Jagiellonia wyglądała jak niedźwiedzie polarne na pustyni
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 22 lutego 2020 20:01
Ależ łatwo się Legia z tą Jagiellonią rozprawiła. Po kłopotach, jakie zespół z Warszawy miał w meczu z Rakowem w poprzedniej kolejce, wcale nie było jasne, że drużyna Aleksandara Vukovicia rozjedzie na Łazienkowskiej gości z Białegostoku walcem 4:0 i że na dodatek będzie to najniższy wymiar kary. Jagiellonia zamiast walczyć o puchary nurkuje pod kreską, w dolnej części tabeli i – jak tak dalej pójdzie – może tam utknąć na dłużej.
Jagiellonia to dzisiaj jedynie cień tamtej „Jagi”, która – choćby w czasach Michała Probierza – była przez wiele lat bardzo wymagającym rywalem dla Legii. Obecna drużyna trenera Iwajło Petewa wygląda jak ubogi krewny wcześniejszych zespołów z Białegostoku. Dość powiedzieć, że do utraty drugiego gola Jagiellonia nie była w stanie nawet podejść w okolice bramki Radosława Majeckiego. Bezradność, nieporadność, bojaźń. Taki np. Jesus Imaz to w Wiśle Kraków był kawał zawodnika. W Jagielloni wygląda jak niedźwiedź polarny, który przypadkiem znalazł się na pustyni i każą mu jeszcze fikać kozły. Hiszpan nie wygląda w Białymstoku na piłkarza spełnionego, takiego, który czuje że jest we właściwym miejscu. Wręcz przeciwnie. Pudło z 92. minuty meczu – z kilku metrów – może mu się śnić przez kilka tygodni jak koszmar…
Legia za to zaczęła z impetem i animuszem, czując że strata punktów przed tygodniem w Częstochowie była jednak wpadką. Co chwila na bramkę Jagiellonii sunęły ataki gospodarzy. Klasą dla siebie był Marko Vesović, który dużo widzi i dużo dobrego potrafi zagrać. Już w 8. minucie skończył golem na 1:0 akcję Legii po stałym fragmencie gry, choć trzeba uczciwie dodać, że przy strzale bardzo pomógł mu rykoszet.
Drugi gol dla Legii to zasługa nie tylko strzelca Jose Kante, ale i asystującego mu w tej akcji Arvydasa Novikovasa. W tej akcji Litwin zagrał świetnie w tempo, ale później coś mu w głowie przeskoczyło. Zaczął grać egoistycznie i wielu akcjach zamiast szukać kolegów z drużyny, sam chciał skończyć uderzeniem na bramkę. Tak jakby to był prywatny mecz Novikovasa ze swoim byłym klubem. Rozumiem dodatkowy smaczek i motywację – żeby się pokazać w meczu z „Jagą” – ale Liwtin mocno przesadzał z samolubnymi akcjami.
Jak zwykle ataki Legii napędzali Luquinhas (indywidualnymi akcjami, pełnymi dryblinów), Jose Kante (nie tylko fizyczną walką, do czego nas przyzwyczaił, ale i dokładnymi podaniami) oraz Paweł Wszołek (chaotycznym, ale skutecznym ciągiem do przodu). Nie mniej istotny w tej układance był Walerian Gwilia. Gruzin dość niespodziewanie zastąpił w podstawowym składzie Andre Martinsa, który do tej pory – jeśli był zdrowy – to u Vukovicia miał „plac” pewny. Tym razem Portugalczyk został na ławce rezerwowych, bo – jak wyjaśnił po meczu trener – w przypadku otrzymania żółtej kartki, Martins nie mógłby zagrać przeciwko Cracovii.
Zresztą istotniejsze jest, że Gwilia udanie wrócił do podstawowego składu. Gra świetnie: dokładnymi, prostopadłymi podaniami posyła piłkę do przodu, co bardzo przyśpiesza ofensywne akcje Legii. Gwilia w formie to dużo wzmocnienie Legii. Gdyby dawał drużynie tyle, co na początku sezonu, to w każdym meczu wychodziłby w podstawowej „jedenastce”. Ciekawe jak Vuković pomieści w składzie trzech środkowych pomocników na mecz z Cracovią, a w zasadzie z którego z nich zrezygnuje, bo przecież oprócz Gwilii i Andre Martinsa także Domagoj Antolić robi swoją robotę.
Jose Kante przy trzecim golu – zdobytym w dużym zamieszaniu, na leżąco – potwierdził, że jest nieoceniony jeśli dochodzi do walki wręcz. Zresztą na teraz w ogóle w Legii jest niezbędny.
W tygodniu przed meczem gruchnęła informacja, że Legia ma ofertę na Jose Kante. No byłby to jednak nie lada wyczyn jakby Legia sprzedała w jednym sezonie czwartego już napastnika, bo przecież latem z Łazienkowską pożegnał się Chorwat Sandro Kulenović i Hiszpan Carlitos, a zimą odszedł Jarosław Niezgoda. Czy Legię stać na to, żeby się pozbyć podstawowego napastnika i walczyć o mistrzostwo Polski wystawiając w ataku młodego Macieja Rosołka lub niesprawdzonego Czecha – Tomasa Pekharta?
Wydaje się, że chyba nikt przy zdrowych zmysłach – a wierzę że w takiej kondycji psychicznej są decydenci w Legii – nie powinien o takim transferze myśleć. – Z tego co wiem nie ma tematu, by Jose zmienił klub w tym okienku. Zarówno on, jak i klub chcą by piłkarz pozostał przy Łazienkowskiej – mówił przed meczem trener Aleksander Vuković, ale jedocześnie dodał: – Trzeba uważać z jakimikolwiek deklaracjami.
Trener Legii jest ostrożny, ale to pewnie dlatego, że zdążył się już przekonać iż na Ł3 nie ma zawodników nie do sprzedania.
W końcówce spotkania na boisku pojawili się Tomas Pekhart i Willam Remy. Francuski stoper od dawna nie miał szansy pograć, a przecież pamiętamy, że jak mu się chciało i jak był w formie, to miał „papiery” na to, żeby być najlepszym stoperem w Ekstraklasie. No, ale musi pokazać Vukovicovi, że chce podjąć rywalizację o miejsce w składzie, że jest gotów ciężko pracować. Ano zobaczymy.
Czech Pekhart zdobył gola i to dla napastnika jest debiut w drużynie idealny. Pokazał, że umie się znaleźć w sytuacji bramkowej, umie wyjść do górnej piłki (sporo takich wrzutek zrobiła Legia w końcówce). Być może gol na 4:0 uspokoi trochę histerię nieprzychylnych Legii mediów, że Pekhart to musi być pomyłka, to drugi Necid i że innego wyjścia nie ma.
Na razie nie ma powodów do paniki. Przyda się zmiennik dla Jose Kante, nawet jeśli – co przecież już wiemy – Leo Messim nie jest. No, na polską ligę to nawet nie musi. Może tyle, ile umie, to już wystarczy. Poprzeczka nie jest zawieszona przecież wysoko.
Na przykładzie Jagiellonii widać, jak szybko drużyna z czołówki może się gruntownie osunąć i stać się ligowym przeciętniakiem. Tym bardziej kibice Legii powinni doceniać przebudowę „przedsiębiorstwa”, jaką zrobił w drużynie Vuković. Legia jest liderem, wygrywa, gra efektownie i ma swój styl. Przypomnijmy, że to też „Vuko” postanowił przywrócić do zespołu Jose Kante. A przecież był niedawno w Legii taki facet, co tego napastnika wysłał na wypożyczenie do… Gimnastic Tarragona, bo w Warszawie by się nie przydał. Ten facet to był też pierwszy trener Legii i nazywał się Ricardo Sa Pinto.
Prawda jak bardzo się można pomylić?
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa
-
xymoxon
-
Paweł 1916
-