Na Łazienkowskiej zrobiło się smutno…
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 8 marca 2020 19:59
Gdy w tej kolejce Ekstraklasy wszyscy bezpośredni rywale Legii przegrali lub zremisowali swoje mecze jeszcze zanim na boisko wyszli piłkarze z Warszawy, wydawało się, że możemy wieczorem – w praktyce – poznać mistrza Polski. A jednak futbol jest dlatego najwspanialszą grą na świecie, bo jest kompletnie nieprzewidywalny. Legia przegrała z Piastem, a że w następnej kolejce pojedzie na mecz do Poznania mocno osłabiona (bez Jose Kante i Pawła Wszołka), to losy tytułu mogą się znów ważyć do ostatniej kolejki.
Decydujący wpływ na przebieg meczu miała decyzja sędziego Jarosława Przybyła o pokazaniu czerwonej kartki napastnikowi gospodarzy – Jose Kante. Sytuacja omawiana jest na sto sposobów i zdania są podzielone.
Ja osobiście uważam, że żółta kartka byłaby wystarczającą karą dla Gwinejczyka. Pierwszy był przy piłce, zagrał ją, a opuszczając nogę boleśnie sfaulował rywala. Sytuacja nie była łatwa do rozstrzygnięcia, bo arbiter bardzo długo się wahał oglądając powtórki VAR. Pan Sławek z Canal+ podzielił spojrzenie arbitra.
Prawda jest też taka, że Jose Kante od dawna gra niebezpiecznie dla otoczenia. Widać, że nie chciał tego brutalnego faulu, ale problem z Gwinejczykiem jest taki, że on sam nie kontroluje tego co robi. No i może czasem zrobić rywalowi krzywdę. Tym razem zrobił krzywdę także swojej drużynie. Nie da się grać jak równy z równym jednego piłkarza mniej przez cały mecz.
Czyżby ta wygrana Piasta na Łazienkowskiej miała znów być zwrotnym punktem sezonu? Czy Legia może na finiszu ponownie roztrwonić przewagę i nie zostać mistrzem Polski?
Bo przecież Piast Gliwice to jest Legii wielki wyrzut sumienia. Waldemar Fonalik z ekipą w ubiegłym sezonie wyprzedzili Legię na finiszu i kompletnie niespodziewanie – chyba także dla siebie – zdobyli tytuł. Na Łazienkowskiej to był szok, niedowierzanie i niesmak. I ogromna awantura wewnątrz drużyny. To wtedy – w nerwach i wzburzeniu – Aleksandar Vuković zapowiedział, że zrobi porządek w szatni drużyny. Dla klubu, dla siebie i dla kolejnych trenerów. I choć wielu ludziom wydawało się, że to tylko takie gadanie Serba we wzburzeniu, to z czasem okazało się, że trener Legii postanowił naprawdę przewietrzyć szatnię. I że tamte słowa miały wielkie znaczenie. To był – przepraszam za wielkie słowa – „mit założycielski” odnowionej Legii Vukovicia. Drużyny, która ma mieć przede wszystkim „team spirit”.
Jak powiedział na konferencji przed meczem z Piastem „Aco” Vuković, dziś już nie musi zazdrościć rywalom z Gliwic tego ich ducha zespołowości. „Nowa” Legia to jest kult zespołowości w drużynie. Taka jest filozofia „Vuko” i ci którzy jej nie rozumieli (jak np. Carlitos), musieli odejść z Łazienkowskiej.
Ta zespołowość stała się nie tylko znakiem rozpoznawczym trenera Legii, ale także fundamentem, na którym zbudował dzisiejszą drużynę. Ekipę, która gra najlepszy futbol w lidze, która ma efektowny styl, która miażdży rywali (choć oczywiście nie w „dziesiątkę”).
– Konkurencja jest taka, że każdy daje z siebie więcej niż maksa – opowiadał przed meczem Paweł Stolarski. Prawy obrońca jest obecnie kontuzjowany, ale gdy był zdrowy to też nie grał. Pozycja Marko Vesovicia jest niezagrożona. Ale też do czasu…
Bo dziś w klubie z Łazienkowskiej nie ma „świętych krów”, kto jest słabszy ten nie gra. O czym przekonał się wcześniej Paweł Wszołek (na ławie przeciwko Jagiellonii), a w meczu z Piastem Arvydas Novikovas. Zagrał słabo w poprzednim spotkaniu, z Lechią Gdańsk i już jego miejsce zajął kto inny. A konkretnie udało się Vukovicovi zmieścić w składzie trzech środkowych pomocników: Andre Martinsa, Domagoja Antolicia i Waleriana Gwilię. To Gruzin zajął miejsce Litwina w ofensywie.
I to mimo tego, że jasne było iż Gwilia nie zagra jak klasyczny skrzydłowy, bo skrzydłowym nie jest. Ale Legii w niczym to nie przeszkadzało, bo dziś ta drużyna gra dobrze w każdym ustawieniu taktycznym. Jest świetnie przygotowana fizycznie. To nie tylko kwestia dobrej pracy trenera przygotowania fizycznego Łuksza Bortnika, ale także odpowiedniej selekcji.
– To jest pytanie czy mamy takich zawodników, których da się tak trenować, żeby sprintowali, czy nie masz takiego materiału ludzkiego – wyjaśniał Vuković. I jego dzisiejsza Legia takich piłkarzy ma. Są dobrzy piłkarsko i silni fizycznie. Na tyle, że byli w stanie strzelić gola Piastowi w „dziesiątkę”, gdy z boiska wyleciał Jose Kante. Bo ta pewność własnej mocy spowodowała, że drużyna nie cofnęła się, nie postawiła podwójnych zasieków, a wręcz przeciwnie, ruszyła po stracie zawodnika do przodu. I to szybko przyniosło efekt: najpierw był rzut rożny, a po nim piłkę w pole karne wstrzelił Michał Karbownik. Tam wielką klasę pokazał Domagoj Antolić. Chorwat – będąc pod kryciem – przyjął piłkę zewnętrzną częścią prawej strony w taki, sposób, że od razu ustawił ją sobie do strzału. Uderzył z lewej, obok słupka tak, że bramkarz Piasta Frantisek Plach nie miał co zbierać.
Legia wiedząc, że będzie musiała grać ponad 80 minut w „dziesiątkę” trochę się cofnęła, ale nadal potrafiła groźnie zaatakować.
Jak choćby w tej akcji, gdy Wszołek wyłożył piłkę w polu karnym Gwilii, ale Gruzin w idealnej sytuacji, uderzył bez namysłu (zupełnie niepotrzebnie się pośpieszył), ale wysoko nad poprzeczką.
Piast przez niemal całą pierwszą połowę – nie był w stanie – mimo przewagi zawodnika – zagrozić Legii z akcji. Gola strzelił głową Jorge Felix po rzucie rożnym, gdy wygrał walkę w powietrzu z Pawłem Wszołkiem.
Piłka wpadła do bramki Majeckiego przy pierwszym słupku. Kiedyś przy rzutach rożnych bramkarz zawsze ustawiał jednego z zawodników obok słupka i takie gole nie padały. Obecnie trenerzy odeszli od tego rozwiązania. Ale cholera wie czemu? Co to szkodziło, że jeden facet dodatkowo stał przy słupku? Przecież rywal nie stoi w jedenastu w polu karnym, więc zawsze piłkarzy do krycia wystarczy. Nawet jeśli jeden asekuruje bramkarza przy słupku.
Po golu Piast jakby uwierzył w siebie. Ruszył z nadzieją, że jednak może coś zdziałać, że przewaga jednego zawodnika musi robić różnicę. Dzięki temu chwilę później gola mógł zdobyć Piotr Parzyszek – piłka po uderzeniu głową przeleciała tuż nad poprzeczką.
Po przerwie Piast szybko wyszedł na prowadzenie. Piłkę zbyt krótko wybił Mateusz Wieteska, co dało możliwość gościom do szybkiego ataku. Gerard Badia wszedł na gazie w pole karne i sieknął z lewej nie do obrony. Na Łazienkowskiej zrobiło się smutno…
Kilka słów o Mateuszu Wietesce. Wydawało się, że chłopak ostatnio z każdym meczem rośnie i znakomicie wykorzystuje czas kontuzji Igora Lewczuka. Niedzielny mecz z Piastem poważnie zachwiał tym twierdzeniem. Wieteska grał nerwowo, popełniał błędy, dokonywał złych wyborów. To źle świadczy o jego odporności psychicznej, gdy trzeba grać pod presją. Nie mam wątpliwości, że w następnej kolejce, przeciwko Lechowi w Poznaniu, w podstawowym składzie wyjdzie Igor Lewczuk, który już wraca co zdrowia.
Legię czeka w stolicy Wielkopolski nie lada wyzwanie. Nie dość, że pojedzie tam bez Jose Kante, to także kontuzjowany jest drugi napastnik Tomas Pekhart. Jakby tego było mało, to czwartą żółtą kartkę zobaczył Paweł Wszołek i też nie zagra przeciwko Lechowi.
Liga na pewno będzie ciekawsze. Będzie też Puchar Polski, mecze co trzy dni. Zobaczymy czy Legii wystarczy jakości na ławce rezerwowych.
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa