Legia wyglądała w Szczecinie jakby ją pokąsały osy
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 23 listopada 2019 19:48
Grać kawał meczu jak równy z równym i przegrać aż 1:3 to jest duża sztuka. „Udało” się to Legii w Szczecinie. Pogoń była jak kąsająca osa. Niby niegroźna i nagle ukąszenie: jedno, drugie, trzecie i… I po Legii! W drużynie gości zbyt wiele było elementów słabych, chwiejnych a nawet beznadziejnych. Gwilia to cień siebie, Wieteska walnął „wielbłąda”, Wszołek był przebeznadziejny, a Novikovas to w ogóle jakby sabotował grę swojej drużyny. Dziś widać jak na dłoni ile Litwin ma braków technicznych. Legię przerwa na kadrę jednak rozregulowała, co niczego nie umniejsza Pogoni. Kawał drużyny. Zasłużenie została liderem.
Adam Buksa strzelił pierwszego gola dla Pogoni tuż po tym, jak swojej świetnej okazji nie wykorzystała Legia. Mateusz Wieteska pośliznął się tak fatalnie jak swego czasu Kuba Wawrzyniak w meczu z Niemcami i napastnik gospodarzy miał już przed sobą tylko Radosława Majeckiego. Buksa huknął tak, że nie było co zbierać. Legia miała kilka okazji, żeby zdobyć gola, ale – poza efektownym początkiem – wyraźnie jej nie szło. A już najbardziej zawodził Arvydas Novikovas. Kompletnie „zagotował” kibiców Legii, kiedy dostał piłkę od Jędrzejczyka na piąty metr przed bramką rywali, w dodatku na swoją lepszą lewą nogę i całej siły pieprznął nad poprzeczką jak chory… Kiedy z tego zawodnika w końcu zejdzie ciśnienie i presja, które przeszkadzają mu grać na poziomie z czasów występów w Jagiellonii? Aklimatyzacja Litwina w Legii trwa już dość długo. Zbyt długo. Postawię tezę, że ten facet nie pasuje do Legii. Gra, w bo na skrzydle nie ma drużynie konkurencji. Chyba nie jest nią Salvador Agra, prawda?
Już przed meczem w Szczecinie wiadomo było, że ten wyjazd będzie dla Legii wyzwaniem i prawdziwym tekstem jej siły. Pogoń to zespół – jak na Ekstraklasę – więcej niż solidny, a nad warsztatem trenera Kosty Runjaicia rozpływają się w zachwytach wszyscy eksperci.
Legia musiała uważać na „Portowców” z kilku przyczyn. Raz bo na inaugurację sezonu (21 lipca), goście wygrali w Warszawie 2:1. Dwa, że piłkarze Pogoni bardzo dużo biegają, grają twardo, blisko rywali, co Legii ostatnio mocno nie leżało. I teraz też to się potwierdziło!
Trzy, że wyjazd do Szczecina trafił się od razu po przerwie na reprezentację, co zawsze może trochę wybić z rytmu drużynę, która jest w wysokiej formie, taką właśnie jaką była Legia w ostatnich tygodniach. Tym bardziej, że pół Legii rozjechało się na swoje kadry (także młodzieżowe), więc Vuković musiał pozbierać do kupy to całe towarzystwo. A np. taki Michał Karbownik wrócił do drużyny jako najbardziej obciążony zawodnik Legii, jeżeli chodzi o liczbę minut rozegranych w trakcie okresu reprezentacyjnego.
– W ogóle rozegrał już sporo spotkań. Będzie brany pod uwagę przy ustalaniu składu, przy ewentualnym wejściu z ławki – mówił Vuković i rzeczywiście posadził na ławę 18-latka, bo młodego organizmu nie należy aż tak przeciążać.
Szkoda i dla kibiców i dla wyniku sportowego Legii, bo Karbownik to znaczy jakość piłkarska, co pokazał gdy w 46. minucie wszedł na boisko. Od razu się zaczęło dziać. Karbownika po boisku niosło. Ale czy można się dziwić, skoro całą Polskę zaczarowała w minionym tygodniu informacja, że za „Karbo” klub z zagranicy (w domyśle z ligi rosyjskiej) jest gotów zapłacić aż 5 mln euro!
Jak takie historie trafiają do mediów? No przecież nie jest tak, że dziennikarz rył i kopał aż się dokopał. Takiego „newsa” puszcza się jako tzw. przeciek kontrolowany. Czyli taki „wyciek”, który miał wyciec i zadziwić. I trzeba przyznać, że w sprawie Karbownika dokładnie to zrobił. Bo pięć „baniek” euro robi wrażenie, a jeszcze większe robi fakt, że Legia na tę kasę… machnęła ręką. Oczywiście nikt tej oferty na oczy nie widział, ale szum się robi. Takie info – które zwykle wypuszcza klub lub menadżer piłkarza (w tym przypadku jest nim Mariusz Piekarski) – ma za zadanie „podpompować” cenę zawodnika i wysłać na rynek informację, że w tym przypadku tanio nie będzie, a na pewno nie taniej niż 5 mln euro. Czy taką kwotę uda się uzyskać to się kiedyś okaże, bo zarówno Legia jak i Karbownik mogą być w kolejnych okienkach w takiej sytuacji, że będą dążyć do transferu i wtedy już takim twardym w negocjacjach się nie jest, jak przy tej wstępnej licytacji.
Tak czy siak „gra Karbownikiem” w mediach zaczęła się na dobre. Teraz chłopak, który ledwie zdążył pokazać, że na boiskach ekstraklasy umie wytrzymać ciśnienie, musi udowodnić, że nie „zagrzeje” mu się głowa poza boiskiem. Postawiłbym na to, że da sobie radę, bo wygląda na człowieka, który ma dobrze poukładane pod beretem.
Vuković zapowiedział, że jego wysokie oferty za legionistów nie rozpraszają („To normalne rzeczy, które zawsze się dzieję wokół Legii, a my musimy się skupić na robocie, jaką mamy do zrobienia”), ale czy nie rozpraszają też zawodników? Mecz w Szczecinie pokazał, że nie można być tego pewnym.
Legia tylko na początku wydawała się być skoncentrowana (no może poza Wszołkiem, który szybko zaliczył dwie poważne straty pod własną bramką, a później było tylko gorzej) i ruszyła na rywali pokazując, że dzisiaj nie jest tą samą drużyną, którą „Portowcy” ograli latem. Zespół Vukovicia miał przez 20 minut rozmach w akcjach ofensywnych, gdy legioniści potrafili przyśpieszyć i kończyć akcje strzałem.
Choć, jeśli chodzi o uderzenia na bramkę Dante Stipicy to tego było mało. Pewnie także dlatego, że Pogoń grała bardzo ostro, momentami brutalnie. Sam Hubert Matynia zdążył już porządnie obić Luquinhasa i Andre Martinsa zanim sędzia Frankowski zdecydował się dać mu żółtą kartkę. Także taka sama kara dla Greka Triantafyllopoulusa była spóźniona, bo facet ewidentnie grał „w kości”.
Co ciekawe, Legia po dwudziestu minutach przewagi się wyszumiała i nagle oddała pole rywalom. A tych nie trzeba było specjalnie zachęcać. Trzeba przyznać, że Pogoń ma charakter. Jak jej nie idzie to walczy, kopie, drapie, ale nie odpuszcza rywalom. Ale jak zespół Kosty Runjaicia wrócił do równowagi to odważnie ruszył na rywali. A argumenty ma, o czym dobitnie przekonał legionistów Adam Buksa (dwa gole plus asysta).
W Szczecinie do składu Legii wrócili Marko Vesović i Walerian Gwilia. O ile Czarnogórzec w obronie trzymał swój, zwykły wysoki poziom, to Gruzin – który wskoczył do „jedenastki” za mającego kłopoty zdrowotne Antolicia – grał jakoś drętwo. A to niecelnie, a to bez polotu, bez charakterystycznego dla Gwilii luzu. Widać, że od czasu jak wypadł ze składu, nie może złapać rytmu. Jak wyzdrowieje Antolić to Gruzina znów zluzuje ze składu. Co się z nim w ogóle dzieje?
Także Jarosław Niezgoda jakoś nie mógł wejść w mecz, a przecież wiemy, że akurat od niego można wymagać. Tym razem pan Jarek miał słabszy dzień i podejmował złe decyzje. Gdy trzeba było strzelać podawał. A gdy już uderzał, to bardzo niecelnie. Gol na 1:3 tej opinii nie zmienia.
W końcówce meczu dostałem esemsa od kibica Legii: „przydałby się jeszcze jeden Karbownik”. No przydałby się. I to nie jeden! Bo, żeby grać w Legii trzeba mieć jakość piłkarską, albo biegać. Tymczasem Legia przebiegła w Szczecinie 109,4 kilometra, a Pogoń prawie 117! Prawda, że jest różnica?
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa
-
ursynów
-
smutas