Całkiem przyjemne dla oka odmrożenie polskiej piłki
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 26 maja 2020 22:32
Długo na ten moment czekaliśmy. Polska piłka została odmrożona, wróciła do żywych. W ćwierćfinale Pucharu Polski Legia wygrała z Miedzią w Legnicy 2:1 i dołączyła do Lechii Gdańsk i Cracovii. Stawkę półfinalistów PP uzupełni zwycięzca środowego meczu Stal Mielec – Lech Poznań.
Trwał ćwierćfinałowy mecz Pucharu Polski pomiędzy Miedzią Legnica a Legią Warszawa. Wszedłem na stronę Wirtualnej Polski, a tam nie Covid-19 na czołówce, a… futbol. I słusznie, bo ile można czytać, że bracia Szumowscy nie są niczemu winni. Każda brawura ma swoje granice.
Na wp.pl, na czerwonej ramce napis: TYM ŻYJE POLSKA (czyli jest mega poważnie). A pod ramką piszą o tym właśnie meczu: Miedź – Legia. O cholera! I to jak: „Bramka cudo!”.
No fakt, że ładnie Gruzin Walerian Gwilia z dystansu przymierzył, ale że aż taki zachwyt w największym polskim portalu?
To najlepszy dowód na to, że się ludziska za piłką stęsknili. Że łakną każdego przejawu normalności. A powrót polskiego futbolu, jest takim wyraźnym, mocnym znakiem. I mniejsza o poziom. To się nie liczy. Liczy się, że w ogóle grają.
Przepraszam za może zbyt górnolotne porównanie, ale to jest jak mecz na gruzach powojennej Warszawy. Osiągnięciem jest, że jednak grają. Że piłka – jak fryzjerzy i kosmetyczki – też została odmrożona.
Brakowało tylko głosu z boku, jak z „Seksmisji”: – Bocian! Bociek! Bociuś! Ha, ha, ha! Jeśli on żyje, to i my możemy” – krzyczał bohater filmu Maks, w kultowej komedii Juliusza Machulskiego.
Bo cieszymy się z zachwytów polską piłką, ale nie mamy wątpliwości, że są mocno na wyrost. Jeszcze kilka miesięcy temu to takie „meczysko”– z udziałem drużyny zaledwie 1-ligowej – byłoby medialnie tyle warte co zeszłoroczny śnieg. Ale teraz? Kibic wygłodniały, po 75 dniach postu od polskiego futbolu, przełknie wszystko. I jeszcze będzie zachwycony jakością dania!
Tu mecz taki, że odgłosy z trybun w Legnicy jak na tureckim bazarze (bo w Polsacie, póki co, nie ma opcji jak w Bundeslidze, żeby sobie wykupić wariant ze sztucznym dopingiem z trybun), więc dominuje atmosfera sparingu. Słychać wszystko, aż za bardzo.
Zachwyty nad golem Gwilii są zasłużone, ale – wiemy to dobrze – że „Vako” nie jest to postać powszechnie w Polsce znana. Jakby wprost zapytać o reprezentanta Gruzji typowego kibica w kapciach, to by nie wiedział czy „studiował u nas Gruzin” czy „Gruzował u nas Suzin” – jak świetnie odgrywał tę scenę w kabarecie Piotr Fronczewski.
A jak było na boisku, gdy się już odrzuci nasz cielęcy – całkiem usprawiedliwiony postem – zachwyt?
No Legia była lepsza i nie było co do tego wątpliwości. Jakość dają nie tylko strzelcy bramek, czyli Gwilia i Cholewiak, ale przede wszystkim Michał Karbownik, Marko Vesović, Jose Kante czy Domagoj Antolić.
No i trener, który poukładał Legię. Przez to, że dzisiaj na stadionach piłkarskich jest tak cicho, wyraźnie słychać jak Aleksandar Vuković dyryguje drużyną. I dopiero teraz okazuje jak dokładne są te instrukcje, jak bardzo dotyczą detali, konkretnych zachowań na boisku: „Podchodzisz do niego! Sam byłeś. Dawaj, dawaj! Teraz! Pass! Doskocz „Karbo”, itd.
Zupełnie jakby to nie byli piłkarze z krwi i kości, a postaci z „pleyaka”, które w ruch wprawia się konsolą. Widocznie piłkarze Ekstraklasy i to lidera tej ligi, takich podpowiedzi potrzebują. Przez tę ciszę na trybunach kurtyna trochę opadła i pokazuje nam polski futbol w wersji saute. Trzeba to umieć wziąć na klatę, trzeba umieć się cieszyć, że piłkarze w ogóle grają.
Kto zasługuje na pochwały? Gwilia na pewno zaimponował. Walerian przystojniejszy to już raczej nie będzie, ale pokazuje, że może być w Legii coraz lepszy. Wnosi do drużyny coraz więcej. Strzela, rozgrywa, napędza akcje Legii. Z kolei Jose Kante jest nie tylko egzekutorem, ale i konstruktorem akcji. Wszołek – przez przerwę na kwarantannę – nic nie stracił. Goni, walczy, stara się. Nie wszystko mu wychodzi, ale wcześniej też nie wszystko wychodziło.
Dobrze w Legii wprowadził się młody Bartosz Slisz. Trzeci bramkarz Wojciech Muzyk aż do końcówki całkiem poprawnie (kłopoty zdrowotne mieli zarówno Radosław Majecki, jak i drugi bramkarz Radosław Cierzniak). Podobno na mecz z Lechem w Poznaniu, w najbliższą sobotę, Majecki ma być już do dyspozycji Aleksandara Vukovicia.
Dużo pochwał pod adresem Legii, w pełni zresztą zasłużonych, ale wypada także nie zapomnieć o gospodarzach. Trener Miedzi Legnica – Dominik Nowak to nie tylko dobry szkoleniowiec, ale i uczciwy człowiek, co w gronie polskich trenerów regułą niestety nie jest.
Miedź miała swoje momenty. Jeszcze przy stanie 0:0 Patryk Makuch trafił w zewnętrzną część poprzeczki, a Jakub Łukowski uderzył z wolnego – w stylu Cristiano Ronaldo – w spojenie słupka z poprzeczką.
Pod koniec meczu trochę emocji wprowadził Igor Lewczuk, który mocno się spóźnił z interwencją w środkowej strefie boiska. Trafił kołkami w nogę Omara Santany tak brutalnie, że wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Hiszpan też zresztą nie był w stanie kontynuować gry. Dla przebiegu gry zdarzenie bez wielkiego znaczenia. Dla trenera Vukovica materiał do przemyślenia.
Tak samo zresztą jak utrata bramki w końcówce meczu. To zdarzenie trener Legii też powinien wziąć pod lupę.
Dwóch rosłych stoperów: Artur Jędrzejczyk i William Remy i jeszcze bramkarz Wojciech Muzyk, wszyscy przyglądali się jak im gola z pięciu metrów wpakował głową Paweł Zieliński. Tak być nie może. Nawet jeśli Remy jedzie na górnym, a Jędrzejczyk na dolnym poziomie piętrowego autokaru, którym podróżuje Legia. Nie mają prawa aż tak się nie rozumieć. Choć tutaj najwięcej mogła wyjaśnić zdecydowana interwencja bramkarza.
Legia wygrała zasłużenie. Miedź poległa z honorem. Polska piłka wróciła do żywych. I to jest najważniejsze.
Inne artykuły o: Legia Warszawa