Legia Vukovicia, to jest miejsce, gdzie można się rozwijać

Autor wpisu: 4 marca 2020 23:29

Legia wygrała w Gdańsku 2:0 i ma już 9 punktów przewagi w tabeli nad Cracovią i Śląskiem Wrocław. Zespół z Warszawy miał przygniatającą przewagę nad Lechią (np.16:3 w strzałach), ale zwycięstwo drużyny Aleksandara Vukovicia wcale nie przyszło jej łatwo. W końcówce, jeszcze przy 1:0, legioniści tak oddali inicjatywę gospodarzom, że o mało nie stracili bramki i dwóch punktów. Udało się Legii strzelić drugiego gola i chwała za to, ale… Legii się nie może udawać, Legia musi umieć wygrywać mecze bez tak dramatycznych końcówek, jak w sobotę z Cracovią, czy teraz z Lechią. Bo mistrzostwo może odebrać Legii już tylko ona sama: brakiem koncentracji, rozprężeniem, nadmiernym samozadowoleniem, albo grzechem numer 1: nieskutecznością.

Głupio się pisze o grzechu nieskuteczności w drużynie, która gra tak ofensywnie i strzela tyle goli. Ale jednak, przy lepszej dyspozycji strzeleckiej, można było wygrać z Rakowem i uniknąć nerwówek z drużynami z Krakowa i z Gdańska. Pewnym usprawiedliwieniem jest fakt, że nie ma już w Legii Jarosława Niezgody, który jest jednak innym typem napastnika niż Jose Kante. Gwinejczyk jest jak spychacz, nawet jeśli sam nie strzeli to zrobi miejsce kolegom. Niezgoda potrafił strzelić bramkę niemal z niczego, technicznie. Miał taki dar – choć jednak nie w takim wymiarze – jak Tomasz Frankowski, który strzelał bramki z niesamowitą lekkością. Ale Niezgoda gra już w Ameryce i Legia musi myśleć o poprawieniu skuteczności w oparciu o innych zawodników.
Legia, która już o tej porze roku jest powszechnie wskazywana jako faworyt do zdobycia mistrzostwa jest ostatnio w dobrej dyspozycji. Nikt z kibiców na Łazienkowskiej 3 nie wyobraża sobie, żeby w maju nie było tu tytułu, mistrzowskiej patery, złotych medali i fety. Bo w zespole jest jakość, jest kim grać, drużyna okrzepła i ustabilizowała się. A trenera Vukovicia nikt się nie czepia, jak to było jeszcze wczesną jesienią. Cel jest więc jasny – tytuł. Nic innego się nie liczy, gdyby Legia skończyła sezon jako druga, to tak jakby skończyła ostatnia.

Co ciekawe, oczekiwania w Gdańsku co do Lechii są niewiele mniejsze. Co prawda nie mówi się o mistrzostwie (choć po ubiegłorocznym triumfie w finale Pucharu Polski, teraz to tytuł pozostaje w sferze marzeń), ale liczy się, że miejsce gwarantujące start w europejskich pucharach, to jednak – według kibiców – obowiązek Piotra Stokowca i jego drużyny. Czy te oczekiwania nie są trochę na wyrost?Prawdę o sile obu drużyn dość zgrabnie i – jak to u niego – zabawnie ujął trener Bogusław Kaczmarek w przedmeczowym wywiadzie dla Canal+. – Legia ma taki potencjał, że już przed rozgrywkami można by jej wręczać dyplom za tytuł, bo pod względem możliwości to ta liga nazywa się „Legia i reszta” – mówił „Bobo” Kaczmarek i dodawał: – Lechia jest za to jak zielony tramwaj, z którego ciągle ktoś wysiada i ciągle ktoś się dosiada. Klub z Gdańska, kupił zimą wielu nowych zawodników, ale zakupy „last minute” to są dobre w turystyce, a nie w futbolu. Ja nie twierdzę, że ci piłkarze, którzy teraz do Lechii trafili nie mają odpowiedniej jakości, ale oni też będą potrzebowali czasu. I patrzę na ten problem z perspektywy trenera Stokowca, bo przecież jak tu mieć zespół na już, skoro w klubie jedyną stałą rzeczą jest… zmiana. A o identyfikacji z drużyną, o utożsamianiu się z tymi piłkarzami w ogóle nie ma mowy – tłumaczył Kaczmarek.
I rzeczywiście, to o czym mówił znany trener przed meczem, miało potwierdzenie na boisku. Legia od razu zyskała ogromną przewagę.
Już na początku tak przycisnęła, że gospodarze nie mogli wyjść z piłką z własnej połowy. Wysoki (a momentami bardzo wysoki) pressing drużyny Vukovicia skutkował tym, ze Legia szybko odbierała piłkę Lechii, często na połowie rywala. Gospodarze trochę się tym frustrowali, bo nie byli w stanie nie tylko zagrozić bramce Radosława Majeckiego, ale wręcz skonstruować akcji złożonej z większej liczby podań. Co spróbowali, to strata. W całej pierwszej połowie, udało się ze dwa, może trzy razy podejść po bramkę Legii.
Za to goście czuli się w Gdańsku od razu bardzo dobrze i pewnie. Atakowali niemal non stop, próbowali to z lewej strony boiska, to z prawej. Albo środkiem – ciągle szukając słabszego ogniwa w zmasowanej defensywie Lechii, która skryła się za podwójną gardą. – Rzeczywiście mamy kłopoty z utrzymaniem się przy piłce, ale za to realizujemy nasz plan w defensywie – mówił w przerwie lewy obrońca gospodarzy Filip Mladenović.
Legioniści lepiej grali w piłkę, mieli większe jej posiadanie, mieli kontrolę nad meczem, ale brakowało im konkretów. Za każdym razem o jedno podanie było za dużo i kolejna akcja kończyła się stratą. Na oko przewaga Legii była ogromna – reporter Canal+ określił, że wręcz miażdżąca – ale zespół z Warszawy  do przerwy nie potwierdził tego golem. Najbliżej sukcesu w pierwszej połowie byli Paweł Wszołek (uderzenie głową, gdy piłka przeszła obok słupka bramki strzeżonej przez Kuciaka) i Jose Kante. Ten ostatni tak błyskawicznie odwrócił się w polu karnym rywali, że bramkarz i obrońcy Lechii nawet nie zdążyli zareagować. Kante posłał błyskawiczną bombę, a piłka uderzona z wielką siłą, trafiła w okolice spojenia i wyszła daleko w pole. Zespoły zeszły na przerwę przy stanie 0:0, ale zanosiło się na to, że moment zdobycia gola przez Legię to tylko kwestia czasu.
I bramka dla Legii padła, ale nie tak od razu po przerwie. Bo najpierw – przez 12 minut – mieliśmy „powtórkę z rozrywki”. – Widzimy dokładnie ten sam obrazek co przed przerwą. Legia jest lepsza, ale nie może tego udokumentować – mówił komentator C+ Rafał Wolski.
Ale do czasu. Bo Legia nie mogąc przebić defensywnego muru gospodarzy zdobyła gola z kontry. Lechia na własnej połowie straciła piłkę, przechwycił ją Luquinhas i zagrał do wybiegającego sam na sam z Kuciakiem Wszołka. Pomocnik Legii pewnie strzelił między nogami słowackiego bramkarza.

Jak ważny dla Legii jest Jose Kante, pokazała końcówka meczu w Gdańsku. Po zejściu z placu Gwinejczyka, nagle to goście nie mogli się utrzymać przy piłce. Kante jest wielki, ma siłę King Konga, a przy tym jest bardzo mobilny, dużo biega i ma świetną technikę użytkową. Gdy trzeba przyjmuje piłkę pod kryciem, obraca się rywalem na plecach, albo odgrywa koledze. Wygrać z nim fizyczną walkę jest trudno, a że ma trochę gazu i piłkarskiej fantazji, to jest na teraz najlepszym napastnikiem w Ekstraklasie. Tomas Pekhart, który wszedł za niego w 80. minucie jest innym typem napastnika, potrzebuje dostać piłkę do nogi. Czech miał i tym razem duży udział przy golu Mateusza Cholewiaka, (właściwie to Pekhart tę bramkę wypracował), ale nie jest w stanie się tak utrzymać z piłką pod polem karnym rywali tak jak Jose Kante. Gwinejczyk jest na teraz piłkarzem dla Legii bezcennym.

Za to coraz bardziej irytujący staje się Arvydas Novikovas.  Litwin – który ma przecież potencjał – jednak rozczarowuje. W meczu z Lechią trzy razy z rzędu strzelał z lewej (swojej lepszej) nogi, z niewielkiej odległości, ale bardzo niecelnie. Za trzecim razem miał w lepszej pozycji kolegów, ale samolubnie postanowił skończyć uderzeniem. Tego nawet trenerowi Legii było zbyt dużo. Od razu wydał polecenie, żeby robić zmianę i za Litwina wszedł na boisko Bartosz Slisz, bohater najwyższego transferu w dziejach Ekstraklasy. Idącego w kierunku ławki Novikovasa chwycił po drodze Vuković i na palcach wyliczył mu trzy sytuacje, w których skrzydłowy Legii podjął złe wybory. Mądry ruch z tą zmianą, bo trener Legii pokazał Sliszowi, że to, że jest młody, nie oznacza, że będzie musiał czekać latami na szansę w Legii. Czekał tylko kilka dni. To jest sygnał do młodych piłkarzy w całej Polsce, że Legia Vukovicia, to jest miejsce, gdzie można się rozwijać.
A Slisz miał w końcówce jeden kluczowy odbiór w polu karnym Legii, gdy – jeszcze przy wyniku 1:0 – „śmierdziało” utratą bramki.
Dobry mecz Mateusza Wieteski, trzeba pochwalić go za to, że wykorzystuje kontuzję i nieobecność Igora Lewczuka.
Martwi za to kolejna – już 10. – żółta kartka dla Artura Jędrzejczyka. Dopiero co pauzował za 8. kartonik, a już złapał dwa następne (choć taki Mladenović ma już 12!). Tyle, że stoper reprezentacji Polski jeszcze niedawno potrafił grać skutecznie w obronie, także nie łapiąc kartek. Na finiszu sezonu może to mieć znacznie.
W Legii, właśnie z powodu przymusowej pauzy za kratki, nie zagrał Andre Martins. I co? I nic się nie strało. Legia sobie świetnie poradziła, co potwierdza, że ta drużyna ma oczywiście wielki potencjał, ale jest też mądrze poukładana przez „Aco” Vukovicia.

Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa

  • xymoxon

    Slisz, nie Ślisz!

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli