Niezgoda plus Kante, czyli Legia w roli dominatora ligi
Autor wpisu: Damian Krawczyk 14 grudnia 2019 22:25
Bajeczna akcja Luquinhas – Kante – Niezgoda, plus gol Kante i jeszcze jeden Niezgody dały Legii wygraną nad Wisłą Płock 3:1 (dla Wisły – gol z karnego Dominika Furmana) plus powrót na pozycję lidera. Legia staje się dominatorem niedościgłym dla innych – takiego dominatora tej lidze potrzeba, bo inaczej nie wydobędziemy się z klubowej ciemnej otchłani, która spycha nas w rankingu UEFA w okolice San Marino.
Alaksandar Vuković tym razem zdecydował się na wariant nieoczywisty, acz od dawna wyczekiwany. Posłanie w bój od pierwszej minuty i Jarosława Niezgody, i Jose Kante. Trochę minut ci piłkarze ze sobą już na boisku spędzili, ale z reguły to jeden, to drugi występowali w roli zmienników. Trochę więcej czasu, bo całą połowę, razem dostali w meczu z Lechią Gdańsk, ale to akurat kiepski przykład, bo Legia wtedy przegrała. Blisko 50 minut w niedawnym spotkaniu z Koroną Kielce i to już wyglądało wielce zachęcająco, bo Legia wygrała 4:0, a Kante z Niezgodą strzeli po golu.
Na tyle zachęcająco, że tym razem po raz pierwszy za swej kadencji Vuko wystawił obu w pierwszej jedenastce. I co? Po 27 minutach i Niezgoda, i Kante znów mieli po golu, a Legia prowadziła 2:0. Ba, po golu… Obaj mieli jeszcze i po asyście, bo najpierw to Kante podawał do Niezgody, a potem Niezgoda do Kante. Nie tylko ich zasługą te bramki, bo przy jednej zapisał się Luquinhas (a i Michał Karbownik), przy drugiej Domagoj Antolić. Jedno i drugie warto zobaczyć – szczególnie pierwszy gol był majstersztykiem, przy którym rywale wychodzą ze swojej zwyczajowej roli i stają się tylko obserwatorami na równi z tymi, co siedzą przed telewizorami i na trybunach.
Kante, który ustawiony na pozycji „10” harował jak wół nie tylko w ofensywie, ale i jako pierwszy defensor ekipy, to historia na wskroś pozytywna. Były chwile, gdy nie miał w Legii lekko. Gdy przyszedł, strzelił trzy gole w eliminacjach Ligi Europy – no ale to były te eliminacje pod znakiem wstydu z Dudelange. Dołożył trzy w lidze, ale strzelanie jesienią 2018 skończył jeszcze… latem, bo 16 sierpnia. Zimą, gdy odchodził na wypożyczenie do Tarragony, zdawało się, że jego epizodyczny czas w Warszawie dobiegł końca.
A jednak dzieje się zupełnie inaczej. Choć, póki w zespole byli Carlitos i Sandro Kulenović, Kante szans dostawał co kot napłakał, to gdy ich zabrakło, udowodnił, że w istocie wcale ich nie brakuje. Stał się ważnym punktem drużyny właśnie w tym momencie, gdy ekipa Vuko zaczęła grać najlepszy futbol w sezonie. Dodatkowym bonusem – powołania do reprezentacji Gwinei.
Liczb jeszcze nie ma tak znakomitych jak Niezgoda (Jarek – 13 goli w lidze; Kante – w lidze 6, ale do tego 3 w PP). Ale za to jest bardziej wszechstronny. Niezgodę trudno sobie wyobrazić na pozycji innej niż „9”, Gwinejczyk zdaje się postacią, której w szeroko rozumianej linii ofensywnej żadna pozycja nie jest straszna. Biega, walczy, strzela, szybko podejmuje decyzje, broni. Można rzec, że odkrywany w Legii na nowo 29-letni Kante to obok 18-letniego Karbownika największe odkrycie drugiej części jesieni w Legii.
Kante w takiej formie, jaką prezentuje ostatnio, daje Legii wiele możliwości. Zaś tak zestawiona linia ofensywna: z Kante, Niezgodą, Luquinhasem i Pawłem Wszołkiem to najbardziej nieprzewidywalna i najtrudniejsza do zatrzymania dla rywali formacja w polskiej Ekstraklasie. Jeśli do tego dodamy, że z ławki podnoszą się tacy piłkarze jak Walerian Gwilia czy Cafu – taka siła jest po prostu nieosiągalna dla jakiegokolwiek innego klubu w Polsce. I jeszcze długo, długo nie będzie.
Legia wygrywając z Wisłą Płock 3:1 znów jest, rzecz jasna, liderem ligi. Biorąc pod uwagę także mecze Pucharu Polski, z ostatnich dziesięciu spotkań wygrała… dziewięć! Do tego strzelając abstrakcyjną jak na polskie warunki liczbę goli – 31!
W tej baryłce miodu jest i łycha dziegciu. Gdy słyszę, że Niezgoda można odejść z Legii do zagranicznego klubu za NAWET (to „nawet” podkreślane we wszelkich komentarzach na wszystkich portalach) 5 milionów euro, to czuję, że coś tu nie tak. Wydarzeniem polskiej ekstraklasy jest sytuacja, gdy za złoto rodowe znajdzie się ktoś chętny zapłacić 5 milionów. Raptem, tylko, zaledwie 5 milionów. Tak wygląda rzeczywistość 32. ligi w Europie. Ale to na zupełnie inną opowieść.
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa | Wisła Płock
-
xymoxon