Ruch awansował do ekstraklasy, czy co?! Cicha eksplodowała wyjątkowo głośno
Autor wpisu: Marcin Kalita 12 maja 2018 20:36
Im gorzej, tym bardziej cieszą te nawet najdrobniejsze zwycięstwa i sukcesy. To prawda nie tylko futbolu. Ruch Chorzów tej wiosny sięgnął w Nice 1. Lidze dna absolutnego, nic więc dziwnego, że sensacyjne zwycięstwo nad GKS Katowice w derbowym meczu doprowadziło do eksplozji na Cichej. Nie petard, czego się wszyscy obawiali, a szczerej radości. Kto ma serce w kolorze niebieskim, sobotnie popołudnie w Chorzowie kończył z wielgachnym „bananem” na twarzy.
Muszę przyznać szczerze i bez bicia. Byłem przekonany, że Polsat Sport wybierając mecz kolejki do transmitowania, tym razem przestrzelił. Kolejne lanie tych „bidaków” z Cichej? Na to już naprawdę przykro patrzeć – no tak sobie pomyślałem. Nie ma co ukrywać. Trzeba za to wyrżnąć się w pierś, tak głośno, by huk do Chorzowa doleciał. Choć tam w sobotnie popołudnie przebić feerię radosnych dźwięków to rzecz niemożliwa, po tym jak Ruch pokonał kierującą się (podobno) do Lotto Esktraklasy GieKSę 1:0 (po golu z karnego Macieja Urbańczyka w 30. minucie).
A, zastrzeżenie przed meczem było jeszcze jedno i to o wiele poważniejsze od obaw o nudy na pudy. Po Śląsku mocno rozszedł się sygnał, że szalikowcy Ruchu planują wielką zadymę, być może wraz z przerwaniem meczu – jeśli Ruch straci gola. „No to jak w banku” – pewnie przemknęło przez nie jedną głowę. Ale tym razem Nikołaj Bankow (nomen omen) gola nie wpuścił! Nie wszystko sam wyratował, bo kluczową interwencję meczu zaliczył Bartłomiej Kulejewski wybijając w końcówce piłkę z linii bramkowej. Ale liczy się ostateczny efekt.
Trener Paszulewicz: W pierwszej połowie udała nam się jedna rzecz… Wznowienie!
Cóż, który to już raz okazało się, że najlepsze lekarstwo na wszelkie „dymienie” mają w swoich nogach i głowach piłkarze. Dać fanom dużą porcję radochy skutecznie neutralizuje buńczuczne zapędy. Ruch taką radochę dał. Walczył do upadłego, gryzł glebę, strzelił gola, a nikłe prowadzenie dzięki poświeceniu wszystkich na placu dowiózł do końca. Petard nie było, była wielka feta blisko 7600 kibiców na stadionie przy Cichej i wyjątkowo kolorowa oprawa. Gdyby nie stek bluzgów w stronę rywali, byłoby „cacy”.
Ruch wygrał mecz z kosmosu wręcz. Przynajmniej jak dla siebie jak z kosmosu. Katowice Jacka Paszulewicza przyjechały na Cichą jako wicelider, Ruch grał jako outsider, który z ośmiu meczów Dariusza Fornalaka cztery przegrał i cztery zremisował z bilansem bramek 5:19.
I Ruch w tej całej swojej ostatniej mizerii postawił się faworytowi z gatunku najmocniejszych wykazując zaskakującą konsekwencję. Tym bardziej zaskakującą, że trener Fornalak w obronie wystawił: 20-letniego Gracjana Komarnickiego, 18-letniego Bartłomieja Kulejewskiego, 19-letniego Dominika Małkowskiego, 20-letniego Mateusza Hołownię! I te piłkarskie „dzieciuchy” naprawdę dały radę! Brawo!
Choć faktem też jest, że (szczególnie w pierwszej połowie) GieKSa była szokująco bezradna. Bez pomysłu, bez werwy, jakby widmo Lotto Ekstraklasy bardziej spętało nogi niż widmo drugiej ligi w Ruchu. – Ciężko cokolwiek powiedzieć. Pierwsza połowa była fatalna – przyznał Grzegorz Goncerz. – Podołaliśmy! Wspomagaliśmy się nawzajem, asekurowaliśmy i mamy zwycięstwo – cieszył się za to Hołownia.
Faktem jest, że Ruch zdobył fajne trzy punkty, ale nic nie dające. Bo wyrwanie się z dołu wciąż zakrawa na rzecz już niemożliwą.
GKS za to w meczach z ostatnią drużyną w tabeli stracił punktów… sześć! Jesienią było 2:1 dla „Niebieskich”. Czy to będą straty, które przechylą języczek u wagi awansu? Na niekorzyść katowiczan, ma się rozumieć.
Inne artykuły o: GKS Katowice | I Liga | Ruch Chorzów