Mamrot time fajna rzecz, ale nie da się grać o mistrza… spóźniając się na mecze!
Autor wpisu: Marcin Kalita 2 kwietnia 2018 18:28
„Mamrot time” – to fajne hasło, robiące w tym sezonie dużą karierę medialną, ale nawet przy tak fajnym haśle nie da się grać o tytuł mistrza… spóźniając się na mecze. A Jagiellonia do Lubina ewidentnie się spóźniła. O jakieś 45 minut. No, a jak już zaczęła wreszcie grać – tym razem jednak „Mamrot time” nie zadziałał. Skończyło się więc 0:1.
Z Białegostoku do Lubina szmat drogi. Nie trzeba zajmować się futbolem, by to wiedzieć. Wystarczy atlas Polski. Ponad 600 kilometrów. Jak się podróżuje turystycznie, spóźnić się o 45 minut łatwo. Tylko wtedy jakie to ma znaczenie?
Gdy jednak się gra o mistrzostwo Polski, a na razie przynajmniej o lidera tabeli po sezonie zasadniczym spóźniać się na mecz ponad 40 minut po prostu nie wypada. No i konsekwencje bywają tragiczne. To właśnie spotkało Jagiellonię w lany poniedziałek. Wpadli chłopaki na stadion w Lubinie, patrzą – o, już 45. minuta! Całe szczęście, że jak nas nie było, strzelili nam tylko jedną bramkę. Bierzmy się szybko do roboty, może nadrobimy!
I do roboty Jaga wreszcie się zabrała. Dopiero w ostatniej minucie pierwszej połowy skutkiem był świetny strzał głową – kogo? No jasne – Tarasa Romanczuka! Wyciągnął się jak długi Dominik Hładun i piłkę efektowną paradą złapał. Zagłębie już wtedy prowadziło 1:0, bo Filip Starzyński skutecznie dobił piłkę po strzale w poprzeczkę Jakuba Mareša.
Dopiero tak naprawdę w drugiej połowie widać było, że Jagiellonia mentalnie wreszcie jest na boisku w Lubinie i wie, o co walczy. Romanczuk główkował jeszcze raz i drugi (w słupek!), były sytuacje Karola Świderskiego, były szarże Przemysława Frankowskiego.
Jeśli piłkarze Ireneusza Mamrota chcieli dać jakieś fory Legii – z uwagi na to, że mistrzowie Polski w Gdyni też zaczęli grać dopiero w drugiej połowie, był to zdecydowanie słaby pomysł. Bo Zagłębie z tego wszystkiego, co w drugiej połowie było groźnego, potrafiło się jednak wybronić. Można zaryzykować, że był to najlepszy mecz w tym roku podopiecznych Mariusza Lewandowskiego, taki z biglem, jak tego oczekuje trener. I dopiero druga wygrana – co ciekawe, na liście pokonanych ostatnia drużyna w tabeli – Sandecja i… pierwsza – Jagiellonia.
Warto zwrócić uwagę, że młody bramkarz lubinian zachował czyste konto już 5. raz w siedmiu spotkaniach – tu o przypadku nie może być mowy. Warto też zauważyć, że Zagłębie dzięki tej wygranej ma w swoich rękach swój los w górnej ósemce. W sobotę trzeba zdobyć punkty na Cracovii.
A Jagiellonia? – Myślę, że wyjeżdżamy bardzo rozczarowani – przyznał trener Mamrot. – Z dwóch powodów. Po pierwsze, przed przerwą graliśmy bardzo słabo i w przerwie rozmawialiśmy o tym. Druga połowa to przede wszystkim nasza nieskuteczność. Nie jestem w stanie powiedzieć, ile tych okazji było, ale przypominam ich sobie bardzo wiele. To nieskuteczność zadecydowała, że nie wywozimy stąd punktów. Za tydzień kolejny mecz i już o nim myślimy.
Jagiellonia pozostaje liderem, ale szansę na radykalne odskoczenie od Legii i Lecha przespała.
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Jagiellonia Białystok | Zagłębie Lublin
-
zgubek