Legia może przegrać tylko z… Legią
Autor wpisu: Damian Krawczyk 29 lutego 2020 22:49
Legia w sobotni wieczór na Łazienkowskiego ograła Cracovię 2:1 i powiększyła przewagę w tabeli nad resztą do 6 punktów. Jeśli piłkarze Aleksandara Vukovicia potrafią zepchnąć wicelidera prowadzonego przez tak wymagającego trenera jak Michał Probierz do roli petenta skazanego na wyczekiwanie na błędy rywala, to znaczy, że są już w miejscu dla innych w tej lidze nieosiągalnym.
„Absolutny hit kolejki”? Takie zdanie padło przed tym meczem, w jego czasie, a nawet już po. I to chyba nadużycie. „Hit” raczej kojarzy się z sytuacją, gdy rywale wymieniają się ciosami po równo, a policzki aż parzą rozgrzane emocjami. Tu ciosy (te bolesne) rozdawał tylko jeden zespół, ten z Warszawy – ma się rozumieć, a temperatura policzków pozwoliłaby przejść nawet najbardziej szczelną kontrolę antykoronowirusową.
Pierwsza połowa to tylko jeden strzał Cracovii i dwa gole Legii. Najpierw po rzucie rożnym, gdy Domagoj Antolić wykorzystał odpuszczenie krycia przez rywali. Potem po kapitalnym strzale Waleriana Gwilii – wypieszczonym, wypieczonym, smakowitym rogaliku sprzed linii pola karnego.
Skład Cracovii wskazywał na to, że rywale Legii chcieli grać szybko, ale szybko ta szybka gra z głowy została im wybita. Bardzo dobry mecz w środku pola zagrali Antolić i Andre Martins, niezwykle skutecznie blokując większość zapędów pomocników „Pasów”. Duży plus po stronie całej linii defensywnej, a szczególnie Artura Jędrzejczyka i Mateusza Wieteski. Wietesce nie wszystko i nie zawsze wychodzi, ale akurat w tym meczu wychodziło. To był mecz z gatunku odpowiedzi na pytanie: „jak grać, aby było dobrze”. Do zapamiętania i odtwarzania. Do tego wszystkiego swoje dwie, trzy doskonałe interwencje dołożył Radosław Majecki i to na zatrzymanie Cracovii wystarczyło.
„Po bramce na 1:0 Legia stworzyła już tylko jedną sytuację i my już mieliśmy ten mecz pod kontrolą” – tak mniej więcej swojej prawdy o meczu w Warszawie szukał Michał Probierz, ale naprawdę trudno doszukać się, co znaczy „mieliśmy pod kontrolą”. Zwłaszcza, gdy przegrywa się na koniec 1:2. Na dodatek po golu sprezentowanym przez rywala. Tę bramkę podarował Cracovii Vešović zagrywając piłkę ręką w polu karnym – zupełnie niepotrzebnie.
Jeśli Cracovia w którymkolwiek momencie mogła poczuć, że cokolwiek kontroluje, to tylko dlatego, że legioniści na takie myślenie sami rywalom pozwolili. Pierwsza połowa – bardzo dobra, druga – jednak o poziom gorsza, mniej wyrazista, z uciekającymi detalami. Plus wspomniany podarowany gol, co sprawiło, że do końca wynik nie był sprawą oczywistą.
Ale to tylko na wyraźne życzenie gospodarzy, a nie dzięki staraniom rywali.
Do końca rozgrywek zostaje jeszcze 6 kolejek plus „puchar maja”. Przewaga 6 punktów nad resztą stawki – to jedno. To jeszcze nie jest taka przepaść, jaka zapewnia cokolwiek. Ale przewaga jakości nad resztą – pod warunkiem pełnej koncentracji – to druga rzecz, o wiele ważniejsza. Dlatego dziś wydaje się, że to właśnie praca nad kwestią koncentracji jest najważniejszym, czego w najbliższym czasie musi dopilnować Vuko, by bezpiecznie dowieźć Legię do ligowego finiszu. A rywale mogą tylko czekać na błędy.
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa