszerz. Pamiętam jak jeszcze z Edwardem Klejndinstem w juniorach młodszych Agrykoli graliśmy w Rembertowie. Do przerwy prowadziliśmy 2:0, więc wpuścili na drugą połowę trzech juniorów starszych na „lewe” karty. Ganiali nas po boisku i straszyli, że nas skopią, że zleją po meczu, skakali do główki kopiąc w krocze, w końcu strzelili nam bramkę, ale tylko jedną. Kiedy wychodziliśmy ze stadionu przez szpaler wśród gróźb, trener rzucił komendę: „Biegiem na dworzec!” i rzuciliśmy się do ucieczki. a za nami wściekli miejscowi…. Wsiedliśmy do pierwszego odjeżdżającego pociągu. To, że w drugą stronę niż mieliśmy jechać, nie miało w tym momencie znaczenia. To było takie nasze „Wsiąść do pociągu byle jakiego” (śmiech). Ale akurat w Jazgarzewie, gdzie byłem trenerem i gdzie kręciliśmy „Baraż”, było spokojnie. Dzieci, dziewczyny na trybunach, tam jest bardzo bezpiecznie. W takich ośrodkach mecz piłkarski jest lokalnym wydarzeniem, reguluje życie całej społeczności.

Nie chcemy zbyt wiele zdradzać, żeby nie psuć widzom przyjemności, ale powiedzmy może tyle, że w pana filmie chodzi o fair play na boisku. A w zasadzie – co nawet ważniejsze – w życiu. Bo to jest zasadnicze pytanie: czy można, czy warto pozbawić się doraźnej korzyści dlatego, że chce się być w porządku i fair? To oczywiście wykracza poza sport, to jest pytanie: jak żyć? Skoro sytuacja z filmu zdarzyła się naprawdę, to pewnie i u was w szatni niektórzy mieli wątpliwości jak należało postąpić?
Oczywiście, że tak. Już w przerwie meczu młodzi zawodnicy na mnie wsiedli, dowiedziałem się, że jestem frajer i idiota, bo nie skorzystałem z wątpliwej etycznie okazji na zwycięstwo i zachowałem się fair. Dyskusje czy dobrze zrobiłem trwały jeszcze ze dwa tygodnie. Zapamiętałem tę sytuację i chciałem ten konflikt postaw pokazać w filmie.

Jak skończyła się w życiu tamta historia z Jazgarzewa? Miał pan nieprzyjemności?
Skończyło się tylko na światopoglądowych dyskusjach. Powiedziałem, młodemu człowiekowi: „Zobaczysz, że za 20 lat, z tego całego, twojego, gównianego grania, będziesz tylko tę sytuację pamiętał”.

Ale w życiu często jest tak, że oszustwo – na krótką metę – się opłaca, przynosi wymierne korzyści. Nie tylko na boisku zresztą. Bo można wygrać.
Nie zgadzam się z tym. Moim zdaniem w dłuższym rozrachunku opłaci się być fair. Dzięki temu poznaje się takich, a nie innych ludzi, jest się w takim, a nie innym towarzystwie. Obok siebie ma się tych, którzy nie zawiodą w momencie próby. Zresztą, ja byłem tak wychowany. Miałem rodziców lekarzy i nieraz słyszałem jak mama mówiła, że na studiach ją uczyli, że jak lekarz ma przyjść na wizytę, a nie przychodzi – a było to w epoce sprzed telefonów komórkowych – to znaczy, że wpadł pod samochód. Że to musi być aż tak ważny powód… Ale żeby nie wyszło tak słodko, to jasne, że co chwila jestem niekonsekwentny, popełniam błędy, ulegam słabościom, to normalne i ludzkie. Tyle tylko, że wtedy próbuje przynajmniej mieć tego świadomość i nie rżnąć głupa, że jak się strzeliło bramkę ręka, to jest ok… Uważam, że nie warto iść po trupach.

Wybór uczciwej drogi w sporcie, nie jest dla pańskiego bohatera łatwy. Płaci za uczciwość wysoką cenę. Widać, że on w tym życiu poza sportem, nie bardzo może się odnaleźć, nie ma pracy, nie ma pomysłu na siebie. Obsesyjne czytanie „Przeglądu Sportowego” pokazuje, że on w zasadzie żyje tamtym, piłkarskim życiem.
Nie jest łatwo rozstać się z piłką. Pan ma od dwóch tygodni rozwalone kolano, ja przestałem grać gdy po raz drugi ostrzeżenie dało mi serce. Pamiętam 34-letniego zawodnika, zbyt już słabego do A-klasy, który chcąc grać w oldbojach, kupił sobie na Stadionie Dziesięciolecia lewy dowód osobisty ze zmienioną datą urodzenia, żeby mieć wymagany limit wieku, bo tam można grać od 35. roku życia (śmiech). Każdy z nas jest gotów dla piłki do wielu poświeceń, bohater filmu również. Był lokalnym gwiazdorem, było mu łatwiej. Teraz jest bez pracy. Mając nadmiar wolnego czasu zajmuje się wychowywaniem syna. Uczy go życiowych zasad i czasem, jak to w życiu, okazuje się, że sam nie do końca się do nich stosuje. Nieoczekiwanie role się odwracają i robi się zabawnie. Ale tak się często zdarza – bywa bardzo zaskakujące od kogo i czego możemy się nauczyć.

Ten ostatni mecz w karierze ojca jest wspaniałą lekcją wychowawczą. Serce człowiekowi rośnie. Autentycznie się wzruszyłem.
Pomyślałem, że relację ojca z synem i temat wartości, którymi należy się kierować w życiu najlepiej będzie pokazać właśnie poprzez sport. Ale żeby teraz wszyscy nie pomyśleli, że to jakaś moralizująca nuda, to przypomnę, że główną rolę gra znany z „Mumio” Jacek Borusiński, który spowodował, że ten film poza swoim przesłaniem stał się lekki, a momentami wręcz zabawny. Zresztą taki był mój zamysł i obsadzenie w roli głównej Jacka Borusińskiego nie jest przypadkowe. Obaj z Oliwierem Kozłowskim, filmowym synem, zagrali wspaniale i teraz dostają nagrody na festiwalach.

Jacek Borusiński w filmie „Baraż”

Oliwier Kozłowski w roli syna głównego bohatera

Film dotyka korupcji w piłce. Postawa pana bohatera jest piękna, bezkompromisowa. Ale w rzeczywistości pewnie należała do rzadkości. Cała piłka w Polsce była sprzedana…
Całe środowisko zrobiło tym sobie krzywdę na lata, bo łatwo się traci zaufanie, a długo się je odzyskuje. Kibiców nie interesują ustawione mecze, odwracają się wtedy od piłki, bo ustawiony mecz jest jak piwo bezalkoholowe – nie o to w tym chodzi. Ale nie chcę występować w roli autorytetu moralnego. Ci co byli umoczeni to wiedzą, że byli i muszą z tym żyć. Każdy odpowiada za siebie. Róbmy swoje, jak śpiewał nieodżałowany Wojciech Młynarski. Ja zrobiłem film.

Łatwo jest zrobić film krótkometrażowy?
Studio Munka, mój producent, dało najwięcej, bo zabezpieczyło ogromną większość środków na realizację filmu, ale tego filmu w takim kształcie i z takim rozmachem bez pomocy innych bym nie zrobił. Sama scena meczu, zawodnicy, trybuny, porządkowi, to w normalnym budżecie byłby majątek. Na Sparcie w Jazgarzewie wszyscy mnie znają i pomogli bezgranicznie: mieliśmy szatnie do dyspozycji, przeszkadzaliśmy w treningach, zawodnicy Sparty i moi dawni z klubu wystąpili w scenie meczu, widzowie pozwolili się filmować i to na prawdziwym meczu, w prawdziwych emocjach. I to takich konkretnych, bo akurat był taki mecz, że sędzia dał 3 czerwone kartki, a zawodnicy się lali na boisku, więc mieliśmy szczęście. To wszystko było za darmo. Finansowo wsparła nas Gmina Piaseczno, PZPN, firma Rowiński-Wajdemajer wypożyczyła nam Audi A8, hotel DeSilva w Piasecznie gościł Jacka Borusińskiego, Colo-Sport dało koszulki, zaangażowała się także firma Korn Ferry. Wspaniale zachowywał się producent wykonawczy Leszek Rybarczyk i jego firma Odeon i w ogóle cała ekipa filmu, bo przecież wszyscy pracowali za symboliczne stawki. Nie mogę nie wspomnieć, że prywatnie miałem ogromne wsparcie Michała Rusieckiego i rodziny Nowakowskich, którzy od lat wierzą w moje pomysły artystyczne i na których pomoc zawsze mogę liczyć. Mam nadzieję, że ich nie zawodzę…

„Baraż” dostał właśnie prestiżową nagrodę we Francji, na festiwalu z Breście, wcześniej był uznany za najlepszy krótkometrażowy film aktorski 32. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Cały czas ma szansę dostać się na shortlistę oscarową. A jak i gdzie możemy „Baraż” zobaczyć?
Do tej pory byłem z filmem na ponad 20 festiwalach w Polsce i za granicą i to była jedyna forma kontaktów z widzami. Na szczęście film wkrótce będzie można dostać na płycie DVD wydanej przez Studio Munka, poza tym po Nowym Roku ma być dostępny w internecie. Teraz 17.11. będzie można go zobaczyć na festiwalu filmowym w Nowym Sączu, na przełomie listopada i grudnia planowane są dwa pokazy w Warszawie. O szczegółach za chwilę będziemy informować na naszym fanpage’u: www.facebook.com/BarazFilm/

Rozmawiał Dariusz Tuzimek

Zobaczcie trailer filmu „Baraż”:

Inne artykuły o: Inne | Wideo

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli