Łukasz BROŹ: Na boisku lubię dużo mówić. A w domu? W domu muszę słuchać!
Autor wpisu: Marcin Kalita 22 lutego 2017 09:16
Łukasz Broź w rozmowie „z oddechem”. O tym, że nigdzie się z Legii nie wybiera, że cierpliwość na ławce jest wpisana w zawód piłkarza, w czym pomaga „gadatliwość” na boisku, kiedy trzeba umieć słuchać, a kiedy trzeba mówić. A przede wszystkim o tym, co najważniejsze – rodzinie i miejscu, które koi nerwy i chandrę.
FUTBOLFEJS.PL: Siedem lat w Widzewie, cztery lata w Legii jak na razie. Czy teraz to już ta Legia tak do końca kariery?
ŁUKASZ BROŹ: Nigdzie się nie wybieram. I powiem, że byłbym szczęśliwy, gdyby udało mi się tutaj, w Legii, dograć do tak zwanego końca moich dni w profesjonalnym futbolu. Ale przecież w życiu nigdy niczego nie można być pewnym, więc tak naprawdę nie wiem, co się wydarzy.
Z czego wzięło się to, że wolałeś wiązać się z tymi klubami na dłuższy czas. W dzisiejszym futbolu to nie jest ani częste, ani oczywiste.
Jeśli jestem zadowolony, dobrze się czuję i wszystko mi odpowiada, to czemu miałbym coś próbować zmieniać? Długo nie zmieniałem nic w Widzewie i teraz nie widzę powodu, by zmieniać w Legii. Tym bardziej, że klubowi, czego doświadczam, też na mnie zależy. Jeśli dwie strony są zadowolone ze współpracy, nie ma sensu tego zmieniać na siłę.
Piłkarze wyjeżdżają tu, tam… Też miałeś swego czasu propozycje. Z Bragi, z Ukrainy…
Tak, gdzieś tam Braga się pojawiła na horyzoncie. To było jeszcze zanim przyszedłem do Legii. Ale wtedy z żoną zdecydowaliśmy, że jednak chcemy zostać w Polsce.
Gdy poczytałem wypowiedzi z tamtego okresu, wyszło mi na to, że stało się tak, bo jesteś człowiekiem bardzo związanym z najbliższym otoczeniem.
To prawda. Lubię nawiązywać kontakty i dobrze czuję się w towarzystwie osób mi znanych.
Ale sportowo w Legii wciąż musisz komuś coś udowadniać…
Co sezon…
Właśnie!
Tak, słyszę to pytanie bardzo często, ale wychodzę z założenia, że nie muszę nic nikomu udowadniać. Tylko robić swoje i grać na najwyższym poziomie, jaki mnie stać.
Może słowo „udowadniać” faktycznie nie jest najszczęśliwsze. Raczej chodzi o to, że za każdym razem, gdy wydaje się, że wreszcie nadszedł czas na bycie „pewniakiem” na swojej pozycji, wyrasta ci mocny rywal. Taka była i jest sytuacja z Jędrzejczykiem, tak było z Bereszyńskim.
W takim klubie jak Legia jest po prostu po dwóch zawodników na każdą pozycję, którzy ze sobą rywalizują i to tak naprawdę jest dobre. Można powiedzieć, że to wyświechtane słowa: kontuzje, kartki… No, ale przecież tak jest! To normalne zdarzenia w grze w futbol. Czyli rozwiązanie, gdy klub stara się sobie zapewnić różne warianty na poszczególnych pozycjach, jest jak najbardziej na plus. Ja jestem do tego przygotowany – że odkąd trafiłem do Legii, cały czas jest rywalizacja o miejsce. Czy z Beresiem, czy teraz Jędzą. Nie jest to dla mnie niczym nieoczekiwanym. Wiem, że muszę robić swoje, pracować, walczyć o miejsce. Tyle.
Piłkarze z reguły tak mówią…
A co mają mówić? Tak po prostu jest, to trzeba zrozumieć.
I naprawdę nie nachodzi czasami taka myśl: kurczę, czuję się w formie, mógłbym grać, a nie gram? Gdzieś chyba jest granica zrozumienia sytuacji?
Racja, zdarzają się takie momenty, gdy czujesz się w formie, a jednak nie grasz. No, ale jeśli drużyna wygrywa jeden mecz, drugi, trzeci… To, co z tego, że czujesz się dobrze fizycznie? Musisz zrozumieć to, że trener nie ma powodu, by zmienić kogoś, kto gra i to gra dobrze. Ciężko wtedy wyrzucić kogoś ze składu tylko dlatego, że ty z kolei dobrze wyglądasz na treningach. Trzeba sobie umieć radzić z takimi sytuacjami, to jeden z aspektów tego akurat zawodu. A przede wszystkim nie można się poddawać i trzeba wciąż robić swoje jak najlepiej. Bo w każdym momencie, za kilka dni, w następnej kolejce może się jednak okazać, że to ciebie trener z jakiegoś powodu potrzebuje. Głupio byłoby wtedy z tej szansy nie skorzystać, czy słabo wypaść, bo akurat w tym momencie trochę „odpuściłeś”.
Śledzisz recenzje swojej gry – w mediach, na forach?
Rzadko. Żona… czasami mi relacjonuje. Zresztą bardzo lubię słuchać jej opinii na temat moich występów. Zna się na piłce, ogląda moje mecze i czuje, kiedy zagrałem dobrze, a kiedy mogłem lepiej.
Są piłkarze, którzy twierdzą, że futbol kończy się, gdy wychodzą z szatni. Do domu nie chcą jej „targać”.
Ja do nich nie należę. Rozmawiamy o tym normalnie w domu. Od razu po meczu, potem przy porannym śniadaniu. Czasami bywa, że po wyczerpującym meczu długo nie chce mi się spać – też wtedy sobie siedzimy i dyskutujemy. Zawsze trzeba wysłuchać, co żona ma do powiedzenia, prawda?
Czyli jesteś osobą, która umie słuchać?
Tak mi się wydaje. A przynajmniej staram się. Nie można być zapatrzonym tylko na siebie, wciąż myśleć tylko w jednym kierunku. Trzeba umieć słuchać, rozmawiać i wyciągać wnioski. To bardzo poszerza pole widzenia.
Podobno jesteś też osobą, która bardzo dużo mówi. Także podczas gry, na boisku.
Lubię mówić. To mi pomaga, wtedy tak naprawdę czuję, że jestem „w grze”, czuję adrenalinę, czuję się skoncentrowany. Staram się cały czas podpowiadać kolegom na boisku. Wiadomo, że chodzi o tych, którzy są najbliżej. Czyli, gdy jestem na prawej obronie, rozmawiam ze stoperem, z defensywnym i bocznym pomocnikiem – w takim kwadracie, można powiedzieć. Gdy gra się przy 20 czy 30 tysiącach widzów, to trudno i na 10 metrów cokolwiek krzyknąć, bo po prostu nie słychać.
Z reguły, jeśli się da usłyszeć, co piłkarze krzyczą, są to pojedyncze słowa. Bywa, że niecenzuralne…
No czasami zdarza się i tak. Ale załóżmy, że jestem w akcji ze stoperem, a naprzeciwko nas jest napastnik. Staram się wtedy zwrócić koledze uwagę, podpowiedzieć na przykład: „idzie za tobą”, „masz go z prawej”. Proste zwroty, ale pomagające twojemu partnerowi zorientować się w sytuacji. Jest prostopadłe podanie rywali i stoper wychodzi, a ja dążę do tego, by zawęzić pole gry, to mówię: „bierz go od prawej, ja jestem z lewej”. On wtedy wie, że jak rywal kiwnie do lewej, to jeszcze ja jestem; kiwnie do prawej, to musi go sam wyblokować, wybić na aut czy róg. To niby banalne, ale pomaga.
Niedawno w Warszawie podczas konferencji szkoleniowej Football Lab praktyczną prezentację z dzieciakami miał dyrektor akademii Villarreal. I bardzo naciskał na to, by one wciąż do siebie gadały w czasie gry.
Bo to naprawdę jest bardzo ważne. I nie chodzi tu o jakieś rozbudowane komentarze, czasem proste podpowiedzi. Gra bywa bardzo szybka i nie zawsze jesteś w stanie kontrolować, gdzie piłka, gdzie rywal. Podpowiedź powoduje, że możesz zrobić coś szybciej, nim byś się sam zorientował, że to trzeba zrobić. Poza tym czasami mogą zdarzać się sytuację, gdy kolega ze swojej perspektywy widzi więcej albo lepiej.
A zdarzają się „podpuchy”?
Eee, no nie. Wiadomo – różne są sytuacje, ale aż tak to nie. Na to nie ma czasu. Jak graliśmy z Rzeźnikiem koło siebie i widziałem, że leci długa piłka, to mówiłem do niego „rób blok”, co znaczyło, żeby przepuścił piłkę. Wtedy lekko „przestawiał” tylko napastnika, piłka robiła kozioł – i albo łapał bramkarz, albo ja tam byłem i zabierałem. Gdy jesteś z kimś zgrany i dobrze się z nim czujesz na boisku, wtedy to ma jeszcze większą wagę, bo łatwiej jest zabrać piłkę, wybronić sytuację.
Gdy przychodzi nowy piłkarz do zespołu, trudniej o tę komunikację?
Nie, raczej nie. Te proste zwroty zawsze się rozumie. Czy to polsku, czy po angielsku. Czasami trzeba tylko dać sobie chwilę na zrozumienie się wzajemne. I nie ma z tym problemu.
W domu też potrafisz dużo mówić?
W domu to… dzieci dużo mówią. Ja muszę słuchać.
Po twoich profilach społecznościowych da się wyczuć, że rodzina dla ciebie…
… jest absolutnie najważniejsza. Taki mój pozytywny impuls w życiu codziennym. Po meczach, treningach staram się zawsze jak najwięcej czasu spędzać właśnie z rodziną. Teraz akurat zima, kiepska pogoda, trudno na podwórko wychodzić, ale generalnie lubimy bardzo aktywnie spędzać czas.
Giżycko, motolotnie – to twoje klimaty?
O, tak. Ale nie tylko motolotnie. Wiele podobnych atrakcji. I fakt – najlepiej psychicznie odpoczywam na Mazurach. To znaczy odpoczywamy, regenerujemy się latem z rodziną. Jesteśmy szczęśliwi. Widzę te uśmiechy na twarzach, u babci – jednej i drugiej, nad jeziorem. To impuls, który daje niesamowicie dużo spokoju. Dobrze jest w życiu mieć takie miejsce. Wiesz, że nawet jak się gorzej poczujesz, masz chandrę, to wsiadasz w samochód, chwila moment i oddychasz innym powietrzem. Robi się fajnie. Nawet kilka godzin potrafi pomóc. Skoczyć do jeziora i wracać.
Ta chandra to pewnie była, jak Beresia ci zabierali.
No, to mój sąsiad! Pode mną mieszka. To znaczy – mieszkał, zanim „uciekł”. Teraz… nie mam sąsiada.
Ani w Legii, ani w domu jak mówisz. Jak go widzisz w tej Serie A?
Wydaje mi się, że dobrze się wkomponował w zespół. Zwłaszcza zważywszy na krótki czas, jaki na to miał. Widziałem go w meczu z Milanem na przykład. Dla mnie – klasa, jak grał.
I Legia, i Broź muszą sobie radzić bez Bereszyńskiego. A tu faworytów tej ligi nagle się robi całe grono. Obrona tytułu staje się nie lada wyzwaniem.
Te pierwsze mecze jeszcze za wiele nie mówią, bo zawsze się można zastanawiać – ten, co wygrał zagrał tak dobrze, czy ten, co źle, tak słabo. Dopiero po kilku kolejkach tak naprawdę będzie można stawiać jakąś tezę i oceniać, kto realnie będzie się liczył w walce o tytuł. A jeszcze do tego dochodzi podział punktów. Co z tego, że teraz odskoczysz na sześć, skoro za chwilę będą trzy tylko. Z uwagi na to, jak dzisiaj wygląda tabela, możemy przewidywać, że różnice w drugiej części sezonu będą naprawdę minimalne, a walka może naprawdę trwać do ostatniej kolejki. Nic mądrzejszego nie wymyślono w takiej sytuacji – trzeba mocno koncentrować się na każdym kolejnym meczu i łapać punkty.
Was, piłkarzy, denerwuje ten podział punktów po 30 meczach?
Może nie „denerwuje”, ale dla mnie jest to dziwne. Nie chcę mówić tu o kwestiach finansowych, sponsorskich, bo to nie do mnie należy, ale szczerze mówiąc wolałbym, aby ekstraklasa została powiększona do 18 zespołów i byśmy grali takim normalnym rytmem, jak to się dzieje w większości przynajmniej tych silnych lig.
Rozmawiał Marcin Kalita
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa | Polecane