Walki z bandytami środowisko nie może oddać walkowerem
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 24 maja 2018 09:52
Eksperci ds. spraw bezpieczeństwa imprez masowych nawołują do stworzenia jednego, wspólnego frontu walki ze stadionowymi bandytami. Argumentują, że tego dobrze zorganizowanego ruchu (w niektórych przypadkach to już po prostu mafia), który żyje z klubów, nie da się pokonać bez współdziałania aparatu państwowego i wszystkich podmiotów związanych z polską piłką. Tymczasem widać wyraźnie, że PZPN najchętniej zwolniłby się z tej trudnej misji i chętnie poczekał na to, co zrobią inni.
Środowa konferencja prasowa prezesa PZPN nie pozostawia złudzeń. Boniek, który wcześniej poległ przy organizacji kilku finałów Pucharu Polski, gdy wdał się z kibolami w negocjacje, teraz nie ma ochoty na kolejne porażki i próbuje przekonywać, że dbanie o bezpieczeństwo kibiców nie jest rolą związku. Tak jakby organizacja meczów, to było tylko zapewnienie boiska, piłki i sędziego.
Gdy na konferencji prasowej Boniek był pytany o konkretne rozwiązania np. czy flagi sektorówki, w których są przemycane race i świece dymne na stadiony, powinny być zabronione, nie chciał zająć stanowiska. Przerażające było to, że nie tylko nie miał własnego planu, ale nawet nie był w stanie powiedzieć, które działania w sprawie bezpieczeństwa na stadionach mogłyby pomóc. Gdy przychodziło do konkretów wił się, kluczył, starał się nie wyrazić własnej opinii. Same ogólniki. Zaskakujące, taki – jak sam to mówi z włoskiego – „opinionista”?
Bo na diagnozy społeczne Bońka trzeba spuścić kurtynę milczenia. Pewnych rzeczy, bez zakłopotania, nawet nie można komentować. Na przykład tak głębokiej analizy przekroju społecznego: „jak miasto ma 1,5 tysiąca ludzi, to się znajdzie w tym gronie każdy: i wierzący, i ateista, biedny i bogaty i pedofil”.
Zresztą – żeby się nie powtarzać – zapraszam do wczorajszego felietonu opublikowanego na łamach Wirtulanej Polski/Sportowych Faktów. Treść poniżej.
Trzy dni po skandalicznym finiszu Ekstraklasy w Poznaniu, prezes PZPN zwołał konferencję prasową. Zainteresowanie mediów ogromne, bo wszyscy byli ciekawi jakie ma Zbigniew Boniek pomysły na zapewnienie bezpieczeństwa na stadionach, jaki przedstawi program. No i przedstawił… Nie wiem jaką ma oryginalnie nazwę, ale ja bym go określił jako „Program: To nie my”.
Jeśli komuś się wydawało, że w sytuacji, w której chuligani narażają życie kibiców na dwóch najważniejszych meczach sezonu – decydujących o Pucharze Polski i mistrzostwie kraju – w PZPN ogłoszą alarm przeciwpożarowy, to jest w błędzie.
– My na dzisiejszym zarządzie w ogóle się tymi sprawami nie zajmowaliśmy – przyznał Boniek, zachowując się tak, jakby trzy ostatnie dni spędził zamknięty w lodówce.
Normalnie w sytuacji tak wielkiego kryzysu, jaki dotknął polski futbol, szef związku piłkarskiego mówi o wdrożeniu natychmiastowego programu naprawczego, szeroko prowadzonych działaniach, współpracy z policją i prokuraturą, o lobbingu w sprawie zmiany Ustawy o Bezpieczeństwie Imprez Masowych. O tym, że osobiście się zaangażuje, że spotka z premierem, ministrem spraw wewnętrznym, parlamentarzystami i każdym, kto może pomóc w walce z gangreną toczącą ligowy futbol w Polsce.
Ale Boniek przyszedł na spotkanie z dziennikarzami opowiedzieć o warunkach licencyjnych dla klubów, szkoleniu młodzieży, ekwiwalencie za wyszkolenie itd. Wszystko to ważne sprawy, ale nie teraz, nie w tym momencie. Teraz są ważniejsze. Mamy tu pożar, chuligani ukradli nam futbol.
W ogóle nie jestem postawą Bońka zaskoczony. Jak problem trudny do rozwiązania, to zawsze jest: „to nie my”. Nawet jeśli już palą mu się własne kapcie, pożaru raczy nie zauważać. Pardon, nie zamierza go gasić. Poczeka na innych.
Boniek zaskoczył mnie na tej konferencji tylko raz. Gdy nagle, z pamięci, podał dokładną liczbę meczów, jakie się odbyły w ligach centralnych i ile było w nich incydentów. Wyszło Bońkowi, że to tylko 1 procent. Czyli, że nie jest tak źle.
Szybko się skapowałem, że to tylko PR–owska zagrywka pod publiczkę. Nikt normalnie – tak sam z siebie – nie zna liczby rozegranych meczów, a już z pewnością nie z podziałem na te, w których był porządek i w których były burdy. Aż się dziwię, że Boniek nie poszedł dalej. Przecież jakby mu PR-owcy policzyli dodatkowo liczbę meczów w ligach niższych – aż do klasy B – to by się okazało, że tych z zadymami jest jeszcze mniej. Pewnie by spadło nawet do pół procenta. Czyli, że w ogóle nie ma o czym gadać. Niepotrzebnie się pan zatrzymywał w połowie drogi z tym liczeniem, panie prezesie. Zupełnie niepotrzebnie.
Później Boniek był do bólu przewidywalny. Jego retorykę można streścić krótko: chcielibyśmy pomóc, ale nie mamy narzędzi. A walka o bezpieczeństwo na stadionach?
– PZPN nie ma tego w statucie – zwolnił się od odpowiedzialności Boniek. Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że PZPN nie ma też w statucie tego, że jego prezes reklamuje piwko. Na szczęście złośliwy nie jestem.
Gdy Jacek Stańczyk z Wirtualnej Polski nawiązał pytaniem do programu Moniki Olejnik sprzed dwóch lat, w którym Boniek promował race jako… bezpieczne, na środowej konferencji powiedział, że zdania nie zmienił. Według prezesa PZPN chodzi tylko o to, jak się rac używa. Ciekawe, że mówi to prezes PZPN po tym, jak przy pomocy rac właśnie przerwano dwa najważniejsze mecze w Polsce. Szkoda, że nie zapytał fachowców. Cytat z wywiadu w Wirtualnej Polsce z Marcinem Samselem, ekspertem ds. bezpieczeństwa imprez masowych: „Nic, co ma tak wysoką temperaturę palenia, nie jest bezpieczne”. Wystarczy? Po co opowiadać brednie?
Ekspert Marcin Samsel podkreślał na łamach Wirtualnej Polski, że w Polsce nie ma spójnego narodowego programu do walki z chuligaństwem stadionowym, w który byliby włączeni: policja, ministerstwo sportu, komisja sejmowa, ministerstwo sprawiedliwości, PZPN i Ekstraklasa SA. Że bez tego nie da się walczyć z chuliganami. Że trzeba jedności i wspólnego frontu.
Jak widać, Boniek liderem narodowego frontu walki z bezpieczeństwo na stadionach być nie zamierza.
Jeszcze jako piłkarz potrafił zwodem minąć rywala i pobiec w innym kierunku. Mam wrażenie, że właśnie próbuje kiwnąć opinię publiczną i pobiec w kierunkach, w których czuje się dobrze: reprezentacja, AMO, LAMO, MAMO i tak dalej, i tak dalej.
Zamiast gasić pożar można zobaczyć np. co tam u Sławka Peszki na obozie w Juracie słychać.
Inne artykuły o: Ekstraklasa | PZPN
-
ursynów