Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o Nawałce, ale boicie się zapytać… Część 1.
Autor wpisu: Krzysztof Budka 9 października 2015 00:45
Z kim chodził na pedicure, na kogo rzucił urok, kto miał więcej talentu od niego, kto nazwał go narkomanem, a kto chciał zwolnić w Górniku… Dlaczego nocował w klasztorze, komu stawiał piwo, gdzie sprzedawali mu mecze i czym zauroczył pewną panią polityk.
Adam Nawałka od A do Z, czyli wszystko, co chcielibyście wiedzieć o obecnym selekcjonerze biało-czerwonych, ale boicie się zapytać…
A jak asystent
– Właśnie miało rozpocząć się zgrupowanie przed meczami z Azerbejdżanem i Armenią. Siedzimy we Wronkach tylko we dwóch, ja i Leo, bo Darek (Dziekanowski – przyp. red.) się rozchorował – opowiada Bogusław Kaczmarek. – Mówię Beenhakkerowi, by w miejsce „Dziekana” wziął Nawałkę, chociaż było kilka innych propozycji z PZPN. Adam nie miał pracy, właśnie zwolnili go z Wisły. Pierwszą rzeczą, o którą poprosił mnie Beenhakker, było to, bym sprawdził, czy Nawałka nie miał w Wiśle konfliktu z piłkarzami. Popytałem kilku zawodników. Zapewnili, że żadnego konfliktu nie było. Zadzwoniłem więc do Adama w sobotę wieczorem, a w niedzielę był już z nami.
Tak rozpoczęła się druga przygoda Nawałki z reprezentacją Polski (pierwsza w roli piłkarza trwała trzy lata). Jak się miało okazać, nie ostatnia.
W sztabie Beenhakkera Nawałka pozostawał w cieniu i chyba mu to miejsce odpowiadało. Był człowiekiem drugiego, a nawet trzeciego planu, choć czasami tylko on był przygotowany do zajęć. – Kiedy ktoś zapomniał zrobić notatek po treningu, szliśmy do Adama i zerkaliśmy w jego notes. Tam zawsze wszystko było skrupulatnie zapisane – wspomina Dziekanowski, który przed EURO 2008 wrócił do sztabu kadry.
Nawałka i Beenhakker poznali się w grudniu 2006 roku. Adam jako klubowy działacz przyjechał do Rotterdamu na mecz Wisły Kraków z Feyenoordem (1:3) w Pucharze UEFA. Ówczesnemu selekcjonerowi biało-czerwonych przedstawił go menedżer reprezentacji Jan de Zeeuw, który znał Nawałkę jeszcze z lat 80., kiedy szukał dla niego klubu w Belgii. W sztabie reprezentacji jako asystent selekcjonera Nawałka pracował do finałów EURO 2008. Potem drogi jego i Leo się rozeszły.
B jak Błaszczykowski
Na razie największa mina, na jaką w selekcjonerskiej pracy wdepnął Nawałka. Na szczęście nie wybuchła… Chodzi oczywiście o pominięcie Kuby przy powołaniach na marcowy mecz z Irlandią.
„Piłkarz Borussii nie został powołany, gdyż nie jest jeszcze w pełni sił, by sprostać wojnie, jaka czeka biało-czerwonych w Dublinie”– to oficjalna wersja Nawałki, którą – rzecz jasna – można było włożyć między bajki.
Prawdziwa wersja była inna:
Na początku 2015 roku Nawałka przyjechał do Dortmundu i zakomunikował Kubie, że powoła go na spotkanie z Irlandią, ale pod jednym warunkiem – podczas zgrupowania na konferencji prasowej piłkarz zrzeknie się praw do opaski, oznajmi, że nie rości sobie do niej pretensji oraz uznaje nowego kapitana reprezentacji, którym został Lewandowski. Błaszczykowski odpowiedział Nawałce, że nie taka była umowa (według piłkarza selekcjoner przez cały rok, kiedy Kuba przechodził rehabilitację, zapewniał go, że wróci do zespołu jako kapitan), więc warunków nie przyjmuje.
***
Konflikt urósł do tego stopnia, że w pewnym momencie wydawało się, iż Kuba u Nawałki więcej nie zagra. Na szczęście w czerwcu schował urażoną dumę do kieszeni i wrócił do reprezentacji.
C jak Ciepły
– W Wiśle namawiał nas, byśmy chodzili z nim na pedicure. Jako stały bywalec gabinetów kosmetycznych przekonywał, że po takim zabiegu będziemy lepiej czuli piłkę. No i ktoś w szatni rzucił w stronę Adama „Ciepły”. Ksywka przylgnęła i już się nie dała oderwać – śmieje się Krzysztof Budka, kolega Nawałki z Wisły. – Adam bardzo dbał o siebie. Był zauroczony włoską modą. Strojniś jakich mało: spodnie w kant, szaliczek, najmodniejsza fryzura, dłonie i twarz zawsze nakremowane. Wypielęgnowany i wychuchany. Z gabinetów masażu wychodził ostatni…
– A co z tym pedicurem?
– Kilka razy dałem się namówić i z nim poszedłem…
– I?
– Z tym lepszym czuciem piłki to kit, ale sam zabieg to wielka frajda.
***
– To, że Adam tak bardzo dba o siebie, ma duże przełożenie na jego pracę trenerską – uważa Dziekanowski. – Jest dla piłkarzy wzorem również jeśli chodzi o to, jak powinni wyglądać: elegancki, zawsze odpowiednio ubrany. Zawodnicy to widzą i kogoś takiego dużo lepiej odbierają niż faceta w dresie – dodaje.
***
Inna wersja jest taka, że ksywka „Ciepły” to efekt tego, że Nawałka podobał się… niektórym chłopakom.
D jak dryl
– Panie, jaki on miał posłuch! Takiej dyscypliny jak u niego, nie było u nikogo. Jak trening na 10.00, to o 10.00 wszyscy już na boisku z piłkami. A niechby tylko któryś spróbował się spóźnić, już by go w klubie nie było – opowiada Józef Brodawka, człowiek wielce zasłużony dla Górnika, od niepamiętnych czasów konserwator murawy.
W Zabrzu Nawałka wprowadził wojskowy dryl i biada temu, kto nie chciał się podporządkować. – Jak coś mu się nie spodobało, to jak podskoczył, jak czapką o ziemię rzucił, jak zaczął ryczeć… Niosło się po całym klubie. Potem, jak już ochłonął, podchodził do tego, na którego naryczał, poklepał go po plecach, coś mu powiedział i chłopak dalej zasuwał – dodaje Brodawka.
– Jak się za coś na zespół wkurzył, potrafił zrobić trening o szóstej rano. Wiedział jednak, że musi dogadać się z szatnią, bo gdyby się nie dogadał, długo by tu miejsca nie zagrzał, choćby nie wiem jak duże poparcie miał wśród klubowych władz. Był bardzo wymagający, ale znakomicie potrafił przekonać do swojej filozofii pracy. Ci, którzy nie pojęli, o co Adamowi chodzi, musieli odejść. Reszta jednak na pewno skoczyłaby za nim w ogień – wspomina Stanisław Oślizło, legenda zabrzańskiego klubu.
Nie tylko piłkarze musieli się mieć na baczności. – Wymagający był dla każdego. Ale umiał się odwdzięczyć. Często przynosił nam po piwku i mówił: „Dobra robota, chłopaki”… No to jak tu za nim nie tęsknić, tym bardziej że zespół grał naprawdę fajnie? – dodaje inny klubowy pracownik Zbigniew Kurpiel.
Najsłynniejszym przykładem dyscypliny, jaką w Górniku wprowadził Nawałka, była zasada „ani sekundy do stracenia”, kiedy tuż po gwizdku kończącym pierwszą połowę piłkarze musieli natychmiast zbiegać do szatni. Ten nawyk został im jeszcze długo po tym, jak już Nawałki w klubie nie było.
– Dziś też tak szybko zbiegają na przerwę? – pytamy.
– A gdzie tam… Warzycha rozpuścił ich jak dziadowski bicz…
F jak farbowane lisy
Treningi w reprezentacji Nawałki są jak dla juniorów. Nie da się go traktować poważnie – wypalił w maju 2014 roku Eugen Polanski.
Po takiej deklaracji trudno było przypuszczać, by Nawałka chciał jeszcze kiedykolwiek zamienić z nim słowo, nie mówiąc już o powołaniu do reprezentacji. A jednak…
Cztery miesiące później, przed ogłoszeniem kadry na mecze z Niemcami i Szkocją, selekcjoner wybrał się do Eugena z wizytą. – Nie mogę rzucać słów na wiatr. Zapowiedziałem, że u tego trenera nigdy już nie zagram, i muszę być konsekwentny. Chociaż nasza rozmowa przebiegła w bardzo miłej atmosferze – opowiadał piłkarz.
Największy plus deklaracji Polanskiego był taki, że Nawałka mógł śmiało – bez zarzutów o niechęć do naturalizowanych piłkarzy – przywrócić polskość polskiej kadrze. Wydawało się, że nadchodzi kres ery farbowanych lisów. Perquis i Boenisch po raz ostatni w kadrze zagrali jeszcze za kadencji Waldemara Fornalika. Nawałka podjął co prawda próbę reaktywacji obrażonego na poprzedniego selekcjonera Obraniaka, ale ten szybko udowodnił, że dalsze powoływanie go nie ma sensu. Z lisów został więc tylko Polanski, który – jak wspomnieliśmy – wypisał się z kadry na własne życzenie.
I kiedy wydawało się, że od czasu kadencji Janusza Wójcika (jeszcze w poprzednim stuleciu!) w reprezentacji Polski znów grać będą wyłącznie polscy piłkarze, Nawałka znalazł kolejnego farbowanego lisa. Thiago Cionek, choć wielkiej roli w kadrze nie odgrywa, od meczu towarzyskiego z Niemcami (0:0 w Hamburgu) wciąż jest konsekwentnie do niej powoływany.
G jak Gieksa
– Praca w tym biednym jak mysz kościelna klubie spadła Adamowi jak manna z nieba. Gdyby nie było Katowic, nie byłoby Zabrza ani reprezentacji – uważa Marek Motyka, w przeszłości trener m.in. Szczakowianki, Górnika, Korony, Polonii Bytom, a ostatnio Rozwoju Katowice, były kolega Nawałki z Wisły. – Trener musi mieć w życiu szczęście i Adam to szczęście ma. Zanim złapał hossę, miał przecież bessę. Po klapie w Lubinie, Białymstoku i Nowym Sączu żaden klub z wyższej półki nie był zainteresowany jego usługami. Sięgnęła po niego Gieksa tylko dlatego, że w klubie nie było grosza. Adam powiedział, że może pracować prawie za darmo, bo jego nie interesują pieniądze, jego interesuje tylko robota.
W Katowicach Nawałka rzeczywiście trafił na futbolowe zgliszcza. Połowa drużyny uciekła, bo klub nie miał na pensje. – Została mu grupa młodych chłopaków, dobrał do niej kilku zawodników po przejściach i zbudował z nich znakomity zespół. On potrzebował takich Katowic, klubu, w którym mógł powiedzieć prezesom: „Panowie, nie macie pieniędzy, więc nie wtrącajcie się do mojej pracy.” I z niczego powstało coś. Drużyna biedna jak mysz kościelna nagle znalazła się w czubie pierwszoligowej tabeli. Dlaczego? Bo wszyscy zaczęli pracować według planu Nawałki. Planu, do którego nikt mu się nie wtrącał – dodaje Motyka.
J jak Jędrzej Jędrych
Były poseł na Sejm RP, później prezes Górnika. To on sprowadził Nawałkę z Bukowej na Roosevelta, za co do dziś w Zabrzu są mu niezmiernie wdzięczni. I nieważne, że Nawałka nic z zabrzanami nie wygrał – ani mistrzostwa, ani Pucharu Polski, nie grał nawet w europejskich pucharach. Nawałka rzucił na Zabrze urok. Tam wciąż jest ubóstwiany i z tęsknotą wspominany.
Krzysztof Maj, wiceprezes Górnika, wcześniej człowiek odpowiedzialny w klubie za transfery: – Pojawił się w Zabrzu w bardzo trudnym dla klubu momencie. Po rundzie jesiennej zespół był na ósmym miejscu w pierwszej lidze ze sporą stratą do lidera i marnymi perspektywami na awans. A tutaj nikt nie wyobrażał sobie, by Górnik następny sezon znów miał spędzić na futbolowych peryferiach. Nawałka to była ostatnia deska ratunku. Jak się okazało, prezes Jędrych trafił w dziesiątkę. Adam szybko poznał zespół, doskonale wszystko poukładał i w efekcie udało się awansować. To był pierwszy krok na drodze miłości zabrzańskich kibiców do tego trenera.
Nawałka po raz kolejny potwierdził, że świetnie czuje się w klubie, w którym co prawda nie ma wielkich pieniędzy, ale w którym dostaje wolną rękę w prowadzeniu zespołu. W pewnym momencie stał się w Górniku jedynowładcą. To on decydował, kogo zwolnić, a kogo zatrudnić. Nikt nie próbował wchodzić mu w paradę, bo wiedział, jak to się skończy.
K jak korupcja
Dotknęła również Nawałkę, choć bez jego „zgody i wiedzy”. W sezonie 2004/05 regularnie ustawiano mecze drugoligowej wówczas Jagiellonii Białystok, którą prowadził. Łapówki sędziom wręczali działacze i zewnętrzni pośrednicy. Według prokuratury, za białostockich czasów Nawałki ustawiono co najmniej siedem spotkań na korzyść Jagi, a mimo to drużynie nie udało się awansować do ekstraklasy. To był zdecydowanie zły czas dla obecnego selekcjonera.
Zresztą mimowolnym uczestnikiem korupcyjnej szopki nie był pierwszy raz. W 1982 roku w ostatniej ligowej kolejce walczący o mistrzostwo Polski Śląsk nieoczekiwanie przegrał z Wisłą Kraków 0:1. Zaprzepaścił szansę na tytuł na korzyść Widzewa, mimo że wrocławianie z kilkoma wiślakami byli dogadani co do ostatecznego wyniku. W szemranym układzie ktoś jednak zaoferował więcej, ktoś nie dotrzymał słowa. Tytuł mistrza Polski trafił do Łodzi. Akurat na Nawałkę – podobnie jak w Białymstoku – nie padł cień podejrzeń, no ale w tamtym spotkaniu przy Oporowskiej w barwach Białej Gwiazdy jednak zagrał.
Inne artykuły o: Polecane | Reprezentacja | Twarze futbolu