Od dominacji, poprzez frustrację, aż do zwycięstwa

Autor wpisu: 9 lutego 2020 20:58

Miało być lekko, łatwo i przyjemnie. A było niezwykle trudno, nerwowo i frustrująco, choć tym razem dla legionistów mecz skończył się happy endem. A wcale tak być nie musiało. Trener Aleksandar Vuković dostał sporo materiału do przemyśleń, bo niektórym piłkarzom dał chyba zbyt duży kredyt zaufania. Wnioski musi wyciągać błyskawicznie, bo wiosną nie ma już marginesu do robienia błędów.

Gdy na boisko lidera przyjeżdża ostatnia drużyna Ekstraklasy, z najsłabszą defensywą w lidze, to wydaje się, że scenariusz jest oczywisty: ku zadowoleniu gawiedzi Legia łatwo wrzuci ŁKS-owi kilka goli (może nawet tyle co Wiśle Kraków, czyli siedem) i skoncentruje się na przygotowaniach do meczów z bardziej wymagającymi rywalami.
Tymczasem okazało się po raz kolejny, że piłka nożna to nie matematyka i tu nic nie da się przewidzieć na pewno. Oczywiście Legia była od początku niedzielnego meczu o klasę lepsza od ŁKS, ale udowodnić tego golem nie potrafiła. A zespół Kazimierza Moskala wręcz przeciwnie.
Były legionista Michał Trąbka wykorzystał ospałość defensywy Legii we własnym polu karnym – gdzie obrońca musi grać przecież bardzo blisko rywala – podał idealnie do Łukasza Piątka, a były zawodnik Polonii Warszawa uderzeniem z kliku metrów pokonał Radosława Majeckiego. Na Łazienkowskiej zaskoczenie, konsternacja, frustracja… A jednak Legia znów pokazała, że jest zespołem, który potrafi odwracać losy meczu. Ale o tym za chwilę.
W niedzielę na Łazienkowską 3 wróciła nie tylko Ekstraklasa. Wrócił też Arek Malarz, tyle że już nie w legijnych barwach. Obecny bramkarz ŁKS odchodził  z klubu w mało sympatycznych okolicznościach. Bo co prawda każdy trener ma prawo zastąpić starszego bramkarza młodszym (i na dodatek wcale nie gorszym), ale sposób w jaki zrobił to Ricardo Sa Pinto był niegodny zawodnika, który tak wiele zrobił dla Legii (trzy mistrzostwa Polski, udział w Champions League) i zawsze był wzorem profesjonalizmu. Malarz także w niedzielę pokazał, że nadal – nawet jeśli gra w najsłabszym klubie Ekstraklasy – jest specem od dobrej roboty. Najpierw na początku meczu świetnie wybił piłkę nad poprzeczkę po uderzeniu głową Jose Kante, a w drugiej połowie spiął się nadludzko przy uderzeniu Luquinhasa. Szkoda, że taką klasę sportową jak Malarz ma w ŁKS-ie jeszcze tylko ze dwóch facetów. Nie ma kim pograć…
A jak wyglądała Legia na starcie „wiosny”?
Ofensywnie, odważnie i… nieskutecznie. A także – szczególnie w pierwszej połowie – słabo na skrzydłach.
W akcjach ofensywnych w bocznych sektorach boiska lepiej w wyglądali boczni obrońcy Michał Karbownik i Marko Vesović niż skrzydłowi Arvydas Novikovas  i Paweł Wszołek. Obaj pomocnicy byli dużo mniej efektywni od kolegów z defensywy. Wszołek mniej widoczny przez niemal całą pierwszą połowę, a Novikovas to jest… człowiek– strata. W wielu akcjach wikłał się w jakieś chore dryblingi, które nawet gdyby były udane nie wiele mogły przynieść drużynie. Ale one były na dodatek kompletnie nieudane. Czyli zima minęła, ale w grze Litwina przełomu nie ma. Coś tam facet chce zrobić, ale nie bardzo może, albo nie bardzo umie.

Novikovas został po godzinie gry zdjęty z boiska, co kibice przyjęli z ogromną ulgą. Szczególnie, że wtedy już trzeba było gonić wynik i przede wszystkim grać szybciej pod bramką rywali. Taki właśnie efekt miały dać zmiany. Najpierw na boisku pojawił się Maciej Rosołek, a po chwili Walerian Gwilia. I obaj przywrócili Legię do gry w tym meczu. Gruzin miękką wrzutką pięknie „zawiesił” piłkę w polu karnym, a Rosołek wyszedł dynamicznie w górę i uderzeniem głową pokonał próbującego interweniować na przedpolu Arkadiusza Malarza.
Och, jak ten gol był potrzebny sfrustrowanej Legii i jej trenerowi! Czuli, że na boisku są tak… ze trzy razy lepsi od ŁKS-u , ale na tablicy wyników widniało niemiłosierne 0:1. Trudno się było z tym pogodzić. Pewnie to w efekcie tej frustracji żółtą kartkę dostał Aleksandar Vuković. Trener Legii nie mógł się pogodzić z decyzją sędziego, który nie dał drugiej żółtej kartki Łukaszowi Piątkowi, za przerwanie akcji Karbownika. I choć trzeba przyznać, że Serb miał rację, to jednak  musimy od Vukovicia wymagać, żeby to nie jemu, jako pierwszemu, puszczały nerwy. Wywieranie presji na sędziów to jedno, a to że jego drużyna potrzebuje chłodnej głowy trenera w trudnym momencie to drugie. Na szczęście dla „Vuko” niedzielny mecz skończył się dla jego zespołu szczęśliwie i nikt o tym niefortunnym incydencie z arbitrami nie będzie pamiętał. Tym bardziej, że Serb tym razem idealnie trafił ze zmianami, a o ich roli dużo mówił w ostatnim numerze fachowego magazynu „Asystent Trenera”, gdzie sam przyznał, że czasem się z tym roszadami trafi i człowiek wychodzi na profesora, a czasem nie trafi i trener staje się durniem.
Trudno nie zauważyć, że Legii w niedzielę pomogło szczęście. Mogłoby być przecież tak, że biłaby by do końca spotkania głową w mur, a tu nagle – jak z dar z nieba – trafił jej się rzut karny. Pechowiec Jan Sobociński dostał w rękę, ale kluczowy w tej sytuacji był fakt, że wcześniej zastąpił on kontuzjowanego Macieja Dąbrowskiego. Rosły stoper byłby idealny na końcówkę meczu, w której musiała nastąpić nawałnica ze strony gospodarzy. Były legionista musiał zejść z placu gry na skutek kontuzji, a jego zmiennik po raz kolejny dał się zamieszać w stratę gola.
Karnego wykorzystał Domagoj Antolić i to był kluczowy moment meczu. Legia wróciła do pełnej równowagi. Bramka na 3:1, zdobyta przez Jose Kante silnym uderzeniem z dystansu była tylko dobiciem rywali i zasłużoną nagrodą dla Gwinejczyka, który grał w niedzielę bardzo dobre zawody.

Legia wróciła na pozycję lidera, ale przy zwycięstwach Cracovii i Pogoni Szczecin jej przewaga nie powiększyła się ani trochę. Nadal nie ma komfortu, nie może sobie pozwolić na żadne słabości i stratę punktów w kolejnym meczu. A w najbliższą sobotę jedzie do Częstochowy na mecz z Rakowem, który słabo zaczął tę rundę, ale u siebie jest zawsze wymagającym rywalem. O czym drużyna z Ł3 boleśnie się już przekonała w Pucharze Polski, gdy trenerem był jeszcze Sa Pinto.

Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli