Jak zdobywca goli, zdobył grecką wyspę Zakynthos. Czyli Maciej Nuckowski w raju
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 27 lipca 2016 09:35
Trenerską karierę skończył mu jeden telefon od milionera Józefa Wojciechowskiego. Były właściciel Polonii zadzwonił do jego przyjaciela Piotra Stokowca i powiedział: „Spieprzyłeś mi pan imieniny”. Stokowiec czekał cierpliwie na swoją następną szansę. Ten drugi nazywa się Maciej Nuckowski, wyjechał na grecką wyspę Zakynthos, założył biuro turystyczne. Poszli inną drogą. Obaj doszli w to samo miejsce. Otworzyli drzwi z napisem: SUKCES.
Co jakiś czas w mediach pojawiają się informacje o tym, że były piłkarz nie poradził sobie w życiu, że znalazł się na aucie, że nie ma za co żyć, albo nie ma gdzie mieszkać (ostatnio poznaliśmy przykrą historię bezdomnego Jacka Sobczaka). Nasza wakacyjna opowieść o Macieju Nuckowskim jest najlepszym przykładem na to, że zawodowy piłkarz po zakończeniu kariery może mieć dobry pomysł na siebie. I niekoniecznie musi to być działalność związana z futbolem.
Maciej Nuckowski był napastnikiem. Ponad 100 meczów w Ekstraklasie, w której zadebiutował mając 16 lat! Wielki talent, ale czasy były takie, że nikt nie dbał o to, by młody zawodnik nie był nadmiernie eksploatowany. Jeździł na kadry młodzieżowe, grał w klubie, biegał po górach jak senior. Pewnie dlatego przez całą karierę zmagał się z kontuzjami. Z urodzenia bydgoszczanin, wychowanek Zawiszy, ale grał także w Zagłębiu Lubin, Dyskobolii Grodzisk Wlkp., Polonii Warszawa. Potem jeździł grać w piłkę po świecie, od szkockiego Ross County, poprzez izraelski Hapoel Bnei Lod, po greckie kluby, których zaliczył aż sześć. Nie byli to potentaci, ale żyć się z tego dało. Wtedy nie spodziewał się jeszcze, że Grecja wciągnie go na dłużej. Na tyle długo, że w Grecji został, założył firmę i do Polski przyjeżdża wyłącznie zimą, gdy tam kończy się sezon turystyczny. Dlaczego?
Nasza gra Fantasy 1. liga. Nagrody? Są i to mocne. Pula – 11 tysięcy! TUTAJ
Bo na greckiej wyspie Zakynthos – bardzo popularnej wśród Polaków – założył biuro turystyczne Zante Magic Tours, które oferuje wycieczki po wyspie.
– Doświadczenie wyniesione z futbolu oczywiście mi się przydaje – opowiada Maciej Nuckowski. – Bo piłka nożna to jest tak samo rozrywka jak wycieczki. Masz klienta, tak jak kibica, spotykasz się z jego oczekiwaniami i musisz je spełniać. My też sprzedajemy pozytywne emocje. Piłka nauczyła mnie dyscypliny i szacunku do klienta i to dzisiaj nadal mi się przydaje. Wiele kwestii zrozumiałem dopiero gdy zacząłem prowadzić biznes. Np. że piłkarz jest od tego, żeby dawać satysfakcję kibicowi, ale jeśli jej nie daje, to jego obowiązkiem jest przyjąć ze spokojem parę „jobów”. Zrozumiałem też, że bez zaangażowania i pasji nic się nie osiągnie ani w sporcie, ani w biznesie, który musi być oparty na profesjonalizmie i zdrowych relacjach międzyludzkich. To klucz do sukcesu. Wiele doświadczeń przy budowaniu swojego zespołu w firmie wziąłem z piłkarskiej szatni. Przecież przez lata obserwowałem swoich trenerów. Dobra szkoła dla mnie, bo sam mam „kadrę” dwudziestu dziewięciu pracowników i chcę ich poprowadzić jak najlepiej. Dzięki pomocy mojej żony Joanny, stworzyliśmy dobry zespół, a chyba mamy nosa do ludzi – opowiada Nuckowski i widać, że nie ma żadnego problemu w kontaktach z ludźmi. Buzia mu się nie zamyka, sypie dowcipami, uśmiechnięty, chodzący optymista.
Skąd ty się tu wziąłeś człowieku?
Zakynthos to turystyczny raj. Zdjęcie z rajskiej plaży otoczonej z każdej strony skałami, błękitnie morze, a na piasku leży wrak statku – taki obrazek jest w każdym przewodniku o Grecji. To Zatoka Wraku – znajduje się właśnie na wyspie Zakynthos.
– Skąd się tu wziąłem? No może trudno w to uwierzyć, ale w 2006 roku przyjechałem grać tu w piłkę. Pardon, jeszcze wtedy to tylko się rozejrzeć – mówi właściciel Zante Magic Tours i kieruje do bloga na stronie internetowej firmy. Przeczytajcie jak Nuckowski sam opisuje (świetny styl dziennikarski!) na blogu moment, gdy trafił na Zakynthos.
*Popijam popołudniową kawę. Dzwoni telefon. Theopilos, mój grecki menager.
– Halo?
– Nucko, jak się miewasz? Mam dla ciebie ofertę.
– W porządku. Skąd?
– Z raju! (po drugiej stronie słuchawki słychać śmiech)
– Ooo, to już brzmi ciekawiej, lepiej grać za darmo w raju niż w Volos. Co to za klub?
– Zakynthos…
– Która liga?
– Trzecia.
– Dziękuję. Zadzwoń jak będziesz miał coś poważniejszego. Gia!
Odkładam słuchawkę. Po chwili znowu dzwoni Theopilos.
– Słuchaj, wiem, że jeszcze nie grałeś tak nisko, ale wysłuchaj mnie do końca. Znamy się nie od dziś i wiem, że nie liczy się dla ciebie tylko kasa. Jest to wyspa, gdzie, raz na jakiś czas, wyjeżdżam na wakacje. Mój przyjaciel z Aten ma tam dom. Prezes tamtejszego klubu prosił go o pomoc w znalezieniu napastnika i stąd telefon do ciebie. Jedź, rozejrzyj się, niczym nie ryzykujesz, a w międzyczasie będę pracował nad czymś ciekawszym sportowo. Jak zobaczysz tę wyspę, zakochasz się.
– Ok. przemyślę.
Po dwóch dniach czekania „na lepszą sportowo ofertę”, wyszukując informacji w necie, postanowiłem przyjrzeć się z bliska tej nowej i nieznanej dla mnie wyspie i klubowi.
Wyruszając w drogę z Volos nie mam jeszcze pojęcia, że los zgotuje mi niespodziankę i kolejne lata spędzę w czterech miastach, które będą na jej trasie.
Bardzo sympatyczni przedstawiciele klubu APS Zakynthos witają mnie kwiatami i wiozą do hotelu w miejscowości Laganas. Jest późny wieczór, moim oczom ukazuje się morze neonowych świateł, roznegliżowane turystki, pełne bary i wszechogarniająca muzyka dobiegająca z niezliczonych dyskotek. Samochód z trudnością przejeżdża przez tłum ludzi wprost wylewających się z półotwartych, nocnych lokali.
–O f…k! I ja mam tu grać w piłkę!? Pomyślałem.
Znając zasady panujące w Grecji, wiem, że w prawie każdym lokalu jest „przyjaciel klubu” usłużnie informujący trenera o nocnym życiu piłkarzy. Przezornie zostaję więc w hotelu, ucinając pogawędkę z Cypryjczykiem, bramkarzem miejscowej drużyny. Jego opowieści o aktualnej sytuacji organizacyjnej klubu nie napawają optymizmem, lecz decyduję się wziąć udział w dwóch treningach, by jednocześnie poznać wartość sportową drużyny.
Hmm… oględnie mówiąc, słabo… Pytam jednego zawodnika, dlaczego trenujemy po południu? A on na to, że właśnie wrócił z piekarni. O nieźle! Przyzwyczajony byłem do innych standardów pracy. Rozpytuję dalej: kelnerzy, barmani, pracownicy banku, lotniska, agent ubezpieczeniowy, rolnik, mechanik samochodowy, rybak. Sam meczu nie wygram, a oczekiwania względem obcokrajowców są ogromne. Grecy myślą, że jak wezmą profesjonalistę, gole same będą wpadać.
Wtedy jeszcze Nuckowski nie został na rajskiej wyspie. Wyjechał grać w piłkę do Izraela. Ale co się odwlecze…
* Moje dwudniowe treningi z zespołem z Zante na tyle zapadły w pamięci szefostwu i trenerom, że mój sielankowy pobyt w Izraelu zakłóca cykliczny telefon z Grecji od prezesa klubu z propozycją pracy. Wraz z pogarszającymi się wynikami drużyny APS telefony stają się coraz częstsze, a i oferta atrakcyjniejsza.
Święta Bożego Narodzenia spędzam z moją żoną w Betlejem. Podczas porannej kawy z dodatkiem kardamonu, w jednej z nielicznych knajpek niedaleko głównego placu, gdzie właśnie odbywa się jakiś polityczny meeting Hamasu, pytam Aśkę o naszą najbliższą przyszłość:
– Co kochanie, masz ochotę zostać wyspiarką?
– Hm… kusząca perspektywa. Izrael jest piękny, ale trochę dużo Muzułmanów wokół, czuję się jakoś nieswojo… Grecja jest bardziej europejska. No i brakuje mi Freddo cappuccino…
– A co z moją świetnie zapowiadającą się karierą? (śmiech), trzecia liga to sportowa degradacja… Poza tym będziesz trzecioligową żoną! – roześmiałem się.
– Mogę być nawet piątoligową, ważne, że twoją! Reprezentacja Polski już ci nie grozi, nabiegałeś się już mój dziadku. Czas zacząć sportową emeryturę. Należy ci się. Grecka wyspa to idealne miejsce. Nie uważasz?
– No to… Ku przygodzie!
Tak, 4 stycznia 2007 roku, w ekskluzywnych wnętrzach ateńskiego hotelu Hilton, nijak mających się do kontraktu sporządzonego długopisem na papierze A4 w kratkę, z przystemplowanym ogromną, drewnianą pieczątką z czasów Giorgosa Papandreu, w obecności niezbyt rozgarniętego sekretarza klubu APS Zakynthos, podpisuję umowę, która zmienia nasze życie na zawsze…
Patrząc z perspektywy czasu, pod względem sportowym ten wybór był moim największym błędem. W sporcie nigdy nie wiesz, co przyniesie jutro i trudno cokolwiek przewidzieć. Wtedy jednak rzeczywiście poniosła mnie fantazja i widoki na piękne miejsce na wczasy, a nie realna ocena sytuacji.
Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło… Po kilku latach zwiedzania i grania w różnych częściach Grecji (Aigio, Lamia, Amfissa, Ptolemaida), skończyłem karierę, otrzymując od mojego niedawnego prezesa klubu stanowisko dyrektora sportowego w Panachaiki Patra. To było prawdziwe przejście na drugą stronę rzeki. Niestety to, że nie przebierałem się już w krótkie spodenki, nie gwarantowało stabilizacji… Niezadowalające wyniki i brak cierpliwości szefa skutkowały tym, że cały pion sportowy pożegnał się z posadami i zaczęło się nerwowe drapanie po głowie… Wtedy skontaktował się ze mną prezes Zakynthos i zaproponował, abym stworzył akademię piłkarską przy klubie. Powrót do raju.
Zanim jeszcze Nuckowski został dyrektorem sportowym w Panachaiki Patra, zdobył trochę doświadczeń przy transferach. Grając w III lidze greckiej przyłożył swoją rękę do transferów m.in. Steafano Napoleoniego do Levadiakosu, Wojciecha Kowalewskiego do Iraklisu Saloniki czy Marcina Żewłakowa na Cypr do APOELu Nikozja. Ale praca menedżera to też było nie to.
– Prezes klubu APS Zakynthos przekonał mnie, żeby zbudować mu akademię piłkarską dla młodzieży. Zrobiłem papiery trenerskie i podjąłem się tego zadania. Nie wiedziałem jeszcze, że to mnie poprowadzi do turystyki.
Pewnego dnia na wyspę przyjechała szkółka z Poznania prowadzona przez rodzonego przez brata Macieja Nuckowskiego – Rafała. Dzieciaki z rodzicami. Dzieci grały, trenowały, a rodzice się nudzili. I poprosili, żeby zorganizować im jakąś wycieczkę po okolicy, bo oni chcą wyspę zobaczyć.
– To był dla mnie pewien kłopot, ale prezes klubu obiecał mi pożyczyć autobus więc ja obiecałem rodzicom, że pojedziemy na wycieczkę. Gdy zobaczyłem ten autobus, który po nas podjechał, to chciało mi się płakać i spalić ze wstydu jednocześnie. Stary, zdezelowany, bez pasów. Zacząłem dzwonić, że to obciach, żeby mi wymienili ten autokar, ale nie było żadnych szans. Okazało się, że rodzice z Polski są zachwyceni, że takim właśnie starociem pojadą na wycieczkę, bo czuli, że to może mieć klimat. I rzeczywiście klimat był. Wszyscy wróciliśmy z tego wyjazdu zadowoleni. I moi goście, i ja również. Wtedy nie myślałem, że to będzie moją nowa praca, ale wiedziałem, że ludziom podoba się to, co mówię, jak mówię, jak ich zarażam entuzjazmem.
Potem już samo poszło. Zakynthos stał się modny, przyjeżdżali znani Polacy, celebryci, aktorzy. – Nie chcę wymieć nazwisk, bo ludzie cenią sobie dyskrecję. Ze środowiska piłkarskiego z usług mojej firmy skorzystali m.in. Maciej Iwański, Mateusz Borek, Michał Żewłakow, Piotr Stokowiec, były piłkarz Legii Jacek Zieliński czy Wojtek Kowalewski.
Nieudana ucieczka z raju
Jeszcze raz, na chwilę, wrócił do piłki. Dosłownie na chwilę, bo zaledwie na tydzień. Był marzec 2011 roku. Piotr Stokowiec, z którym znali się ze wspólnej gry w Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski i w Polonii Warszawa, zadzwonił z propozycją. Józef Wojciechowski dał Stokowcowi szansę samodzielnego poprowadzenia Polonii w Ekstraklasie. Ten w roli swojego asystenta widział właśnie Nuckowskiego.
Nie było czasu na długie zastanawianie. Wsiadł w samolot i poleciał do Warszawy. Miał ze Stokowcem przygotować Polonię do meczu z Widzewem. Nie wiedział jeszcze, że to będzie ich… jedyny mecz, jaki wspólnie poprowadzili. – Mogłem powiedzieć pilotowi, żeby nawet nie wyłączał silników, bo zaraz będziemy wracać – śmieje się dziś z tamtej sytuacji Nuckowski. – Mieszkałem w Grecji, nie znałem Józefa Wojciechowskiego, chyba nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, jaką pozycję w klubie ma trener Stokowiec. Była przecież normalna, oficjalna konferencja prasowa. Piotrek był przedstawiony jako trener, ja jako asystent trenera. Nie było powiedziane, że to tylko na próbę, na chwilę. Okazało się jednak, że Piotrek – czego nie wziął pod uwagę Wojciechowski i jego podszeptywacze – nie chce robić takich zmian na boisku, jak mu wskazuje właściciel. Już wtedy był niezależny – mówi z podziwem o swoim dobrym przyjacielu.
Warto przypomnieć, że w Polonii obowiązywały wówczas specyficzne zasady. Wojciechowski był właścicielem klubu i robił w nim co chciał. Z trenerami w ogóle się nie liczył. Mimo że na futbolu znał się słabo, podpowiadał im konkretne rozwiązania i decyzje personalne. Zawsze miał grono podszeptywaczy, doradców, konsultantów na odległość. Wokół milionera zawsze jest sporo ruchu, każdy chciałby uszczknąć trochę z tej fortuny dla siebie.
Wojciechowski nie znosił sprzeciwu. W zarządzaniu klubem popełniał błędy. Chęci miał dobre, ale brakowało mu wiedzy o funkcjonowaniu świata futbolu. Trudno mu było zaakceptować, że wielkie nakłady finansowe nie przynoszą od razu sukcesów. Zatrudniał fachowców za ciężkie pieniądze, ale potem nie potrafił im dać wolnej ręki.
Wtedy, w marcu 2011 roku, w czasie meczu z Widzewem Stokowiec nie odebrał od Wojciechowskiego telefonu, który kierownik drużyny specjalnie przyniósł trenerowi na ławkę rezerwowych. Właściciel miał sugestie dla trenera. I to przy stanie 0:0! To był telefon z poleceniem przeprowadzenia… zmiany taktyki. Wojciechowski chciał żeby Polonia przeszła na ustawienie 4-4-2 . Dzwonił z jachtu z Izraela, po… konsultacji telefonicznej z trenerem Smudą, który dał mu taką właśnie radę. Stokowiec taktyki nie zmienił, a co gorsza mecz z Widzewem przegrał 0:1.
– Gdyby Piotrek się ugiął, a widziała tę scenę cała ławką rezerwowych, to straciłby cały autorytet i już nigdy – do końca pracy w Polonii – żadnej zmiany samodzielnie by nie zrobił. Byłby marionetką – opowiada Nuckowski, który w pełni solidaryzuje się z tamtą decyzją kolegi, choć drogo kosztowała ich obu. – Zadzwonił później do Piotrka Józef Wojciechowski i powiedział: „Spieprzyłeś mi pan imieniny”. Stało się jasne, że jest po robocie, trzeba wracać na Zakynthos… – opowiada swoją przygodę Nuckowski.
Na szczęście na wyspie nie spalił za sobą mostów, firma turystyczna dopiero raczkowała. Od tamtej pory sukcesy swojego przyjaciela Stokowca ogląda w telewizji.
– Zapłacił wtedy posadą, ale zyskał. Warto było. Zawsze wierzyłem w Piotrka, wiedziałem, że to będzie świetny trener. Kibicuje mu. Trochę mi szkoda, że nie jestem częścią tego projektu, który Piotrek realizuje w Zagłębiu Lubin, ale przecież nie mogę być w dwóch miejscach jednocześnie, prawda? – uśmiecha się Nuckowski.
Telefon z propozycją pracy ze Stokowcem w Polonii, na wyspie Zakynthos zadzwonił raz jeszcze. Nieco ponad rok później.
– Nowy właściciel Polonii Ireneusz Król zatrudnił Piotrka jako trenera, a Piotrek znowu zaproponował pracę mnie. Piotrek do dziś żartuje, że skusił go wtedy… Puchar Króla – śmieje się Nuckowski i dodaje: – A jak to się skończyło sami pamiętamy (opóźnienia wypłat, zaległości, w końcu karna degradacja Polonii – przyp. red.). Ja oczywiście tego wtedy nie wiedziałem, ale już czułem, że turystyka to moja nowa pasja i to co powinienem robić zawodowo.
Dziś Nuckowski mówi perfekcyjnie po grecku, po angielsku, z niemieckim też sobie radzi (wiosną 1996 roku był zawodnikiem BSC Sendling 1918 Monachium).
– Od piłki nie uciekam. Futbol to jest piękna rzecz, wspaniała baza do kształtowania charakterów młodych ludzi. Ale ja widzę już dużo możliwości poza piłką.
*Chłonę życie, jestem wolny, dzieląc się z gośćmi opowieściami o swoich greckich doświadczeniach. Mam okazję widzieć szczęśliwą żonę pochłoniętą pracą z fantastycznymi ludźmi, którzy przyjeżdżają na „naszą” wyspę. Również tęsknota za Ojczyzną powoduje, że wiele z tych osób staje się nam bardzo bliskich.
Zły sportowy wybór okazał się strzałem w dziesiątkę pod względem życiowym. Zakynthos to rzeczywiście rajskie miejsce do życia i dorastania, ale także duża odpowiedzialność.
Dzięki tysiącom naszych Rodaków, którzy nam zaufali, spędzili z nami swój wakacyjny czas, Zante Magic Tours tworzy dzisiaj już spora, bo ponad dwudziestoosobowa ekipa! Dzisiaj mamy już na Zakynthos swoje biura, busy z naszej floty mkną przez kręte drogi Zante, łodzie przemierzają lazurowe wody Morza Jońskiego, a nasz żółw rozpoznawalny jest już na całej wyspie.
Nie zmienia się jednak najważniejsze! Kieruje nami pasja, miłość do Grecji i tego, co robimy
W imię ojca
Na futbol był skazany od najmłodszych lat. Jego ojciec – Bogdan Nuckowski grał w piłkę w Zawiszy Bydgoszcz, nawet ze Zbigniewem Bońkiem, choć raczej należałoby powiedzieć, że to Boniek – dopiero wchodzący do drużyny – grał z nim. Nuckowski senior grał 10 lat w Zawiszy, był jednym najskuteczniejszych zawodników w historii klubu, więc wobec syna był bardzo wymagający.
– Spieramy się z tatą kto był lepszy. Tyle, że nietypowo, bo ja mówię, że to on był lepszy i na pewno jest bardziej rozpoznawany w naszej rodzinnej Bydgoszczy. Imponuje mi swoim przywiązaniem do barw, grą w jednym klubie. Ja zaliczyłem ich z piętnaście – mówi Nuckowski i dodaje: – Dziś cieszę się za każdym razem, gdy się spotykamy. Tata to dla mnie wzór. Takiego człowieka, uczciwego, lojalnego wobec własnej rodziny, wobec pracy, trudno dziś znaleźć.
„Nucek” ma duży dystans do swojej osoby. Potrafi z siebie żartować. Kiedy proszę go o podesłanie jakiegoś zdjęcia do materiału o nim, ale z czasów gdy gra w piłkę, z klubu, w którym dobrze wyglądał, mówi: – Gdzie ja dobrze wyglądałem? Hm…No najlepiej to chyba na ławce rezerwowych – mówi i uśmiecha się szeroko niczym amerykański aktor. – Każdy musi umieć sam ocenić skalę własnych możliwości i ja też to zrobiłem. Aczkolwiek tej świadomości nabrałem późno. Żałuję, że tata nie przekazał mi w genach swojej szybkości – a to był szybki napastnik – bo chyba tego mi zabrakło. Aczkolwiek to on mi zaszczepił miłość do futbolu. Nie pamiętałem taty z czasów gdy grał, ale moją relikwią w domu był album ze zdjęciami, na których oglądałem jak ojciec grał na wielkich stadionach wypełnionych ludźmi. To nakręcało moją wyobraźnię – opowiada.
Nuckowski postawił na Grecję i dobrze wybrał. – Koniecznie chciałem wyjechać za granicę, poznawać świat, spotykać ludzi. Mogłem jeszcze szukać szczęścia w kolejnych polskich klubach, ale czy gra w Arce Gdynia, KSZO Ostrowiec albo Podbeskidziu Bielsko-Biała dałaby mi życiową stabilizację? – pyta retorycznie Nuckowski. Sam podkreśla, że piłka przyniosła mu sporo rozczarowań. – O tym się nie mówi, a życie piłkarzy nie jest takie, jak kariera Roberta Lewandowskiego. To jest ciągła walka o byt, ciągłe przeprowadzki, życie w podróży, destabilizacja, kontuzje – mówi i dodaje: – Kiedyś zastanawialiśmy się w większym gronie, ile dzięki piłce można odłożyć? To oczywiście zależy od skali talentu. Ale jak rozmawiam z kolegami z boiska to są dwa wnioski. Pierwszy: nawet jeśli jesteś piłkarskim średniakiem, to na dwa mieszkania zarobisz. Wniosek drugi: jak się nie weźmiesz od razu do roboty, to już w drugim roku po skończeniu kariery to drugie mieszkanie sprzedajesz – śmieje się właściciel Zante Magic Tours.
Właściwy człowiek na właściwym miejscu
– Wiesz, w każdym hotelu wiszą ogłoszenia, że można pojechać z dużym sieciowym biurem na wycieczkę. Dlaczego klient miałby wybrać akurat was, poza tym że mówicie po polsku? – próbuję zbić mojego rozmówcę z tropu.
– Stworzyliśmy taki zespół ludzi, który można by nazwać tytułem znanego filmu „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”. Mamy ambicję być trochę inni, u nas ma być ciekawie, klient ma być zadowolony, a jego pieniądze i czas trzeba szanować. Przewodnik jedzie na Zatokę Wraku setny raz, ale nie może sobie pozwolić na rutynę, brak entuzjazmu czy zaangażowania. To takie zajęcie, które trzeba lubić. Pilot wycieczki to musi być trochę showman. To trzeba czuć. My podchodzimy do klienta indywidualnie. Słuchamy ludzi i dzięki temu wygrywamy z potentatami, choć tak naprawdę to my staliśmy się potentatem na rynku wycieczek fakultatywnych i często ludzie wybierają ten kierunek wakacji właśnie dla nas. Mamy wycieczki prywatne, takie dla czterech osób, poprzez 8-osobowe i 19-osobowe, aż po duże autokary dla pięćdziesięciu osób.
I wiem, że najważniejsza jest jakość. Przez te 5 lat udało nam się do tej jakości dojść, o czym świadczy fakt, że ludzie robią nam taką pozytywną szeptaną propagandę. Na naszym Facebooku, czasem toczą się wielkie dyskusje, co nas bardzo cieszy. A wielu ludzi potrafi sobie zarezerwować wycieczki na kilka miesięcy przed przylotem na wyspę. To jest prawdziwa recenzja naszej pracy. Naszym zadaniem jest rozkochiwać ludzi w Grecji. To jest mój obowiązek wobec kraju, który mnie gości i daje mi pracę. Oglądam polską telewizję i wiem, że ta Grecja często sama się nie broni. Trzeba poznać Greków i ich mentalność, bo stereotypy są krzywdzące. A to, że mają brudno, a to że są leniwi. Bzdury. My czujemy Grecję. Oni tu mają takie same wartości jak my: rodzina, tradycja, religia – przekonuje, z wiarą w to co mówi, Nuckowski.
Całości dopełnia tekst z folderu Zante Magic Tours: „Chcemy pokazywać Grecję i opowiadać o niej, zgodnie z jej duszą. Bez pośpiechu”.
Czytam tę sentencję na głos, drapię się w głowę i zastanawiam. Cholera, właściwy człowiek na właściwym miejscu.
*cytaty kursywą zostały zaczerpnięte z bloga umieszczonego na stronie zantemagictours.pl
Inne artykuły o: Twarze futbolu