Opowieść o hubie oplatającej drzewo mocniejsza niż sam ligowy klasyk

Autor wpisu: 9 listopada 2020 19:52

Ligowy klasyk pomiędzy Legią a Lechem Poznań był ciekawszy niż można było przypuszczać, bo – bądźmy szczerzy – tym razem nie spodziewano się po tym meczu zbyt wiele. Tyle tylko, że starcie dwóch teoretycznie najsilniejszych klubów w Polsce było niezłe nie ze względu na poziom sportowy, ale głównie dzięki niespodziewanym emocjom w końcówce i dość szczęśliwemu zwycięstwu Legii w ostatniej akcji spotkania. A i tak na boisku nie było tak ciekawie jak w „strzelaninie” na słowa pomiędzy byłym, a obecnym prezesem Legii.

– Kolejny raz w meczu ligowym zachowaliśmy się bardzo naiwnie przy straconych bramkach. Oglądając tę ostatnią sytuację, to powiedziałbym, że nawet frajersko – powiedział po meczu z Legią sfrustrowany trener Lecha Dariusz Żuraw i trzeba powiedzieć, że trafił w sedno. Nie ma się co pastwić nad Lechem, bo przecież nie kopie się leżących, ale też trzeba szczerze powiedzieć, że ostatnio nikt w polskim futbolu nie był aż tak zagłaskiwany jak właśnie drużyna z Poznania.
Chwalono ją nawet za porażki z meczach Ligi Europy, bo „Kolejorz” grał w tych przegranych meczach z polotem i odważnie. To jest dowód na to, jak bardzo tęsknimy żeby polski klub był w stanie pokazać, w konfrontacji z silnym rywalem, trochę prawdziwego futbolu, a nie tylko murowanie bramki. Więc kiedy w końcu Lech w pucharach pierwszy raz wygrał (3:1 ze Standardem Liege) to już w ogóle narracja zrobiła się jednostronna. Głosiła ona dominację Lecha w Ekstraklasie i to na całe lata, bo klub z Poznania dostanie mnóstwo kasy z UEFA i dopiero wtedy odjedzie krajowej konkurencji. Ten hurraoptymizm pozwolił rozkosznie nie zauważyć, że póki co to Lech ma olbrzymie problemy na krajowym podwórku i nijak nie potrafi łączyć gry na dwóch frontach. To ta sama choroba, która trawiła w ostatnich latach Legię, duszącą i krztuszącą się na początku każdego sezonu, próbującą – nieudanie – łączyć grę w lidze i pucharach.
Dziś Lech jest dopiero 12. w tabeli (do Legii traci już 10 punktów, do Rakowa 11), a Ekstraklasa w tym sezonie gra krócej, tylko 30 kolejek. Czasu na odrabianie coraz mniej. Lech więc – jak pięknie by nie grał – na hegemona na razie nie wygląda. A opowieści o przyszłej, wielkiej przewadze ekonomicznej klubu z Poznania przyjmuję z daleko posuniętą rezerwą. Bo nie ma takiej kasy, której nie udałoby się „przepalić” zarządzającym w naszych klubach.
Legia jeszcze niedawno grała w Lidze Mistrzów, potrafiła nawet zremisować z Realem Madryt i to w sezonie, gdy „Królewscy” wygrali te rozgrywki. I co z tego zostało trwałego oprócz wspomnień? Ani pod względem sportowym ani ekonomicznym Legia nie odjechała rywalom w Ekstraklasie. Gdyby właściciel stale nie dosypywał kasy z własnej kieszeni, to klub z Łazienkowskiej byłby teraz takim samym średniakiem jak Legia z lat 80., czyli co sezon jakieś wicemistrzostwo, Puchar Polski albo… Puchar Wielkiego Muru.
Żaden polski klub nie potrafił w ostatnich latach wykorzystać sukcesów sportowych do zbudowania potęgi ekonomicznej. Tak to u nas nie działa. Nawet Wisła Kraków, w jej najlepszym okresie była budowana z pieniędzy Bogusława Cupiała, a nie ze środków z UEFA.
Dlatego fundamenty finansowe klubów są tak ważne i muszą być w polskich realiach – niestety – niezależne od sukcesów sportowych. Nasze kluby żyją z kontraktów telewizyjnych i sprzedaży utalentowanej młodzieży, czemu sprzyja koniunktura w Europie na polskich piłkarzy. Ale jak tylko ktoś chce osiągnąć coś więcej, gdy zamarzy mu się jakiś sukces, to musi własną kasę dosypywać i… dosypywać. Mógłby o tym sporo opowiedzieć np. Janusz Filipiak z Cracovii czy teraz Michał Świerczewski z Rakowa Częstochowa.
I właśnie temat dosypywania (a w zasadzie niedosypywania) własnej kasy był najciekawszym wątkiem wywiadu, jakiego Dariusz Mioduski udzielił WP Sportowym Faktom.
Prezes Legii urażony wcześniejszymi wypowiedziami Bogusława Leśnodorskiego, odpalił rakietę w kierunku swojego byłego wspólnika: – Dla mnie Bogusław Leśnodorski jest jak huba. Przyczepia się do drzewa, na początku wygląda to nawet ładnie, ale potem zaczyna się drenaż i po jakimś czasie takie drzewo obumiera. Przecież on nigdy nie zainwestował w żaden klub swoich pieniędzy, nie ponosił żadnego ryzyka, a raczej głównym celem było i jest zarabianie. Legia jest tego najlepszym przykładem, ale nie tylko Legia, w kolejnych klubach, przy których się pojawiał było podobnie. Dlatego jego publiczne wypowiedzi na temat Legii i jej finansów są żenujące, szczególnie, że wiele można by powiedzieć o tym, na co szły pieniądze klubu za czasów jego prezesury. Rozumiem oczywiście, że teraz robi wszystko, żeby znowu zaistnieć w polskiej piłce, bo poza nią nie ma żadnej pozycji – mówił Dariusz Mioduski. Ale Bogusława Leśnodorskiego nie można bezkarnie szarpać za uszy. Były prezes Legii mocno walnął na Twitterze: Zszedłem z gór i piję piwko, przeglądam Twittera i widzę, że miałem wspólnika takiego gamonia, że nawet się wkurwić nie potrafi. No i w końcu został Mistrzem… kompromitacji.
Mocne to i robiące wrażenie. Tym bardziej, że obie strony długo przestrzegały paktu o nieagresji. Teraz obu prezesom trochę się ulało i to też można zrozumieć. Na tej wymianie „uprzejmości” pewnie na razie panowie poprzestaną. Każdy z nich pokazał, że pistolet ma nabity, ale walka w przestrzeni publicznej będzie rujnująca wizerunek obu stron. Leśnodorski buduje teraz potęgę Motoru Lublin, doradzając biznesmenowi Zbigniewowi Jakubasowi. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby w efekcie udało się zbudować silnego rywala dla Legii i Lecha, bo nic nie zapewnia takiego rozwoju jak konkurencja. A że to potrwa? Nic nie szkodzi. Wszelkie projekty w futbolu obliczone na szybki efekt jakoś się nie sprawdziły. Zamiast trofeów były zgliszcza i pusta kasa. Bo pieniądze jakie były na starcie najczęściej zdążyły już zmienić właściciela. Historia projektów hubopodobnych ma w futbolu długą tradycję.

Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli