Maciej Terlecki: – Jak ojciec przyjeżdżał do Belgii, to miał szeroki gest. Mówiłem: „Tata, spokojnie, chodźmy gdzie indziej, tu jest zbyt drogo”
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 28 grudnia 2017 15:13
Dziś zmarł Stanisław Terlecki, wielki piłkarz o pogmatwanym życiorysie. Skrzydłowy, który potrafił świat zadziwić. Nigdy nie wykorzystał w pełni swojego talentu. 29-krotny reprezentant Polski, zawodnik Legii Warszawa, ŁKS-u Łódź i amerykańskiego New York Cosmos. W jego piłkarskie ślady poszedł syn Maciej, dziś komentator Eurosportu, a kiedyś piłkarz m.in. Polonii Warszawa, Anderlechtu Bruksela, ŁKS-u i Widzewa Łódź. Pisano, że talent ma nie mniejszy niż ojciec, ale podobnie jak jego tata, nie do końca ten talent wykorzystał.
Dziś przypominamy rozmowę z Maćkiem, którą zrobiliśmy już jakiś czas temu. W opowieści syna nie zabrakło również wątków dotyczących jego taty…
FUTBOLFEJS.PL: Maciek, co ty teraz porabiasz? Słyszymy twój komentarz w Eurosporcie, wiemy, że prowadzisz szkółkę piłkarską w Podkowie Leśnej…
MACIEJ TERLECKI: A poza tym robię jeszcze inne rzeczy, ale nie ma co o tym opowiadać.
Aha… Czyli haracze, wymuszenia, egzekucja długów…
Taa… Zawsze czułem się w tym dobry, robota dla mnie.
No dobrze, ale z komentowania raz na jakiś czas i ze szkółki dla dzieci ciężko wyżyć, a ty byłeś chłopakiem z dobrego domu. Byłem kiedyś u twojego ojca w Podkowie Leśnej w latach 90., to była willa z kortami, niczego wam nie brakowało.
Dawne czasy. Umiem żyć skromnie, poznałem wartość pieniądza i smak zarabiania kasy samodzielnie. Od dawna żartowano ze mnie, że jestem trochę „Szkotem”, bo nie lubię łatwo wydawać pieniędzy. I coś w tym jest. Znam wszystkie ceny w sklepach, wiem, ile co powinno kosztować. Nie lubię, jak mnie ktoś naciąga. Nawet gdy byłem w Anderlechcie i ojciec przyjeżdżał do mnie do Belgii, to miał szeroki gest. A ja mu mówiłem: „Tata, spokojnie, chodźmy gdzie indziej, tu jest zbyt drogo”.
No drogi wam się z ojcem kompletnie rozeszły. Mam wrażenie, że brukowe media niesamowicie wykorzystały chorobę twojego ojca. Rzadko się zdarza, żeby były reprezentant Polski pokazywał fotoreporterom pustą lodówkę, opowiadał o uzależnieniu od alkoholu i leków, i jeszcze mówił, że jego syn Maciek zabrał babci z konta 160 tysięcy ze sprzedaży mieszkania.
Musiałem się bronić, ale od początku wiedziałem, co robię. Zablokowałem pieniądze. Ojcu by się rozeszły, nie byłoby nawet za co mieszkania wynająć. Dziś mam już do tego dystans. Śmiałem się nawet, że nie pisano o mnie tyle od czasów, gdy jeszcze grałem w piłkę.
Jak to się dzieje, że w rodzinie, w której było dwóch zawodowych, wybitnych piłkarzy, skończyła się kasa? Ojciec popadł w tarapaty, a ty sam mówiłeś w jednym z wywiadów, że nie mieliście z żoną 170 złotych na ratę za pralkę…
Ale tego nie można łączyć. Na pralkę to brakowało mi w czasie, gdy w polskich klubach normą było, że ktoś ci przez całe miesiące nie płaci. Na przykład przez cztery miesiące nie dostawałem z klubu złotówki. To za co żyć? Pamiętaj, że ja grałem na przełomie wieków, a wtedy w naszej piłce nie było jeszcze takich pieniędzy jak teraz. Spóźnienia pensji albo nie płacenie w ogóle, było normą. Ale dziś sobie w życiu radzę, biedny nie jestem.
Może źle wybierałeś, co? Widzew to już nie był ten stary Widzew, Stomil Olsztyn, Polonia… Solidność to nie były ich najmocniejsze strony.
Coś w tym jest. Ale ja zawsze chciałem przede wszystkim grać. Przed drugim przyjściem do Widzewa oferta z Groclinu od pana Drzymały w zasadzie leżała na biurku. Ale znów mnie wzięło na sentyment do Łodzi. Pomyślałem, że tam fajnie, tam kibice i że coś razem jeszcze zrobimy.
Groclin jak Groclin, ale że ty w Bayernie Monachium nie zostałeś… Pojechałeś tam jako 15-letni, najbardziej uzdolniony polski junior, spodobałeś im się, chcieli, żebyś koniecznie został. A ty wyjechałeś…
Podobała im się moja „zastawka”. Nigdy nie widzieli młodego chłopaka, który tak osłania piłkę, że nie mogą mu jej odebrać reprezentanci Niemiec. A był tam między innymi Lothar Matthäus. Erich Ribbeck był trenerem, a jego asystentem Klaus Augenthaler, który właśnie zakończył karierę. Karl-Heinz Rummenige przychodził do nas pograć w „dziadka”. Zrobiłem dobre wrażenie. Ale grać nie mogłem ani w pierwszej, ani w drugiej drużynie, bo byłem zbyt młody. Takie wtedy były w Bundeslidze przepisy. Zostawały mi treningi z najlepszymi, no i gra w najstarszych juniorach.
No to źle? Dzisiaj za taką ofertę ludzie daliby się pokroić!
Darek! Ja byłem wtedy jeszcze dzieckiem. Tęskniłem za rodzicami, kolegami, swoim środowiskiem.
Podobno Uli Hoeness widząc, jak się męczysz w ośrodku treningowym na Saebenere Strasse, zaproponował, żebyś zamieszkał u niego. Nie chciałeś mieszkać u samego Hoenesa?!
Zaskoczył mnie trochę. Mówi: „Rozmawiałem już z żoną, możesz z nami mieszkać”. To było miłe, ale przecież ja tęskniłem za swoimi rodzicami, a nie za „rodzicami” jakimikolwiek. Pamiętaj, że to były inne czasy. Nie było satelitarnej telewizji, dekodera, który można wywieźć za granicę, nie było internetu. Jak już byłem w Anderlechcie i gdy ojciec, który początkowo był ze mną, żeby mi ułatwić adaptację, wrócił do Polski – to na paczkę z gazetami z kraju czekałem jak na prezent od świętego Mikołaja. Dostawałem „Piłkę Nożną”, „Przegląd Sportowy” i „Życie Warszawy”. Czytanie to było wręcz nabożeństwo. Zaczynałem od kolarstwa i ciężarów, a piłkę zostawiałem sobie na deser.
Szkoda tamtych szans. Przykleiła się do ciebie łatka jednego z największych zmarnowanych talentów w historii polskiej piłki. Przecież ty zagrałeś z ojcem w jednej drużynie w Polonii Warszawa w II lidze jako 15-latek! Ojciec z synem razem na boisku na tym szczeblu rozgrywek to ewenement bez precedensu. Pamiętam wasze zdjęcie, bodaj w „Ekspresie Wieczornym”, obaj potwornie ubłoceni, ale szczęśliwi. Wydawało się, że świat klęczy u twych stóp, że karierę zrobisz większą niż ojciec. A tymczasem masz w statystykach tylko 1A. I to na groteskowym turnieju o Puchar Króla Tajlandii.
Tak, zagraliśmy tam dwa mecze, ale pierwszy z Brazylią (0:2) uznano później za nieoficjalny. Zaliczono mi tylko ten z Nową Zelandią. W meczu był bezbramkowy remis, ale wygraliśmy na karne, bo to był turniej o Puchar Króla Tajlandii.
Powołał cię wtedy trener Janusz Wójcik. Niedawno na łamach brukowców udzielał ci rad, jak masz sobie poukładać stosunki z ojcem.
Ot, autorytet… Widzisz, sam się z tego śmiejesz, że „Wujo” daje komuś rady jak żyć. Ale ci, co nie znają piłki, mogą to brać na poważnie. Rady też mi dawał Janek Tomaszewski, który słynie z tego, że sam zadaje sobie pytanie i sam na nie odpowiada. Pusty śmiech. A na tym turnieju w Tajlandii to Wójcik nawet nie był na tych naszych meczach. Zamknął się w pokoju i tylko mu tam donosili do hotelu… A wszystko ogarniał Edward Klejndinst. Takie były czasy.
Wróćmy jeszcze do wątku kasy. Odzyskałeś zaległości z Widzewa? Swego czasu było tego ze 200 tysięcy złotych. Kupa forsy…
A gdzie tam. Nie odzyskałem i nie odzyskam. Za te pieniądze, co mi jest Widzew winien, mógłbym postawić piękną willę. Widzew oszukał mnie dwa razy. Walczyłem przez wiele lat, ale te pieniądze można by odzyskać jedynie poprzez PZPN, a ten nigdy nie był tym zainteresowany. Teraz też nie będzie. Wszyscy udają, że można zmienić kilka literek w nazwie, by pozbyć się długów. Czy ja mogę wziąć kredyt w banku, kupić sobie dom, a potem powiedzieć, że kasy nie oddam, bo nazywam się od teraz np. Merlecki? A Widzew się przekształcił w taki sposób, że do nazwy, tytułów mistrzowskich, tradycji to się przyznawali, a do długów już nie. A przecież to są długi u żywych ludzi, którzy te pieniądze zarobili. Zbigniew Boniek pomógł w takim przekształceniu, więc teraz nie spodziewam się, że te pieniądze do mnie wrócą.
Masz do niego żal? Mieliście konflikt?
Ojciec coś tam o Bońku w swojej książce napisał. Ale szczerze i prawdziwie, to się mogło nie spodobać, bo on jest pamiętliwy. Ale ja z Bońkiem nie mam problemu. Jak coś robi dobrze, to pochwalę. Na przykład, że wizerunkowo PZPN zrobił skok do przodu, to oczywiste. Ale wszyscy wiemy, jaki jest Boniek: jak ktoś nadepnie mu na odcisk, to włącza departament, który każdego dnia od 6.00 rano monitoruje prasę i internet. A mnie się zdarzało mówić w programach telewizyjnych o Bońku dość bezpośrednio.
Opowiedz, jak ci idzie szkolenie młodzieży?
Staram się, choć ja jestem tylko Maciej Terlecki. To nie jest taka marka, że rodzice się mogą pochwalić przy kolacji: „A w jakiej szkółce wasz syn trenuje, bo nasz w Legii? A nasz? Nasz to w Barcelonie”.
Czyli nie masz szans z dużymi markami?
No nie mam. No chyba, że któraś mama powie: „A mój to chodzi do tego, co w telewizji mecze komentuje”, he, he… Ja zaczynam od zera, praca u podstaw. Śmiać mi się chciało, jak ostatnio na kursie trenerskim słuchałem, jak trenerzy narzekają, że mają trudne warunki w Ekstraklasie, bo czegoś tam im brakuje. Ja miałem taki trening, że jak śnieg spadł i chcieliśmy poćwiczyć – z seniorami, których wtedy prowadziłem – na sztucznym boisku, to musiałem sam sobie ten śnieg odgarniać z moim asystentem. A że śniegu było na 40 centymetrów i był cholernie mokry i ciężki, to nie dało rady go odepchnąć łopatami. Mój asystent wpadł na to, żebyśmy robili śnieżne kule – jak do budowy bałwana – i żebyśmy wytaczali je poza boisko. Więc najpierw przez pół godziny całym zespołem lepiliśmy kule śnieżne, a jak kawałek był już odśnieżony to chłopaki już grali a my przez następną godzinę dalej odśnieżaliśmy. Byłem mokry od śniegu i potu. Oni mieli trening a ja siłownię. Ale ja nie narzekam. Nie ukrywam jednak, że gdybym dostał ofertę pracy w zawodowej piłce, to spróbowałbym chętnie jako asystent. Licencję UEFA A przecież mam.
Mówiłeś, że biedny nie jesteś, a ja pamiętam twoją determinację, gdy przyszedłeś do nas do „Przeglądu Sportowego” w 2006 roku chyba i bardzo chciałeś zostać dziennikarzem. A pisanie na komputerze to nie była twoja mocna strona. Naduszałeś klawisze jednym palcem i pisałeś tekst cztery godziny, co innym zajmowało może ze 40 minut. Ale widać było, że bardzo, bardzo chcesz pracować.
Do tej pory szatanem w pisaniu nie jestem. Wiesz, wtedy może nie tyle chodziło o zarabianie kasy, ile o znalezienie swojego miejsca w życiu. Choć oczywiście, gdy nagle jako piłkarz przestajesz zarabiać i tylko bierzesz kasę z kupki, to strasznie szybko ubywa. A ja wtedy już zacząłem studiować dziennikarstwo, więc „Przegląd” mi pasował.
No właśnie, mało cię w mediach, a ty masz sporo ciekawego do powiedzenia. Umiesz sprzedawać anegdotki. Jak to było z tym tłumaczeniem na angielski gry w dziadka?
Przyszedłem jako zawodnik na trening, mniejsza o nazwę klubu. A tam kilku zawodników zagranicznych. Trener mówi do jednego z piłkarzy: „Ty znasz angielski, to przetłumacz obcokrajowcom, że teraz będziemy grać w dziadka”. Trener sobie poszedł, a ten wali do nich: „Now, we will play… grandfather”. Dostałem ataku śmiechu.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
Inne artykuły o: Fejs 2 fejs
-
Piotr Borkiewicz