Wawrzyniak: Siwe włosy? To pozostałość po aferze dopingowej
Autor wpisu: Piotr Wierzbicki 30 października 2015 13:01
Jakub Wawrzyniak, reprezentant Polski, piłkarz Lechii Gdańsk, przed meczem z Legią w szczerej rozmowie z Futbolfejs.pl opowiada o swoich relacjach z kibicami, o tym skąd wzięły się jego siwe włosy i kiedy wróci do Warszawy.
FUTBOLFEJS.PL: – Masz wrażenie, że zaczynasz przekonywać do siebie kibiców? Że zaczynasz być inaczej odbierany niż kilka lat temu?
JAKUB WAWRZYNIAK: – Szczerze mówiąc, gdy takie pytanie słyszę, tylko wtedy się nad tym zastanawiam. Jestem świadomy tego, jak byłem postrzegany w mediach, wśród kibiców, ale absolutnie nie przywiązywałem do tego wagi. Może było mi łatwiej tak do tego podejść ze względu na sytuację z dopingiem i meczem towarzyskim z Niemcami, w którym się poślizgnąłem. Wtedy grubą kreską oddzieliłem moje relacje z kibicami. Może to jest trochę przykre dla osób, które postrzegają mnie pozytywnie. Tak musiałem jednak kiedyś zdecydować, żeby dalej grać w piłkę na dobrym poziomie.
Brzmi brutalnie.
Brzmi egoistycznie, ale to, jak jestem odbierany – czy się o mnie mówi dobrze, czy źle – jest mi obojętne. Doceniam to, że, gdy jestem na zgrupowaniu reprezentacji, czuję wsparcie. Wiele dobrego otrzymuję również od gdańszczan, którzy kibicują Lechii. To jest przyjemne. Jednakże Jakub Wawrzyniak musiał odciąć się od kibiców, zwłaszcza po aferze z dopingiem. Od tamtej pory, gdy zostałem sam w trudnej sytuacji, stałem się obojętny. Interesuje mnie opinia trenera klubowego, trenera reprezentacji i jego współpracowników. W tych dwóch przypadkach, o których wspomniałem, spadła na mnie ogromna fala krytyki. Doszedłem do wniosku, że jeśli będę się tym przejmował, to szybko skończę grać w piłkę. Że muszę to zostawić bez względu na to, czy dobrze gram, czy źle. Piłkarz musi wykonywać swoją robotę na boisku jak najlepiej i musi się na tym skoncentrować. Odczuwam dużą satysfakcję z tego, jak udało mi się nie ulec wpływowi opinii publicznej. Na to, jak trenuję, jak gram. Życzę tego każdemu sportowcowi, by potrafił pozostać skoncentrowany na rozwoju. Bez względu na to, czy się o nim mówi dobrze, czy źle. Ja tego dokonałem. Jestem niezależny.
Zdecydowałeś się odciąć ot tak, siedząc pewnego dnia przy śniadaniu?
To nie była łatwa decyzja. I trochę trwało, zanim ją podjąłem. Gdziekolwiek się nie pojawiałem – wyśmiewano mnie, wyszydzano. Piąty, dziesiąty, dwudziesty raz ciągle to samo. W końcu siadam i zastanawiam się, jak zająć się tym, na co naprawdę mam wpływ. Teraz te relacje Wawrzyniak a kibice są dla mnie… mało istotne. Mam nadzieję, że nikogo nie urażę.
Pewnie znowu zostaniesz zhejtowany.
Jeśli ludzie nie wezmą pod uwagę, jaka jest geneza, to pewnie tak. Wiem, jak funkcjonują media, jak żyją swoim życiem, wyrywane są z kontekstu chwytliwe fragmenty tekstów. I pewnie tak to pójdzie w przedrukach. Jeśli ktoś przeczyta cały wywiad, zrozumie co mam do przekazania.
Sam doszedłeś do tego wniosku, że trzeba się odciąć, czy podpowiedziała ci żona, a może psycholog?
Sam. Żona oczywiście widzi, gdy mnie coś męczy, chce, żebym jej o wszystkim mówił, ale jestem takim człowiekiem, że muszę najpierw sam w sobie rozegrać problem. I tak do tego podszedłem. Wiem, że takie podejście pozwoliło mi dalej grać w klubie i w reprezentacji.
Można przecież korzystać z pozytywnych emocji, a odciąć się od hejtu.
Gdy tak rozmawiamy, to zaczynam się zastanawiać: może zbliżyć się znowu do kibiców. Miewam takie myśli, ale gdy wracam do domu, to włączam stary tryb: cieszę się z treningu, interesuje mnie tylko opinia przełożonych, trenerów. Resztę zostawiam za sobą, odcinam się. Cieszę się rodziną i to mnie pochłania.
Dystansu do siebie nigdy ci nie brakowało?
Nie. Nie miałem z tym problemu. Uważam, że to wielka rzecz pozwolić grupie śmiać się z siebie, ze swoich błędów, potknięć. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku. Przychodzi moment, gdy mówię dość i ci, którzy mnie znają, wiedzą, że wystarczy. Nie pozwalam ciągnąć z siebie łacha w nieskończoność. Bo trzeba też zachować w tym wszystkim szacunek. Bardzo często żartuję z tego poślizgu z Niemcami.
No już chyba ten grzech odkupiłeś w wygranym meczu eliminacyjnym z Niemcami w Warszawie. Od ciebie zaczęła się przecież akcja, po której strzeliliśmy gola na 1:0.
Ale ja nigdy nie chciałem być skazywany, ani rozgrzeszany. Nie czuję z tego powodu jakiejś satysfakcji. Cieszę się tylko z tego, że uczestniczyłem w meczu, w którym pierwszy raz pokonaliśmy Niemców, na dodatek mistrzów świata.
Nie wierzę, że nie miałeś w głowie tamtej przykrej sytuacji ciesząc się z tej wygranej.
Nie miałem, chociaż wiem, że wszyscy są przekonani, że ja potrzebowałem rozgrzeszenia, bo zdarzyło się coś fatalnego. Odłóżmy na bok emocje, zostawmy historię polsko-niemiecką, zostawmy to, że był to czas doliczony. Gdyby nie to wszystko, nie byłoby tyle szumu. To był mecz towarzyski. Załóżmy, że błąd popełniam na początku, jest 0:1 i odrabiamy straty, kończy się 2:2. Nikt by o mnie nie mówił. Tak do tego podchodzę i tak to zostawiłem.
Wspomniałeś o sytuacji z aferą dopingową. Jak bliski byłeś załamania wtedy? Był moment, że myślałeś: jest po mnie, muszę znaleźć inne zajęcie niż piłka?
Wiedziałem, że dwa lata dyskwalifikacji to dla piłkarza śmierć zawodowa. Nie dopuszczałem jednak możliwości, że taka kara mnie spotka. Zająłem się walką, która trwała pół roku. Miałem mnóstwo pozytywnych informacji odnośnie moich szans. Bronił mnie profesor Jerzy Smorawiński, który był w Polsce przewodniczącym Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. A jeśli broni mnie człowiek, które za doping skazuje, nie było dla mnie lepszego argumentu.
Pamiętasz chwile, kiedy dowiedziałeś się o wyniku testu?
Minęło już kilka dobrych lat, a wciąż mam to w głowie. Jechałem samochodem, gdy dostałem telefon z tego wydziału zajmującego się dopingiem. Zadzwoniła jakaś pani. Przez pierwsze kilka, kilkanaście sekund myślałem, że to jakiś żart. Ale słyszę poważny głos. Zjechałem na pobocze, żeby się uspokoić. Gdy dojechałem do domu, wziąłem na bok żonę, by jej o tym powiedzieć. Akurat wtedy była u nas teściowa. Wszyscy od progu widzieli, że coś jest nie tak, bo miałem oczy pełne łez. Pamiętam, jak się czułem przez następne trzy dni zanim informacja ujrzała światło dzienne. Pamiętam serwis informacyjny, w którym o tym doniesiono. To było coś okropnego. Te siwe włosy, które teraz mam, to wszystko przez to.
Czujesz się jednym z najbardziej niedocenianych polskich piłkarzy ostatnich lat?
Nie. Bo u wszystkich trenerów gram.
U Franciszka Smudy na EURO 2012 też?
Nikt mi tego nie wytłumaczy, dlaczego tak się wtedy stało, dlaczego trener podczas turnieju postawił na Sebastiana Boenischa, który był po kontuzji i był absolutną niewiadomą. Dlaczego trener nie postawił na gościa, który w jego opinii nie był wybitnym piłkarzem, ale był sprawdzany, można było od niego wymagać wiedząc, że on to zrobi.
Jan Urban w Legii?
Czasem trzeba uznać wyższość kolegi, który lepiej gra od ciebie. A Tomek Brzyski nie dawał wtedy powodów, żeby go zmienić. Tak to wyglądało. Pojawiła się możliwość wyjazdu do Amkaru Perm i z niej skorzystałem. Nie żałuję. Nie wiem, co by było, gdybym został w Legii, i nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Jeszcze nie kończę kariery, czas na podsumowanie dopiero przyjdzie.
Skąd bierzesz siły, żeby po różnych niepowodzeniach podnosić się? To kwestia charakteru?
Charakteru i przyzwyczajeń. Po prostu zawsze staram się wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafię. Żeby móc na siebie spojrzeć w lustro bez wyrzutów. Nikt z nas nie zna swojej górnej granicy, więc trzeba cały czas chcieć się wspinać na nasz szczyt. Tak do tego podchodzę – trenować i żyć.
Gdy w styczniu podpisałeś kontrakt z Lechią powiedziałeś: „Panowie, nie podpisano ze mną kontraktu ze względu na umiejętności, tylko żeby z was presję ściągnąć. Gdziekolwiek się pojawię to już nie będzie, że Wiśniewski to czy tamto. Biorę wszystko na siebie.” O co ci chodziło?
O antypatię kibiców podczas meczów wyjazdowych. Gramy na wyjeździe i słyszymy sporo nieprzyjemnych słów pod swoim adresem. A jak będzie Wawrzyniak, to cała krytyka skupi się na mnie. Nawet ostatnio w Mielcu przed spotkaniem z Niecieczą słyszałem jakieś niemiłe hasła pod swoim adresem.
Podoba ci się Gdańsk, widoki miasta?
Przyjemnie się tu żyję, ale nie jestem typem, który lubi zwiedzać.
Pytam, bo powiedziałeś, że w Gdańsku będziesz miał dobry widok z góry na tabelę ekstraklasy.
Tak mówiłem. Ale chodziło mi o to, czego powinniśmy od siebie wymagać. Inaczej powiem: nie rozumiem drużyn, które za cel stawiają sobie na przykład awans do pierwszej ósemki. Co to za cel dla sportowca? Każdy powinien chcieć być najlepszy.
Czasem można narazić się na śmieszność. Na przykład deklarując, że zostaniemy mistrzami świata.
Wracamy do początku rozmowy – ludzie zbyt często zastanawiają się, co o nas pomyślą inni. Trzeba myśleć odważnie, ale nie każda myśl musi ujrzeć światło dzienne. Wiadomo jednak, że w każdym meczu gra się o zwycięstwo i przez to dąży się do najwyższych celów, czyli do mistrzostwa.
To jak to jest z Lechią?
Mamy najsilniejszą paczkę w Polsce. Jedną z trzech najsilniejszych, obok Legii i Lecha, ale personalnie jesteśmy najmocniejsi.
Więc ile potrzeba wam jeszcze czasu, żeby to udowodnić?
Gdybym ja to wiedział, w piłkę bym nie grał, tylko został jakimś strategiem. Wszystko rozbija się o umiejętność wykorzystania potencjału. Pracujemy nad tym, wszyscy w szatni są świadomi, że stać nas na lepszą grę.
Trener Thomas van Heesen potrafi wykorzystać potencjał?
Mam zasadę, że nie wypowiadam się o osobach, z którymi pracuję. Nie powiem nic na temat trenera Thomasa, nie powiem nic na temat trenera Nawałki, bo z jednym i drugim mam ochotę popracować jeszcze długo. Rzadko się zdarza, żeby piłkarze mówili źle o trenerach, z którymi aktualnie pracują. A, jak zmienia się trener, nagle się otwierają i narzekają. To jest dla mnie tanie i pokazuje brak szacunku.
Trener Stanisław Czerczesow nie dzwonił przypadkiem do ciebie ostatnio?
Nie. Niby po co?
Znacie się z Rosji, pracowaliście w Amkarze Perm. Doszły mnie słuchy, że będzie chciał cię namówić do powrotu do Legii.
Ja nic o tym nie wiem. A jakbym się coś działo, to… pewnie też bym ci nie powiedział.
Kilku byłych piłkarzy Legii zadeklarowało: wrócę jeszcze do Warszawy, w tym klubie chciałbym zakończyć karierę. Ostatnio mówił to Maciej Rybus, wcześniej Artur Boruc. Ty też mówiłeś odchodząc do Rosji: „za mało tu osiągnąłem, dominacja Legii zaczęła się z przyjściem trenera Berga, a wtedy odszedłem”.
Bo był taki krótki moment, że Legia z wszystkimi wygrywała. To z tego okresu pochodzi ta wypowiedź. Bo jak było potem i jak się skończyło, wszyscy wiemy, czyli dymisją Berga. Co mnie łączy z Legią? Osiągnąłem z nią wszystkie sukcesy sportowe: mistrzostwa, puchary, podczas gry w Legii dwa razy brałem udział w mistrzostwach Europy, mam w tym klubie masę kolegów i ogromny do niej szacunek. I tyle.
Sukcesami Legii jesteś nasycony?
Nie do końca, bo byłem tam prawie siedem lat, a wygrałem dwa mistrzostwa.
Należysz więc do tego chóru zawodników, którzy chcą wrócić i postawić kropkę nad i w karierze przy Łazienkowskiej, czy nie?
Widzisz, kilku piłkarzy jest wiarygodnych w takiej deklaracji, może tak mówić. Bo mają szacunek wśród kibiców. Ostatnio przypomina się w prasie Roger i mówi, że chciałby wrócić do Legii. Mamy więc Rogera, który chce zakończyć karierę w Warszawie i Boruca. Jeśli mówimy o szacunku kibiców, to Roger przy Borucu wypada śmiesznie, choć z nim grałem i bardzo go lubię. Ale takimi wypowiedziami sam sobie odbiera szacunek i wiarygodność. Tak jak mówiłem, nie każda myśl musi ujrzeć światło dzienne.
A jak jest z tobą?
Na pewno wrócę do Warszawy, bo mam tam dom, życie prywatne, masę znajomych i tam zamierzamy osiąść. Dziś jestem piłkarzem Lechii i tutaj chcę wygrywać. I powiem Ci szczerze, że ja świetnie się czuję w szatni Lechii i mam ogromną ochotę zdobywać trofea dla Lechii Gdańsk.
Była opcja, żebyś wrócił z Rosji do Legii, a nie do Lechii?
Nie było takiego tematu
Wracając do Czerczesowa. Pracowałeś z nim w Amkarze Perm. Widzisz już odcisk jego dłoni w Legii?
Nie zastanawiałem się nad tym. Analizowaliśmy grę Legii i poszczególnych zawodników, ale nie pod kątem ręki Czerczesowa. Celowo unikam odpowiedzi, bo mamy swoje przemyślenia, mamy jakieś pomysły na Legię, ale nie będę tego zdradzał.
Rywalizuję z lewym obrońcą, którego nie ma? To twoje słowa…
Które powoli stają się nieaktualne, odkąd na tej pozycji zaczęli grać Artur Jędrzejczyk i Maciek Rybus. Teraz ta pozycja jest mocno obsadzona.
Mówisz o kadrze, a ja chciałem o czymś innym. Teraz to samo może w Legii powiedzieć Tomasz Brzyski.
No tak, analogiczna sytuacja. Zgadzam się, ale znam Tomka i wiem, że jest wartościowym zawodnikiem. Rzeczywiście nie ma nikogo, kto mógłby go zastąpić. Ale to problem prezesa, dyrektora sportowego, żeby kogoś znaleźć.
Lewy obrońca Legii o kadrę się nawet nie ociera, w przeciwieństwie do Wawrzyniaka, którego Legia puściła lekką ręką. Masz satysfakcję, że teraz ty jesteś górą?
Nie mam żadnej. Z Legii to ja chciałem odejść i Legia mnie puściła.
Gdyby im bardzo zależało, mogli powiedzieć: Kuba, ile chcesz?
Ale powtarzam: to był ukłon władz klubu w stosunku do mnie. Grałem kilka ładnych lat, coś tam zrobiłem dla drużyny, więc nie stawali mi na drodze. Chcesz odejść? OK, szanujemy się nawzajem, idź. Z Miro Radoviciem było podobnie. Nie zastanawiam się dziś: hmm, dlaczego oni się zgodzili, żebym odszedł. Chciałem odejść, dostałem zgodę, dziękuję.
Po meczu z Irlandią powiedziałeś mi: czuję się w tej kadrze potrzebny…
Właśnie dzwonił trener Nawałka. To jest fajne uczucie, gdy wiesz, że cię obserwują, analizują. To stawia do pionu, nie możesz się zdrzemnąć. Zwłaszcza w lidze polskiej, bo piłkarze z tych topowych europejskich klubów, gdy nie grają, mają więcej przebaczane niż ktoś, kto nie gra w lidze polskiej. To oczywiste. Musisz więc być cały czas pod prądem.
Czego najbardziej żałujesz w karierze?
Sytuacji z dopingiem, bo kosztowało mnie to wiele zdrowia i nieprzespanych nocy. Nie mam jednak poczucia, że to ja coś zepsułem. Ale z drugiej strony – kto wie, czy gdyby to wszystko się nie wydarzyło, byłbym dziś tu, gdzie dziś jestem.
ROZMAWIAŁ: Piotr Wierzbicki
Inne artykuły o: Ekstraklasa | Fejs 2 fejs | Lechia Gdańsk | Legia Warszawa | Reprezentacja
-
AK