Jak nie grać z Barceloną? W poprzek!

Autor wpisu: 20 lutego 2018 23:14

Miała być bitwa, to była bitwa. Mecz Chelsea z Barceloną to było danie jakie serwuje wyłącznie Liga Mistrzów. Dużo walki, dobrego futbolu, niespodziewanego prowadzenia gospodarzy i spodziewanego wyrównania gości. Brazylijczyk Willian kończył mecz z rozbitym nosem, ale i zdobytym golem. Obrońca Chelsea Duńczyk Andreas Christensen z mega klopsem i – chyba – roztrzaskanymi marzeniami londyńczyków o ćwierćfinale Champions League. 1:1 to dobry wynik dla Barcelony przed rewanżem na Camp Nou.

Historia starć tych drużyn w XXI wieku to historia futbolu. Nie zawsze czystego, bo przecież pamiętamy cały show, jaki dawał Jose Mourinho, gdy jeszcze był trenerem drużyny z Londynu. Dla niego ta rywalizacja miała wymiar osobisty. Był dla kibiców Barcelony Antychrystem i rzeczywiście miało się wrażenie, że Portugalczyk jest gotów zejść nawet do piekieł, byle tylko wygrać z Katalończykami. Wtedy, przed meczem z Barceloną na Stamford Bridge, „Mou” kazał całymi dniami lać wodę na boisko, by… trawa zgniła. Wierzył, że na takiej płycie genialni technicznie piłkarze FCB nie będą w stanie grać swojej tiki-taki. Wierzył nadaremno.
Historia jest już historią, Mourinho nie ma w Londynie (pracuje już w Manchesterze), ale napięcie między oboma klubami pozostało. Znów padały takie określenia jak: batalia, bitwa, wojna. Anglicy mają na takie mecze kapitalne określenie: „massive game”, czyli – w bardzo, bardzo luźnym tłumaczeniu – można by zobrazować jako „zderzenie lodołamaczy”. Duża waga, sporo huku, dymu i innych efektów.

Tym razem w Londynie też było dużo wody na boisku, ale z innego powodu. Antonio Conte na pewno nie zamierzał iść drogą „Mou”. Włoch miał konkretny pomysł na ten mecz, chciał grać szybko, z kontrataku. Wystawił skład bez klasycznego napastnika, ale za to z trzema szybkimi, kompaktowymi pomocnikami Willianem, Hazardem i Pedro.
Chelsea ma ostatnio w lidze słabszy moment, ale przecież potencjał – nawet jeśli aktualnie nieco uśpiony – ogromny. Szczególnie, że w barwach drużyny ze Stamford Bridge jest taki piłkarz jak Eden Hazard. O Belgu mówi się, że latem może trafić do Realu Madryt, gdy prezes Florentino Perez będzie przebudowywał swoje imperium.

Ale to nie Hazard był we wtorek najgroźniejszym zawodnikiem gospodarzy. Belg dwa razy uderzał na bramkę Barcelony, ale piłka przechodziła nad poprzeczką. Poważniejsze ostrzeżenia goście dostali od Brazylijczyka Wiliana, który już przed przerwą obił piłką oba słupki bramki Marca-Andre ter Stegena. I wcale nie były to uderzenia po klasycznych kontratakach. Choć trzeba przyznać, że mecz przebiegał zgodnie z oczekiwaniami ekspertów. Piłkę posiadała głównie Barcelona, momentami statystyki mówiły, że goście byli w posiadaniu futbolówki przez 75 procent czasu gry. Nie wynikało jednak z tego tak wiele, jak by się można spodziewać. Co prawda czuło się, że jeden błąd defensywy Chelsea może skończyć się golem, ale obrońcy Antonio Conte byli bardzo skoncentrowani i uważni.
Za trzecim razem Brazylijczyk Wilian już Barcelony nie ostrzegał. Po przerwie dostał (po rzucie rożnym) piłkę od Hazarda. Tuż przed linię pola karnego „bujnął” zwodem Sergio Busquetsa i strzelił gola tuż przy słupku. Ter Stegen był bezradny.

Jaka była odpowiedź Katalończyków? Konkretna.
O nowej Barcelonie, tej trenera Ernesto Valverde, ktoś mądrze powiedział, że nie jest tak spektakularna jak ta z Neymarem, ale jest funkcjonalna. Po prostu wygrywa. W Primera Division ekipa z Katalonii ma 7 punktów przewagi nad drugim w tabeli Atletico Madryt. Awansowała także do finału Pucharu Króla, gdzie zmierzy się z Sevillą. W kraju więc „tematy ogarnięte”, można się skupić na Lidze Mistrzów.
Ale w Londynie faworytom z Barcelony szło opornie. I nie wiadomo, jak to wszystko by się skończyło, gdyby nie Andreas Christiensen. Duńczyk wystąpił w roli „sponsora” gola dla gości. Zagrał tak jak w obronie grać nie wolno: w poprzek pola karnego. Trudno, żeby z takiego podarunku nie umieli skorzystać tacy piłkarze jak Iniesta i Messi. Mały Argentyńczyk dostał takie „ciacho”, że w końcu strzelił gola Chelsea, choć przed spotkaniem statystycy i bukmacherzy wskazywali, że nie mógł trafić aż w ośmiu meczach z „The Blues”. Ta seria już się skończyła.

Warto było spojrzeć, jak na tę sytuację zareagował stojący przy linii Antonio Conte. Włoch zgiął się w pół i aż kucnął, jakby jego brzuch przeszył ból nie do zniesienia.
Conte ma ostatnio w Chelsea trudne dni. Mówi się, że jest na wylocie, że nie dogaduje się z otoczeniem Romana Abramowicza i nawet mistrzostwo Anglii, które zdobył w poprzednim sezonie, go nie uratuje. Może gdyby wyeliminował Barcelonę…
Conte presję znosi jak najgorzej. Wikła się w konflikty w klubie, ma nieporozumienia z zawodnikami, publicznie dystansuje się od transferów, jakie robią mu do drużyny Rosjanie. Na jego miejscu nie kupowałbym akurat teraz domu w Londynie.
Remis 1:1 niczego przed rewanżem – 14 marca na Camp Nou – niczego jeszcze nie rozstrzyga, ale wydaje się, że pojechanie na największy obiekt piłkarski w Europie bez zaliczki, nic dobrego mistrzom Anglii nie wróży. Wielkiemu – bez wątpienia – trenerowi Antonio Conte też nie.

Inne artykuły o: Zagranica

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli