Lasyk dostał kopa w górę, winda z Frankowskim pojechała na dół
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 1 maja 2018 12:04
Piotr Lasyk, który w środę o 16.00 poprowadzi finał Pucharu Polski na Narodowym, do tej pory jakimś wybitnym sędzią nie był, ale teraz ma okazję takim się stać. – Taki mecz może być przełomem, punktem zwrotnym w karierze takiego arbitra – mówił Sławomir Stempniewski, ekspert sędziowski w C+. Pan Sławek ma rację, tylko nie dodaje, że takie wydarzenie jak odebranie prowadzenia finału Pucharu Polski może równie dobrze być punktem zwrotnym w karierze sędziego Bartosza Frankowskiego. Tylko w tym przypadku chodzi o zwrot w dół.
Czy sędzia Frankowski zjedzie po równi pochyłej w dół, to już w dużej mierze zależy od niego. Na życiowe i zawodowe porażki można zareagować różnie. Jedni – jak to mówi Michał Probierz – „pierdolną” whiskey, inni wezmę się w garść, żeby pracować dalej i podnieść się z kolan. Panu Frankowskiemu rekomendujemy to drugie rozwiązanie. Świat na jednym finale Pucharu Polski się nie kończy.
Ale też nie mamy wątpliwości, że Frankowski stał się jedynie kozłem ofiarnym. Kogoś trzeba trzeba było poświęcić, to poświęcono jego. Jako, że o tej kwestii pisałem już dla Sportowych Faktów/Wirtualnej Polski, to pozwolę sobie przytoczyć moją opinię poniżej.
Sędzia Bartosz Frankowski na tyle fatalnie poprowadził sobotni mecz Lecha Poznań z Górnikiem Zabrze, że zabrano mu finał Pucharu Polski. Decyzja słuszna, choć trudno nie odnieść wrażenia, że został rzucony kibicom na pożarcie. Zapłacił „rachunek” także za kolegów, którzy również byli ostatnio bez formy.
Frankowski finał Pucharu Polski obejrzy w telewizji, bo mecz w Poznaniu kompletnie pochrzanił. Gdy powinien dawać czerwone kartki to dawał żółte, a jak miał dawać żółte to nic nie dawał. Popełniał grzechy zaniechania, albo – mówiąc wprost – brakowało mu odwagi. Ale finał Pucharu Polski zabrano mu w gruncie rzeczy nie tylko za słabą formę, ale także za kiepską dyspozycję kolegów. Po prostu sędziom się uzbierało.
Bartosz Frankowski miał to nieszczęście, że tydzień wcześniej kompromitujące błędy popełniali Daniel Stefański i Mariusz Złotek. Frankowski był trzecim z rzędu, musiał „spłonąć na stosie”. Dziś wygląda jak uczeń w oślej ławce, został wystawiony na pośmiewisko. Z dnia na dzień stał się z najlepszego sędziego (bo przecież taki dostaje finał PP) sędzią najgorszym. Skąd ta panika w PZPN?
Nagle okazało się, że Zbigniew Boniek jest w domu i jednak może podjąć decyzję (formalnie: wystąpić do Kolegium Sędziów). Dobrze to wiedzieć na przyszłość i na… przeszłość. Bo do tej pory, gdy kibice w sprawach sędziowania domagali się interwencji od Bońka, to mogli przeczytać na Twitterze prezesa, żeby się zajęli czymś innym: a to zmarnowaną sytuacją, a to interwencją bramkarza, a to okazją pomocnika.
Tydzień temu Boniek raczył napisać, że te kibicowskie narzekania na pracę arbitra – w tym przypadku chodziło o Mariusza Złotka w meczu Wisły Kraków z Legią – to „męczenie buły”. Dyskusję tę Boniek skwitował – tak zresztą, jak wiele innych o sędziowaniu – jako, znowu cytat: „Opary obłędu”.
Mija raptem tydzień i Boniek zmienia w panice sędziego finału Pucharu Polski. Czyli co? Sam też się pogrążył w oparach obłędu? Czy jednak to kibice mieli racje i dopiero seria katastrof sędziowskich – Stefański w Lubinie, Złotek w Krakowie i Frankowski z Poznaniu – nie pozwalała udawać, że nic się nie dzieje i dalej heheszkować na Twitterze.
Boniek lubi zagrać rzymskiego cesarza. Bo przecież nie chodziło o samo zabranie Frankowskiemu finału Pucharu Polski. To można było zrobić po cichu. Prezes PZPN ma ludzi od tego, np. Zbigniewa Przesmyckiego, który może zmienić obsadę każdego meczu. Ale Bońkowi nie o to chodzi, żeby było cicho. Nie, wręcz przeciwnie, ma być głośno, że to Boniek zmienia sędziego. Czyli naprawia polską piłkę. No brawo – czarnoksiężnicy robienia dobrego PR-u, z podziwem drapią się po głowach: majstersztyk!
Cieszę się, że Boniek robi z sędziami porządek. Dziwię się, że zabrał się za to dopiero 29 kwietnia, ale widocznie musiał najpierw do tego dojrzeć. Wcześniej jakiekolwiek doniesienia, że z prowadzeniem meczów jest źle, a organizacja sędziowska jest pogrążona w kryzysie, odbierał histerycznie, jako niezasłużoną krytykę.
A przecież zamiast się bawić w ciuciubabkę z kibicami prościej byłoby wprowadzić prostą zasadę: sędzia pochrzanił mecz, w następnej kolejce przymusowo odpoczywa. Zupełnie jak zawodnik w klubie – zagra słabo, wędruje na ławkę lub na trybuny. Tymczasem Stefański sędziuje kiepsko mecz Zagłębia z Lechem i następnej kolejce jest obsadzony. Złotek – po wpadce w Krakowie – to samo. To co ci sędziowie są państwem w państwie?
Szef sędziów Zbigniew Przesmycki został w ostatnich miesiącach tak boleśnie ostrzelany medialnie, że chyba jeszcze się z tego nie pozbierał. Nie wygląda na kogoś, kto podniesie polskich arbitrów z kryzysu, w który wpadli. Łącznie z najlepszym Szymonem Marciniakiem, co jest akurat wielką stratą dla naszego futbolu.
Fakt, że to de facto Boniek, a nie Przesmycki, zmienia sędziego finału Pucharu Polski, szefowi sędziów nie pomoże, jego autorytetu też to raczej nie wzmocni.
No, ale skoro porządki z sędziami zaczął robić sam prezes, to trzeba dać mu szansę.
Inne artykuły o: Ekstraklasa | PZPN
-
ursynów