Co oznacza zwycięstwo Legii w Poznaniu?
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 31 maja 2020 10:58
Klasyk ligi polskiej, najważniejszy mecz Ekstraklasy, nie ma co ukrywać rozczarował. To spotkanie było najlepszym dowodem na to, jak dużo zabrała nam epidemia. Brakowało już nie tylko atmosfery, bo przecież tego się – przy pustych trybunach – spodziewaliśmy. Gorzej, że zabrakło emocji i dobrych akcji. Jedyny gol spotkania był efektem przypadku i nieporozumienia pomiędzy stoperem a bramkarzem Lecha. No cóż, trzeba wierzyć, że z czasem liga będzie w stanie zaoferować nam więcej.
Osobiście co do tego meczu miałem – pod względem emocjonalnym, ale i sportowym – większe oczekiwania. Obie drużyny zagrały w tygodniu w meczach ćwierćfinałowych Pucharu Polski, obie wygrały (Legia 2:1 z Miedzią w Legnicy, a Lech 3:1 w Mielcu ze Stalą) i pokazały kilka efektownych akcji. A przede wszystkim dominację nad przeciwnikiem.
No, ale w PP byli to rywali z niższej półki. Tym razem, w Poznaniu, wyglądało to tak, że świadomość stawki i klasy rywala, odebrała jednym i drugim swobodę, bez jakiej nie da się grać widowiskowo w piłkę. Efekt był taki, że miało się wrażenie iż piłkarze obu drużyn mają widzom przed telewizorami bardzo mało do zaoferowania. Jakby zapomnieli jak się gra w piłkę. Niby eksperci nas przed tym ostrzegali – zresztą spadek poziomu był widoczny nawet w meczach Bundesligi – ale w sobotni wieczór rozczarowanie i tak przyszło.
– Nie zagraliśmy na wysokim poziomie, ale cieszy wygrana na terenie naszego największego rywala. Nie było łatwo, bo od początku nie mogliśmy złapać rytmu i nie zdominowaliśmy rywala. W takich meczach zazwyczaj przegrywaliśmy lub remisowaliśmy. Teraz udało się wygrać. Skupiliśmy się na walce o dobry wynik. Ważne, żeby wygrywać nawet wtedy, gdy masz gorszy moment – mówił po spotkaniu trener Legii Aleksandar Vuković i przestrzegał przed zbytnim optymizmem: – Przed nami dziesięć kolejnych egzaminów w lidze. Liczy się dla nas każdy najbliższy mecz, więc całą siłę musimy teraz skupić na rywalizacji z Wisłą w Krakowie. Tabela jest doskonale widoczna, ale przed nami wciąż wiele. Trzeba robić swoje i skupiać się na tym, co przed nami.
Decydujący gol spotkania padł w 17. minucie, gdy Tomas Pekhart wykorzystał katastrofalne nieporozumienie pomiędzy bramkarzem a stoperem Lecha. Po wrzutce w pole karne Van der Hart tak fatalnie piąstkował, że piłka po jego interwencji odbiła się od pleców Djordje Crnomarkovicia i wróciła w kierunku bramki Lecha, uderzając w poprzeczkę. Tam stał Pekhart, który strzelił gola niemal z linii bramkowej. Trochę to było komiczne, trochę tragiczne, zależy od klubowych sympatii.
Od tej pory Legia do końca spotkania pokazała „włoski” pragmatyzm. Bez ryzyka, bez odkrywania się, starała się dowieźć dobry wynik do końca meczu. Właściwie jej ataki ograniczały się do stałych fragmentów gry, gdy np. po rzutach rożnych akcje próbował finalizować uderzeniami głową Mateusz Wieteska, albo Artur Jędrzejczyk.
Lech nie musiał tego meczu przegrać. Wystarczy przypomnieć dwa momenty. Pierwszy gdy po konsultacji z sędziami VAR, arbiter Tomasz Musiał nie uznał gola Crnomarkovica (minimalny spalony), oraz drugi, gdy Andre Martins tak niefortunnie wybijał po dośrodkowaniu piłkę, iż ta trafiła w poprzeczkę bramki Legii.
Lech się starał, próbował szarpać Tymoteusz Puchacz, ale – szczerze mówiąc – w sobotę drużyna z Poznania miała bardzo mało do zaoferowania pod względem piłkarskim. Na Legię za mało.
Co oznacza zwycięstwo Legii? Na razie jeszcze niewiele. Chyba tyle, że udało jej się na bezpieczną odległość odskoczyć w tabeli może nie tyle od rywali, co od Lecha właśnie. Już tylko najwięksi optymiści spośród kibiców z Poznania mogą wierzyć, że na 10 kolejek przed końcem rozgrywek uda się odrobić 12 punktów straty do Legii. Przed tym spotkaniem Lech miał szansę, w przypadku zwycięstwa, skrócić dystans do lidera. Teraz ten dystans właśnie stracił.
Legia musi bardziej oglądać się na rywali z Gliwic (efektowne i trochę zaskakujące 4:0 Piasta z Wisłą Kraków, która przed wybuchem epidemii szła jak burza, a teraz widać, że przerwa jej nie posłużyła) i Cracovię. W czołówce ligi jest także Śląsk, ale jakoś trudno wrocławian uznać, za poważnego kandydata do walki o mistrzostwo Polski.
Legia poradziła sobie w Poznaniu nie pokazując nic wielkiego, ale też grając bez Jose Kante i Pawła Wszołka, dwóch bardzo ważnych piłkarzy w grze ofensywnej warszawian. Vuković pokazał, że ma ich kim zastąpić i to jest bardzo ważne w kontekście dalszej części sezonu, gdy liczba meczów się spiętrzy i będzie trzeba grać cały czas co trzy dni. Prawidłowa rotacja i potencjał, jaki drużyny mają na ławkach rezerwowych, będzie miał decydujące znacznie. Z tego punktu widzenia, Legia wygląda mocno.
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa