W końcu widać rękę Michniewicza…

Autor wpisu: 19 grudnia 2020 10:13

Legia narobiła sobie przed świętami wstydu. Przegrała u siebie 2:3 ze słabiutką Stalą Mielec, która przyjeżdżała do Warszawy z zaledwie 10 zdobytymi punktami. A wyjechała z dorobkiem aż o 30 procent większym. Mecz był kopaniną nie do oglądania. Stal strzeliła trzy gole z karnych, bo stoperzy Legii zagrali katastrofalnie. Mistrzowie Polski razili bezradnością i brakiem jakiegokolwiek stylu, co od dawna charakteryzuje Legię pod wodzą obecnego trenera.

W necie mnóstwo żartów typu: trzy karne przeciwko drużynie Czesława Michniewicz? Ależ się te czasy zmieniły!
Ale żarty na bok, bo kibice Legii kończą ligową jesień w kiepskim nastroju. W najczarniejszych snach nie przypuszczali, że przyjedzie drużyna z Mielca i wygra na Łazienkowskiej. Zresztą podobnie jak kibice Legii myśleli przed spotkaniem także piłkarze Michniewicza i to ich właśnie zgubiło.
Legia źle weszła w ten mecz. Z przekonaniem, że takich kelnerów to spokojnie łyknie na luziku. Szybko się to myślenie zemściło. Bo wbrew temu, co mówi po meczu Czesław Michniewicz, jego zespół nie wyszedł na boisko skoncentrowany. Raczej wręcz przeciwnie – rozkojarzony.
A już rekordy rozkojarzenia bił w piątek wieczorem Artur Jędrzejczyk. Ekspert Canal Plus Tomasz Wieszczycki, pokusił się o opinię, że jest to najgorszy mecz „Jędzy”, jaki kiedykolwiek rozegrał dla Legii. I to może być prawda, niestety. Jędrzejczyk, do niedawna reprezentant przecież, wyglądał na tle Stali Mielec – drużyny bardzo przeciętnej – katastrofalnie. Nerwowy, niepewny, mylący się – no istny „zapalnik”.
Ktoś kiedyś napisał o Jędrzejczyku: „ależ on się nagle skończył”. To brutalna opinia, ale trudno nie zauważyć jak bardzo stoper Legii zjechał z formą po równi pochyłej. I to nie jest kwestia jednego meczu, to kwestia całej, bardzo słabej rundy. Teraz ze Stalą „zrobił” dwa karne, a przecież jeszcze w październiku, w meczu ze Śląskiem Wrocław zaliczył katastrofalny błąd, gdy podawał w poprzek boiska i rywal przechwycił piłkę, ruszył w pole karne i zdobył gola. Wtedy jeszcze obyło się bez konsekwencji, bo Legia tamten mecz wygrała. Ale po spotkaniu ze Stalą punkty pojechały do Mielca.

Zresztą w przypadku Jędrzejczyka nie chodzi o same błędy. Także o pewien styl gry, który zawodnik prezentuje: ostro, twardo, brutalnie – bez względu na konsekwencje. Wiadomo, że obrońca musi być zdecydowany i twardy, ale musi też umieć odbierać piłkę bez faulu. Jędrzejczyk porzucił tę umiejętność na rzecz metody – że tak powiem – na spychacz i młot. Chyba nie muszę tego stylu tłumaczyć, prawda? Popisową akcją pana Artura stał się wyskok do główki i uderzenie rywala łokciem (albo w łagodniejszej wersji przedramieniem). Czy naprawdę, bardzo dobrze opłacany, profesjonalny stoper, nie ma nic więcej do zaoferowania?
Co się stało z piłkarzem, który gdy trafił do Legii po powrocie z ligi rosyjskiej, to za czasów trenera Czerczesowa chodził przy linii (grając na boku obrony) jak dziki. Miał pewność siebie, miał gaz, miał siłę i dynamikę. Dziś słabo u niego z każdym z tych elementów. Ja rozumiem, że zawodnik jest starszy, mniej zwrotny itd. Ale skończyło się to brakiem pewności siebie, nerwową grą i robieniem błędów. Nie uszło to uwadze sztabu reprezentacji, a sztab Legii jeszcze tego nie dostrzegł. Powinien przecież Arturowi pomóc. Jest dobra metoda: na początek ława. A później praca, praca, praca. I znowu ława. I znowu praca, praca, praca.
A jeśli problem jest mentalny? To też są od tego specjaliści. Trzeba z tego korzystać, a tymczasem w Legii na słabą grę Jędrzejczyka patrzy się przez palce.

Warto przyjrzeć się Stali Mielec, by zdać sobie sprawę z jakim rywalem Legia przegrała. To zespół dopiero wychodzący z głębokiego kryzysu pod kierownictwem nowego trenera Leszka Ojrzyńskiego. To facet godny szacunku, bo nie tylko jest dobrym fachowcem, ale też nie ściemnia.
Po meczu, gdy reporter Canal Plus chwalił grę Stali, Ojrzyński skromnie, ale też szczerze podkreślił, że wcale nie było tak dobrze. Że drużyna nie potrafiła utrzymywać się przy piłce i dlatego zdjął w przerwie strzelca dwóch goli z karnych Macieja Domańskiego. Odważna decyzja. Ale też dobre czytanie gry.

O trenerze Ojrzyńskim mają w Legii dobre zdanie. Że to niezły ligowy trener, no ale przecież nie na Legię, Bo zbyt wysokie progi. Bo do Legii (mimo, że mieszkał w Warszawie i w Legii grał jego syn, też bramkarz – obecnie już w U-18 Liverpoolu) nie pasował. No tak, a Czesław Michniewicz pasuje… Pokrętna logika. Tymczasem ten Ojrzyński słabiutką drużyną z Mielca nie przegrał ani z Legią ani z Lechem.

Zresztą na Stal, która ograła Legię można patrzeć jak na taki salon odrzuconych. Nie chcieli tu nie tylko Ojrzyńskiego. Bo przecież i Mateusz Żyro wychowywał się długo w klubie z Łazienkowskiej, a i bohater spotkania Łukassz Zjawiński spędził tu sześć lat.
Do Stali został sprzedany definitywnie raptem w sierpniu tego roku. W Warszawie nie był w stanie przebić się do pierwszej drużyny, grał więc w Legii II i pożegnano go bez żalu. Cholera – facet w ligowym meczu z Legią wywalczył trzy karne, to może by tak się przydał choćby do potrenowania na bocznym boisku z Jędrzejczykiem?
Nie wiem jakiej skali talent ma ten Zjawiński, może i na tyle skromny, że w Legii  nie dałby rady zaistnieć. Ale po tym, jak bez żalu, za grosze do Pogoni Szczecin oddano Sebastiana Walukiewicza –  który dziś już gra w pierwszej reprezentacji i będzie w kadrze obrońcą na lata – trudno mieć zaufanie do Legii, że tam na pewno potrafią właściwie ocenić skale talentu piłkarza.
Stal w Warszawie nie pokazała prawie nic poza determinacją. Bardzo chcieli na Łazienkowskiej wygrać i to wystarczyło. Sam mecz, styl gry, był nie do oglądania. Takie granie: wykopać piłkę za tory, to chwilę odsapniemy. Legia nie miała na to żadnego pomysłu. Straszna kopanina. Nie łatwo się to oglądało.

Tym bardziej, że Legia – przegrywając mecz! – w zasadzie nie była w stanie tworzyć sytuacji podbramkowych. Już nie mówię o jakichś skomplikowanych kombinacyjnych akcjach, z prostopadłymi podaniami. Nie, nie była w stanie robić nawet tych prymitywnych: wrzutek na głowę do wysokiego Pekharta.
– Zdarzają się takie mecze, ale przecież wcześniej mieliśmy świetną passę – tłumaczył po meczu Paweł Wszołek. No nie, panie Pawle. Nie. Legia się od wielu meczów się ślizgała, wygrywała na farcie (jak w meczu z Wisłą w Krakowie), albo grała minimalistycznie. Byle uciułać punkty – patrzeć się na to nie dawało. Ale zawsze było na koniec wytłumaczenie: wygrali, a zwycięzców się nie sądzi.
Legia nie może nie zdobyć mistrzostwa w sezonie, w którym jej główny konkurent – Lech Poznań w lidze praktycznie nie istnieje. Jest pogubiony, zmiażdżony, nieobecny. Ale grając w tym stylu jak ostatnio, zespół z Warszawy musi naprawdę się obawiać ekipy Rakowa Częstochowa.

Gdy na Łazienkowską przychodził Michniewicz, to apelowano, żeby mu dać więcej czasu. Jak dla mnie kilka miesięcy w Legii już futbol morduje, więc może czas na jakieś oceny? No to jak? Ja uważam, że to nie ten człowiek i nie ten styl na taki klub.
Są też tacy, którzy po meczu ze stalą podsumowali: w końcu widać rękę Czesława Michniewicza.

Inne artykuły o: Ekstraklasa | Legia Warszawa

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli