Stasiek Czerczesow mówi, że jak mnie wypieprzyli z Legii, to stałem się już prawdziwym trenerem
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 20 października 2020 17:37
Na nasze spotkanie przychodzi w białej bluzie z napisem Legia Warszawa, choć przecież trenerem tej drużyny przestał być już kilka tygodni temu. Przywiązanie do barw, tradycji i historii klubu nikogo jednak dziwić nie może, bo wiadomo, że Łazienkowska 3 to dla Aleksandara Vukovicia dużo więcej niż jedynie adres ostatniego miejsca pracy.
W pierwszym wywiadzie po zwolnieniu z Legii trener mistrzów Polski odsłania kulisy swojego rozstania z klubem. Rzuca też nowe światło na to, jak funkcjonowała jego drużyna i jaki na nią wpływ miała decyzja prezesa Dariusza Mioduskiego.
DARIUSZ TUZIMEK: Co robiłeś przez ostatnie tygodnie?
ALEKSANDAR VUKOVIĆ: Byłem w Turcji z rodziną, odpoczywałem.
Powiedz szczerze: jak boli zwolnienie z pracy, która była – w twoim przypadku – czymś dużo więcej niż tylko pracą. Powiedziałbym, że Legia to twoja wielka…
Stop! Nie używajmy wielkich słów. Pewnie jest tak jest jak mówisz, ale nie musimy wszystkiego tak łopatologicznie wyjaśniać. Ludzie znają Vukovicia. A zwolnienie oczywiście boli. Tym bardziej, że było niespodziewane i – moim zdaniem – niezasłużone. Nie powinno się wydarzyć w tym momencie. Nie na trzy dni przed pucharowym meczem z Dritą i nie na półtora tygodnia przed spotkaniem z Karabachem.
Ale przyznasz, że Legia grała słabo. Przegraliście wcześniej z Omonią Nikozja kwalifikacje do Ligi Mistrzów, była ligowa porażka na Łazienkowskiej z Jagiellonią Białystok. Więc gdy Górnik Zabrze wygrał z wami 3:1, to nie przeczuwałeś, że zostaniesz zwolniony?
Nie, absolutnie nie. Mecz z Górnikiem był jedynie środkiem do celu. Ja w tym meczu sprawdzałem z których piłkarzy z zaplecza mogę skorzystać, jeśli bym musiał, w spotkaniu z Dritą. Liga w tym czasie staje się poligonem, gdy chcesz sprawdzić w boju pewne rozwiązania, gdy szukasz odpowiedzi. I ja te odpowiedzi w meczu z Górnikiem dostałem. Wiedziałem z kogo nie mogę skorzystać.
Aha, to dopiero teraz rozumiem dlaczego wtedy zagrał William Remy, który wcześniej zawalił stratę gola w meczu z Jagiellonią, a i z Górnikiem się nie popisał. Słabo wypadł także Paweł Stolarski. Warto było dla takich odpowiedzi poświęcić mecz z drużyną z Zabrza?
O konkretnych nazwiskach nie chcę mówić, to zostanie między mną a zawodnikami. Przy całym szacunku dla Górnika Zabrze, ja muszę patrzeć na sytuację w tabeli Lecha Poznań czy Piasta Gliwice, bo nie uważam, że to z Górnikiem będzie walczyć o mistrzostwo. W dniu meczu z Górnikiem mieliśmy 6 punktów, a Lech zaledwie dwa. Dlatego mogłem sobie pozwolić na więcej. Najważniejszą informacją po meczu z Górnikiem było to, że w dobrym stylu wrócił do drużyny Paweł Wszołek. I że mogę go wystawić na Dritę. Wnioski wyciągnąłem i wiedziałem, że porażkę z Górnikiem wykorzystam do mobilizacji drużyny. Ona dobrze reagowała na takie bodźce. Byłem pewien, że następny mecz będzie zupełnie inny, bo już to wcześniej przerabialiśmy.
Kiedy tak było?
Gdy przegraliśmy mecz z Cracovią w półfinale Pucharu Polski na początku lipca. Wtedy też odczułem w klubie taką niepewność, taką właśnie jak teraz, po meczu z Górnikiem. To był taki moment w kocówce minionego sezonu, że zaczęliśmy się już trochę chwiać. Już nie dominowaliśmy na boisku tak jak wcześniej, przed przerwą w rozgrywkach spowodowanej pandemią. 7 lipca przegraliśmy z Cracovią w półfinale PP. To był wtorek, a w sobotę czekał nas kolejny mecz z Cracovią, już w Ekstraklasie. Do końca zostały wtedy trzy kolejki ligowe i w gabinetach na Łazienkowskiej pojawiła się niepewność, że my tego mistrzostwa nie zdobędziemy. Padały wtedy różne pomysły co do zmian w taktyce i w zestawieniu personalnym. Ale ja wiedziałem, że ten zespół, w tym samym zestawieniu się podniesie. I się podniósł. Wystawiłem – na tę samą Cracovię – żelazny skład. Postawiłem na tych, którzy zapracowali na to, że w tym meczu graliśmy o mistrzostwo Polski. Trzeba było zachować zimną krew. Pekhart na 1:0, „Vako” Gwilia na 2:0, mecz pod kontrolą i zdobyty tytuł mistrzowski. I to wywalczyła drużyna, która kilka dni wcześniej wyglądała na kompletnie rozbitą. Wiedziałem, że będę umiał swój zespół podnieść i lepiej zmotywować do walki na takiej sportowej złości. Dla mnie to jest bliźniacza sytuacja do tej, która wydarzyła się teraz. Porażka z Górnikiem posłużyłaby do motywacji na mecz z Dritą i Karabachem. Zespół dawał mi odpowiedź, że oni wiedzą, że zawalili, ale w następnym meczu pokażą, że to wypadek przy pracy, że się zrehabilitują.
Co się działo w sobotę po meczu z Górnikiem? Byłeś wezwany na dywanik do prezesa? Albo rozmawiałeś z dyrektorem sportowym Radosławem Kucharskim?
Nie, ani z prezesem ani z dyrektorem nie rozmawiałem. Dopiero w niedzielę dostałem sygnał od dziennikarzy, że jest temat mojego zwolnienia. A gdy jeszcze dostałem z klubu telefon, że mam się stawić na Łazienkowskiej w poniedziałek rano, stało się dla mnie jasne, że jest już pozamiatane. Szybko poszło, wręcz błyskawicznie. Gdybym odpadł w meczach o Ligę Europy, to nie miałbym prawa powiedzieć nawet słowa. Ale nie powinno być tak, że jeden mecz decyduje o ocenie twojej pracy przez kilkanaście miesięcy. Odbieram to jako niesprawiedliwe.
Co się musiało zadziać w głowie Dariusza Mioduskiego, że on, po sobotniej porażce z Górnikiem, zaczął już w niedzielę dzwonić i do Czesława Michniewicza i do Zbigniewa Bońka, żeby ten wydał zgodę na pracę trenera młodzieżówki z Legią? Kto tak emocjonalnie rozchwiał prezesa Legii?
Trudno mi wchodzić w głowę prezesa. Byłem przekonany, że prezes Mioduski ma większą wiarę we mnie. Uważam, że drużyna na tamtym etapie nie potrzebowała ani zmiany trenera, ani takiej rewolucji personalnej, jaka się dokonała w meczu z Karabachem. W moim przekonaniu takie uderzenie w drużynę, która jest ze sobą bardzo zżyta, nie mogło dać dobrego skutku.
W wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” dyrektor sportowy Legii Radosław Kucharski mówił, że musieli z właścicielem reagować, żeby osiągnąć cel, jakim był awans do Ligi Europy. Że trzeba było dać drużynie nowy bodziec, bo zespół funkcjonował źle od początku rozgrywek.
Jak widać ten bodziec nic nie dał, bo drużyna nie awansowała do Ligi Europy. Zespół się uformował już w poprzednim sezonie, mieliśmy dobrą atmosferę, mieliśmy jedność. Początek rozgrywek był rzeczywiście słabszy, ale w poprzednim sezonie też taki mieliśmy. Teraz też forma stopniowo szła do góry, do drużyny wracali zawodnicy po kontuzjach. To by za chwilę wszystko ruszyło, tylko nie trzeba było wykonywać nerwowych ruchów.
To czemu Dariusz Mioduski się na taki krok zdecydował? I to na trzy dni przed meczem pucharowym z Dritą? Nie jest przecież hazardzistą.
Dariusz Mioduski to człowiek, który chce dobrze i robi wszystko, by tak było, ale wokół Legii często nagle wybucha histeria. Taka niekontrolowana i niemal z niczego. Potrafi powstać nawet po jednym tąpnięciu, nawet po jednej przegranej. I to ta histeria nie pozwala klarownie zobaczyć problemów klubu. Łatwo wtedy o błąd, o zagotowanie się, o podjęcie decyzji zupełnie niepotrzebnej. Kiedyś powiedziałem, że w Legii nigdy nie jest tak źle jak się mówi i w Legii nigdy nie jest tak dobrze jak się mówi. Uważam, że zrobiono zbyt duża aferę, gdy odpadliśmy z Omonią Nikozja, a po porażce z Górnikiem nakręcono histerię, która z małego problemu zrobiła jeszcze większy. Skończyło się to wszystko brakiem awansu do Ligi Europy, a trzeba było tylko być konsekwentnym i pozwolić drużynie bez wstrząsów przygotować się do najważniejszych meczów, z Dritą i Karabachem. Mówię z całym przekonaniem, że nie byliśmy na straconej pozycji, mogliśmy awansować. Ale emocjonalny rollercoaster, jaki niespodziewanie zafundowano drużynie musiał się na niej negatywnie odbić.
Dariusz Mioduski dał się komuś przekonać, że zmiana trenera jest konieczna?
Wiem, że w klubie była forowana taka narracja, że drużyna potrzebuje – tu i teraz – zmian taktycznych i zmian personalnych w składzie. Między innymi wystawienia większej liczby nowych, dopiero co sprowadzonych do klubu, zawodników. Zresztą widać było – na podstawie decyzji o składzie, jakie podjął w meczu z Karabachem nowy trener – jak mocno była lansowany ta opinia. A nowy trener nie dostał tej sugestii ani ode mnie, ani od nikogo ze starego sztabu, bo do meczu z Karabachem z nikim ze sztabu nie rozmawiał, nie radził się. W mojej opinii bardzo nietrafnie oceniono wtedy zarówno stan jak i potrzeby zespołu.
Czy na spotkaniu, w czasie którego zostałeś zwolniony usłyszałeś jakieś konkretne zarzuty? Była jakaś analiza?
Ta rozmowa trwała nie wiele więcej niż minutę. Wiesz, nie ma czasu na analizy, gdy w pokoju obok siedzi już nowy trener.
Ale jak to się stało, że prezes – który przecież siedzi w futbolu już wiele lat – dał się przekabacić i zwolnił w minutę trenera, który jest – było nie było – legendą klubu. Do którego prezes mógł mieć pełne zaufanie, bo wszyscy w Polsce wiedzą jak ważna dla Vukovicia jest Legia. Dla kogoś, kto się Legią interesuje było jasne, że przez sam szacunek do klubu Vuković nie zrobiłby nic niestosowanego wobec Legii, nie miałby interesów na boku, nie szedłby na układy, nie rozkradałby mu tego interesu. Że jest lojalny… To powinno być ważne dla właściciela.
Ja się nie starałem dotrzeć do prezesa po każdym meczu. Nie robiłem takiej wewnętrznej polityki, że wiesz… chodzisz do prezesa, zabiegasz, przekonujesz itd. Robiłem swoją robotę, nie korzystałem z takiego wewnętrznego PR-u.
To chyba błąd. Bo inni go jednak urabiali…
Wierzyłem, że prezes ma do mnie zaufanie, choć wiedziałem też, że cały czas dostaje również negatywne podpowiedzi na mój temat. Tak, przegrałem z Omonią, ale cel – awans do fazy grupowej Ligi Europy – był nadal przede mną. Nie byłem od tego celu dalej niż np. Dariusz Żuraw z Lecha.
Uważaj na porównania do Lecha, bo ostatnio pod adresem klubu z Poznania sypią się wyłącznie zachwyty. Zagra w Lidze Europy, wychowuje reprezentantów, transferuje zawodników bardzo drogo itd.
Szacunek dla Lecha, ale to nadal Legia jest najsilniejszym zespołem w kraju. Legię ocenia się na podstawie wysoko przegranego meczu z Karabachem. Ale gdyby Lech wyszedł na spotkanie z belgijskim Charleroi w ustawieniu np. 3-5-2 i wyjąłbyś im ze składu np. Tibę, Modera i Puchacza, to też by nie wygrał. Dziś wszyscy chwalą drużynę z Poznania i chwała im za awans, ale zauważmy, że Lech zbiera owoce za zachowanie spokoju w klubie. Teraz dają popracować Dariuszowi Żurawiowi, mimo że nie zdobył ani Pucharu Polski ani mistrzostwa w poprzednim sezonie. Ale dajmy spokój, nie chce porównywać Legii i Lecha, bo to dwa inne kluby, dwie różne organizacje.
Wydawało się, że Dariusz Mioduski wyciągnął wnioski ze zwolnienia Jacka Magiery, o czym sam mówił, że to był błąd. Że prezes nauczył się nie podejmować impulsywnych decyzji w wielkich emocjach. Ty w lipcu przedłużyłeś kontrakt z Legią o kolejne dwa lata, a przetrwałeś raptem dwa miesiące. Nie obroniło cię już ani zdobycie mistrzostwa Polski, ani to, że oczyściłeś szatnie, że zbudowałeś zdrowe podstawy funkcjonowania drużyny. A dla mnie to było twoje nawet ważniejsze osiągnięcie niż sam tytuł mistrzowski. Szybko straciłeś zaufanie prezesa.
Uważałem, że tę moją robotę w szatni to prezes musi docenić. Wszyscy razem – bo nie ja sam – zrobiliśmy kawał dobrej roboty przez te ostatnie 1,5 roku. I nie można o tym, przez jeden nieudany mecz z Omonią, zapomnieć. Liczy się cała praca w klubie. Stosunki w drużynie to jest coś, czego kibic może nie widzieć, ale dla ludzi w klubie są zauważalne. To był fundament, na którego bazie można budować silny, mocno zjednoczony zespół. I my taka właśnie drużynę zbudowaliśmy. Przed przerwą wywołaną pojawieniem się pandemii graliśmy widowiskowo, odważnie i skuteczne. Ta niespodziewana przerwa wprowadziła nas w pewne turbulencje, ale przecież mistrzostwo wygraliśmy bardzo pewnie.
Ty mówisz, że mieliście świetny zespół, a tytuł wywiadu dyrektora Radosława Kucharskiego dla „PS” brzmiał: „Piłkarze byli, brakowało drużyny”.
Ja osobiście byłem częścią różnych drużyn w Legii, w różnych okresach. Zarówno jako zawodnik, jak i jako trener. I tak zżytej i zjednoczonej drużyny jak teraz, to w Legii nigdy nie było. I myślę, że Radosław Kucharski doskonale o tym wie. W dniu kiedy chciał przedstawić zespołowi nowego trenera, też się przekonał, że w tej drużynie nie brakowało jedności.
Wiem, że drużyna stała za tobą i była zaszokowana decyzją o twoim zwolnieniu. Podobno jak pojechałeś pożegnać się z drużyną do Legia Training Centre to działy się tam dantejskie sceny. Po spotkaniu z tobą zirytowani piłkarze, ponad trzydziestu chłopa, rozjechali się do domów, nie czekając na przyjazd prezesa i dyrektora sportowego z nowym trenerem. Trzeba było ich ponownie ściągać do ośrodka Legii, co też trochę potrwało. Trening odwołano, później go przesunięto. Nie było to gorące powitanie nowego trenera.
To są twoje informacje. Ja się nie chce na ten temat wypowiadać, ale faktycznie nie zwolniła mnie szatnia ani grupa zawodników. A różnie z tym wcześniej w Legii bywało. Teraz zespół był w tym całym zamieszaniu razem.
Dostałeś w okienku transferowym tych piłkarzy, których chciałeś? Bo przecieżzgodziłeś się na sprowadzenie nowych zawodników, prawda?
Tak, też chciałem Mladenovicia i Boruca, na Kapustkę i Juranovicia się zgodziłem. Także na Rafela Lopesa. To są ludzie, którzy jeszcze będą grac w Legii. Była rozbieżność co do tego, jak szybko ci wszyscy nowi muszą wskoczyć do składu. Ja byłem przekonany, że nie od razu. Ale gdy mnie już nie było, to widziałem, że zaczęli grać wcześniej niż ja to uważałem. Jedyna rzecz, która nie została spełniona to podpisanie umowy z Antoliciem, co mieliśmy zrobić jeszcze przed sezonem, ale tak się nie stało. Miał dostać nową umowę tak jak Jędrzejczyk, ale z Domagojem nie podpisano już kontraktu.
A jak określiłeś swoje priorytety przed sezonem?
Mieliśmy już zakontraktowanego Mladenovicia, więc dla mnie najważniejsze były dwie pozycje: bramkarz i skrzydłowy. Potrzebowałem kogoś z takim potencjałem jak Paweł Wszołek, bo Novikovas był kontuzjowany, a później odszedł z klubu. A ja miałem swego czasu inny, bardzo odważny pomysł. Chciałem żeby do Legii przyszedł Kamil Grosicki!
Teraz?! Tego lata?!
Tak. On już wtedy był niezadowolony ze swojej sytuacji w WBA i szukał dla siebie rozwiązań. Takich, które zwiększałyby jego szanse na regularną grę, bo tylko tak może wzmocnić swoją pozycję w reprezentacji Polski. Kamil przychylnie patrzył na ten pomysł. Wiem, bo sam z nim rozmawiałem. Prosił byśmy dali znać czy naprawdę jesteśmy tym na poważnie zainteresowani. Legia potrzebuje kogoś, kto robi różnicę. Nie tylko w lidze, ale także na poziomie międzynarodowym. Uważam, że myślenie o Grosickim było uprawnione. Pewnie odbyło by się ono kosztem transferów, ale warto było się nad tym pochylić. Bo Legii jest potrzebna jakość.
No dobra, ale Legię i dyrektora sportowego chwalono w mediach, że w letnim okienku klub zrobił świetne transfery.
Tak, ale ci piłkarze – w dużej części – musieli dopiero odbudowywać formę. Nie byli gotowi na ten najważniejszy moment. Gramy mecz z Omonią, wypada nam Wszołek, który przechodził zakażenie koronawirusem. I co? W najważniejszym meczu wystawiam młodego Macieja Rosołka na skrzydle, choć to nie jego docelowa pozycja. Niestety większość nowych zawodników była gotowa do gry dopiero w okolicach niedzielnego meczu z Zagłębiem Lubin.
Wróćmy do meczu z Omonią. Trochę dopadł was pech: szybko czerwoną kartkę (niesłusznie) dostaje Lewczuk, sędzia ograbił was z rzutu karnego, ale widać było, że Legia nawet w jedenastu miałaby ogromny problem. Ludzie byli zaskoczeni, że tak was stłamsił zespół z Cypru.
Ale oczywiście, nie będę zaprzeczał, mieliśmy kłopot z naszą dyspozycją od początku sezonu. Wiedziałem, że tak jak w poprzednim roku, zaczniemy słabiej, ale będziemy awansować i forma przyjdzie. Z Omonią zagraliśmy bez Wszołka, bez zdrowego Jose Kante (którego w końcówce wprowadziłem na siłę). Walczyliśmy w dziesiątkę i przy grubych błędach sędziego. Trzeba wziąć pod uwagę okoliczności, w jakich nie awansowaliśmy, a nie robić z tego tragedię wielkiego rozmiaru. Początek sezonu był trudny. Dla niektórych był to już trzeci okres przygotowawczy w tym roku, organizmy piłkarzy różnie reagowały. Mało tego, do drużyny doszło sześciu nowych zawodników, trzeba było ich wkomponować w zespół, a od razu do gry gotowi byli jedynie Boruc i Mladenović.
Dlaczego straciłeś zaufanie Dariusza Mioduskiego?
To jest pytanie bardziej do prezesa. Widać został przez kogoś przekonany do tego, ze ta drużyna jest źle poukładana. Przekonano prezesa, że są lepsze rozwiązania, że jeśli się wszystkich nowych wrzuci do składu, to z miejsca będzie lepiej. Aha! I jeszcze przekonywano go, żeby zmienić ustawienie taktyczne…
Czekaj, czekaj! Ja tę ideę widziałem wcieloną w życie: w meczu Legii z Karabachem! Legia zagrała sześcioma nowymi piłkarzami i w nowym ustawieniu! Tylko, że – w mojej ocenie – to była katastrofa taktyczno-personalna trenera Michniewicza.
Jasne, że nowy trener poszedł za narracją, która była forowana w klubie i była odmienna od mojej.
To się nie mogło udać. Mam przekonanie, że Dariusz Mioduski podjął dramatyczną decyzję, żeby swoje szanse zwiększyć, ale je mocno zmniejszył. Michniewicz zrobił błędy personalne (zostawił najlepszych na ławce rezerwowych), taktyczne (próbował grać 4-4-2) i obsadowe. Ale i tak najbardziej znaczące było to, że drużyna dostała mocny strzałmentalny w potylicę. Została zaskoczona zmianą trenera i się z tego nie otrząsnęła. Zespół został mentalnie rozwalony od środka. Byłeś zaskoczony składem jaki Czesław Michniewicz wystawił na Karabach?
Tacy piłkarze jak Wszołek, Luquinhas, Gwilia, Karbownik przez rok pracowali, żeby grać ten najważniejszy mecz. A jak już ten decydujący mecz o Ligę Europy przyszedł, to musieli patrzeć z ławki i obserwować na boisku kolegów, takich jak Valencia czy Juranović, którzy są w Warszawie tak krótko, że nawet Pałacu Kultury jeszcze nie widzieli. To jak oni mogli pomóc drużynie już w tamtym momencie, jak odbyli z nią raptem kilka treningów? Ja powoli tych zawodników wprowadzałem do zespołu, ale to jest proces. Oni potrzebowali czasu, kolejnych prób. Moim zdaniem wystawienie do składu zawodnika niczym się nie wyróżniającego, po kilku treningach, kosztem lepszych, tych co tu już w klubie są, nie buduje zespołu. Wręcz przeciwnie. Jak mawia Stanisław Czerczesow: „w budowaniu drużyny najważniejsze jest wiedzieć czego nie można i nie wolno zrobić i wtedy jest się już bardzo blisko sukcesu”.
A ty jaki byś wystawił skład na Karabach?
Boruc – Karbownik, Jędrzejczyk, Lewczuk, Mladenović – Slisz, Antolić – Gwilia, Luquinhas, Wszołek – Kante lub Pekhart. Tu i tak jest dwóch nowych zawodników: Boruc i Mladenović, a na ławce mam wtedy jeszcze Kapustkę i Lopesa i po co miałbym do tego składu pchać kolejnych nowych zawodników?
A Joel Valencia?
Na tamtym etapie to Valencia pracowałby u mnie na swoje miejsce w Legii i sprawdzałbym go w lidze. Z Karabachem nie był jeszcze w stanie zespołowi pomóc. Co więcej, wstawiając Valencię w tamtym meczu zrobiono krzywdę i Valencii i drużynie. Myślałem, że trener Michniewicz przyjdzie i zbierze owoce tego, co zrobiliśmy w Legii wcześniej. Bo wiadomo było, że ta drużyna musi zacząć dobrze grać. To są piłkarze i oni się z tego całego zamieszania otrząsną. Ale warunkiem było niewywracanie drużyny do góry nogami. Szczególnie jeśli masz tak mało czasu. Możesz próbować działań mentalnych, wejść chłopakom na ambicję. Ale nie robić totalnej rewolucji w składzie. I jeszcze próbować nowej taktyki. Zbyt dużo zmian naraz.
Wyglądało na to, jakby trener Michniewicz nie dał sobie szans na awans.
Jakby przed meczem z Legią zapytano trenera Karabachu Gubana Gurbanova, jaki byłby dla niego wymarzony skład Legii na mecz z jego drużyna i jaką by Legii wybrał taktykę, żeby mógł ją łatwiej ograć, to on by wiele nie zmienił w tym jak i kim Legia wtedy zagrała. Czyli sześciu nowych zawodników i w ustawieniu 4-4-2 w rombie, co otworzyło rywalom skrzydła. Karabach był silny, ale po pierwsze nie silniejszy od Omonii, a na pewno nie ma nawet porównania do siły Glasgow Rangers, z którym rywalizowaliśmy jak równy z równym rok temu. Teraz Karabach strzelił Legii trzy gole. Może warto więc przypomnieć, że podobno nie znający się na taktyce Vuković, stracił z Legią – w dziesięciu meczach w dwóch ostatnich sezonach – tylko jedną bramkę w europejskich pucharach, i to w 90. minucie meczu w Glasgow. Bo w spotkaniu z Omonią przez 90 minut, do dogrywki, też był bezbramkowy remis.
Chcesz powiedzieć, że Karabach był do przejścia?
Tak, ale Legia musiała dać sobie szansę, musiała zrobić wszystko żeby wygrać. Trener Michniewicz zaskoczył mnie, że nie zrobił tego z czego słynie, czyli defensywa z szybkimi skrzydłami, z Wszołkiem i Luquinhasem, ze wzmocnionym środkiem i jednym napastnikiem. Wtedy to powinien być mecz na styku. Nie twierdzę, że Legia nie może grać rombem w ustawieniu 4-4-2, ale to wymaga pracy, przygotowań, sparingów itd. Nie wierzę, że można wyjść na najważniejszy mecz w sezonie w nowym ustawieniu, którego zespół jeszcze nie miał prawa się nauczyć. Obaj boczni obrońcy potrzebowali wsparcia. Juranović nie był w optymalnej dyspozycji, więc Wszołek bardzo by mu się przydał do pomocy. Mladenović, gra ofensywnie, ale w bronieniu trzeba mu pomóc. Pomagał mu Antolić. Później przeczytałem o nim: Antolić człapie. Gdyby Pirlo ustawić w tym miejscu boiska to też by wyglądał na człapaka.
Nie boisz się tak otwarcie mówić o błędnej taktyce?
Trener Michniewicz ma taką narrację: jestem tu, bo było źle, dużo jest do zrobienia, ten zespół potrzebuje najlepszego sztabu itd. Jak to czytałem to pomyślałem, że trzeba pana trenera poinformować, że ta grupa zawodników już jest prawdziwym zespołem. Jeżeli przyjeżdżasz do domu, który jest zbudowany i go rozpieprzasz w drobiazgi, to teraz faktycznie jest dużo do zrobienia. Z „jedenastki” którą wygraliśmy z Wisłą Kraków 7:0, nie ma w klubie tylko dwóch zawodników: Novikovasa i Majeckiego. Reszta jest do dyspozycji trenera, więc nie ma tu wcale takiej spalonej ziemi. Doszedł Boruc, Mladenović i kilku innych, więc nie przesadzajmy. Jest kim grać, Legia jest nadal silna.
A co się stało, że zespół jest tak źle przygotowany do sezonu? Jaki błąd popełniliście?
Ja osobiście pewnie też nie ustrzegłem się błędów i jestem tego świadomy. To ciekawe, że teraz wszyscy mają pretensje do Łukasza Bortnika, który odpowiada za przygotowanie fizyczne. To chore. Człowiek, który osobiście przeprowadził Legię przez trudny, wymagający okres przerwy związanej z pandemią, teraz jest wskazywany jako kolejny winowajca. To co wcześniej się świetnie znał na tej robocie, a teraz przestał się znać? Najłatwiej wszystko zwalić na przygotowanie fizyczne, a przecież na Karabach wystawiano została grupa zawodników, która nie miała prawa być dobrze przygotowana. Jeden walczył z kontuzją, drugi miał koronawirusa, trzeci długo nie grał w piłkę, itd. To jak oni mieli być w tym momencie dobrze przygotowani?
Ale chcesz powiedzieć, że w Legii nie było problemu przygotowania fizycznego?
Nie był większy niż w innych zespołach. Taka jest rzeczywistość w klubach w związku z pandemią. Jedni zawodnicy normalnie, regularnie trenują, inni nie. I to nie jeden, a np. pięciu. Trzeba pracować nad wyrównaniem poziomu wytrenowania zawodników. Cały czas jest dużo pracy indywidualnej. Legia, jako całość, nie jest źle przygotowana do sezonu. Pandemia wybiła nas z rytmu, to na pewno. Było też trochę kontuzji. Straty kontuzjowanego Marko Vesovicia do dzisiaj nie umieliśmy sobie powetować. Nasz styl opierał się na tym, że z lewej strony grę do przodu ciągnął Karbownik, a z prawej „Veso”. Po jego urazie trzeba było zmieniać, przestawiać i już nie było tak samo. Istotna była też kontuzja Jose Kante. Z nim graliśmy inaczej niż trzeba grać z Tomasem Pekhartem – stąd inny styl, dużo wrzutek górą na głowę do napastnika. Musieliśmy się trochę do niego dostosować. Styl się zmienił na mniej widowiskowy, ale też skuteczny. Dobrze, że Legia do tego wróciła w ligowym meczu z Zagłębiem Lubin.
A czemu Karbownik, tak świetny jesienią i wiosną, przechodził taki kryzys latem?
To zarzut do mnie? Przecież to ja postawiłem na tego „dzieciaka”. Przypomnę też, że wygraliśmy mistrzostwo jednocześnie wygrywając klasyfikację Pro Junior. Bardzo spolszczyłem tę drużynę. Stawiałem na młodzież: Karbownik, Majecki, Rosołek, Praszelik, Slisz. Więc zacznijmy od tego, ze Karbownik, na którym Legia zarobiła kilka milionów euro to rok temu miał iść na wypożyczenie do 1.ligi. I gdybym na niego nie postawił, to dziś byśmy nie rozmawiali o ani o tych pieniądzach, ani o reprezentacji, ani o tym, na jakiej ma grać pozycji, bo on dopiero wracałby z wypożyczenia z Radomia albo z Suwałk. Dopiero szukałby swojego miejsca w Legii. Dla mnie nie jest zdziwieniem, ze chłopak o którym zaczęło się mówić dużo jak o produkcie do sprzedania, w tak młodym wieku ma czasem wahania formy. To normalne. Zresztą sam – z konieczności, gdy ze składu wypadł Vesovic – zmieniłem Karbownikowi pozycje z lewej obrony na prawą. To też miało wpływ na jego grę. Ale dla mnie „Karbo” zawsze będzie lepszym bocznym obrońcą niż środkowym pomocnikiem. On grając na boku obrony miał 5-6 asyst, więc po co ta dyskusja gdzie go wystawiać?
Miałeś spór z menedżerem Karbownika Mariuszem Piekarskim o to, na jakiej pozycji powinien grać „Karbo”?
Mariusz doskonale wie, ze zagraniczny transfer Karbownika jest sporym sukcesem i w rubryce „sukcesy” brzmi lepiej niż: powrót z wypożyczenia z Radomiaka, prawda? Znamy się z Mariuszem jeszcze ze wspólnej gry w Legii, znam jego zdanie w temacie pozycji Karbownika. Ale pozostaję przy swoim. Myślę że nie zerwaliśmy z Mariuszem znajomości, choć zapewne odegrał istotną rolę w moim zwolnieniu.
Wyjaśnij jeszcze jedno: dlaczego nie chciałeś w Legii Michała Kucharczyka? Konflikt musi być głęboki, skoro po tym gdy cię zwolniono, on i Carlitos zamieścili na Instagramie drwiące wpisy…
W tej sprawie mam czyste sumienie. Powiedziałem mu wprost: ludzie nie wierzą, że masz wystarczające umiejętności piłkarskie na Legię, ale ja mam z tobą inny problem. Ja nie wierzę w ciebie jako człowieka. Powiedziałem mu to szczerze. Chyba się nie myliłem.
Co będziesz teraz robił?
Ponad 500 dni pracy w Legii wymaga 500 dni odpoczynku!
Dobre, dobre. A tak na poważnie?
Przez te ponad 500 dni w Legii, to nie było nawet jednego takiego dnia, żebym nie myślał o drużynie. Nawet podczas spotkań z żoną i dziećmi. Teraz jest czas, żeby trochę im to wynagrodzić. Bo było tak, że bawiłem się z dziećmi, a w głowie miałem np. co teraz robi któryś z moich piłkarz? To był ogromny, wielomiesięczny stres. Czas odpocząć, zapewne do końca sezonu, tym bardziej, że pandemia nie pozwala normalnie planować.
Ty jesteś legionistą z krwi i kości, mentalnie dałeś nura w ten klub, od stóp po głowę. Jesteś mocniej identyfikowany z Legią niż jakikolwiek jej piłkarz. To może być okoliczność obciążająca w nowym miejscu pracy.
Wiem, że są takie kluby, w których mogę pracować. Ale są też adresy, pod które ja się nie pcham, a i oni nie wyrywają się żeby mnie zatrudnić. Ludzie mnie znają, wiedzą, że jak pójdę gdzieś do pracy, to tam będę pracował z takim samym zaangażowaniem jak w Legii. Tylko, że będzie mi odrobinę łatwiej. Myślę, że najtrudniejszą pracę mam już za sobą. Tak też mi mówił Stanisław Czerczesow jak do mnie zadzwonił po zwolnieniu.
Co powiedział jeszcze?
Że dopiero teraz jak mnie wypieprzyli z Legii to stałem się prawdziwym trenerem. I dodał parę słów otuchy, jak to Stasiek… Mam za sobą sporo doświadczenia, które wykorzystam w dalszej pracy. Nie mam się czego wstydzić, bo w klubie z Łazienkowskiej zrobiłem dobrą robotę.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa