Tomasz ŁAPIŃSKI: Lubię kino, które nie daje odpowiedzi, które wsadza szpilę w tyłek
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek Piotr Wierzbicki 18 października 2016 13:49
Tomasz Łapiński – były piłkarz, przez chwilę asystent trenera, ostatnio ekspert telewizyjny. Dwa razy w tygodniu próbuje nauczyć grać w piłkę bardzo odporną na wiedzę grupę –Piłkarską Reprezentację Dziennikarzy. Ale Tomek ma też drugie życie, równoległe do jego piłkarskiej pasji. Życie równie ciekawe, może nawet ciekawsze. Przez kilka lat chodził po mieście z aparatem i fotografował twarze. Przez ostatnie dwa lata 36-reprezentant Polski uczył się w szkole filmowej. Niedawno zrobił swój pierwszy film, którego premiera ma miejsce na naszej stronie. Równocześnie pisze też książkę. A kiedyś pisał też wiersze…
Zacznijmy od przypomnienia jednego z twoich krótkich wierszy:
„Ze spuszczoną głową, powoli
wraca piłkarz z boiskowej niewoli
szur…szur…lewa, prawa
Jeszcze mu z butów wystaje trawa
wlecze tak nogę za nogą ospale
o jednym tylko myśli: zaraz się nawalę
Wiesz dlaczego go przypominamy?
Domyślam się.
No i co ma teraz zrobić ten biedny Nawałka?
Wiem, czego zrobić nie może – zamieść sprawy pod dywan. Wiadomo, piłkarze nie są zakonnikami, ale jeśli wychodzą takie sprawy na światło dzienne, to znaczy, że idzie to w złą stronę. Że piłkarze tracą kontakt z rzeczywistością, poczucie celu. Jeśli trener jeszcze raz nie wskaże im tego celu, samo się nie naprawi.
Nawałka pod ścianą. Awantura o skacowaną kadrę
Czyli co – ukarać dwóch dla przykładu?
Nie chcę niczego konkretnego doradzać, bo nie znam tej sprawy od środka, znam tylko przekazy medialne. Z tego, co słyszę, prowadzone jest wewnętrzne śledztwo w reprezentacji. Ewidentnie nadużyte zostało zaufanie selekcjonera i trzeba teraz wyciągnąć konsekwencje, ukarać winnych. I wrócić do stylu zarządzania, z którego znaliśmy wcześniej Nawałkę, czyli człowieka, który przykłada dużą wagę do dyscypliny. Na pewno nie można nic z tym nie zrobić.
Dobrze. To porozmawiajmy o sprawach niepiłkarskich. Film to jest kontynuacja albo rozwinięcie pasji fotograficznej?
Oczywiście, to taka naturalna kolej rzeczy. Bo co to jest film? Nic innego jak zbiór fotografii. Zawsze ciągnęło mnie też słowo pisane, a film jest czymś pośrednim między fotografią i książką.
Mamy wrażenie, że uciekasz od piłki, że inne rzeczy zajmują cię bardziej niż futbol.
Piłkę znam od podszewki, nic mnie w niej nie zaskoczy, nie zdziwi. Wszystko o niej wiem, no może prawie wszystko. Ja się lubię uczyć, poznawać nowe rzeczy. To mnie pociąga.
Da się robić to tak „po lekcjach”? Bo jednak przy piłce ciągle jesteś, ona daje ci chleb. Nie da się chyba tak całkiem z niej zrezygnować. A jednocześnie zabiera dużo czasu…
Ja nie chcę rezygnować. Gdy byłem zawodowym piłkarzem, nie miałem szans, by pogodzić piłkę z innym zajęciem. Teraz, w rozsądnych granicach, jest to do pogodzenia. Potrafię ten czas sobie zorganizować, żeby jedno i drugie robić jak najlepiej. Z filmem jest taki problem, że jak wchodzisz w jakiś projekt, to praktycznie nie wychodzisz z niego. Nawet gdy idę komentować jakiś mecz, kończę i już za chwilę pojawiają się jakieś pomysły, przemyślenia. Może trzeba to zrobić tak, a nie inaczej. Ze mną jest tak, że gdy się w coś angażuję, to w stu procentach.
Równocześnie piszesz też książkę. To na jej podstawie zrobiłeś etiudę filmową (uwaga – etiuda Tomasza do obejrzenia poniżej, pod wywiadem)?
Nie, książka to zupełnie inny temat. Książka jest o środowisku piłkarskim. Jest już prawie gotowa, ale jeszcze wymaga sporo pracy.
Na Boruca i Teodorczyka nalot dywanowy
Nie będzie to klasyczna autobiografia piłkarza, wspominki z kariery?
Nie, to będzie powieść osadzona w szatni piłkarskiej, ale fabuła zmyślona, tyle że z elementami prawdziwymi. Aczkolwiek, znając realia, wiem że historia ta mogłaby zaistnieć. Chociaż jest dość mocno wykręcona.
Czytelnicy domyślą się, o które prawdziwe postaci chodzi?
Nie, nikogo nie odmalowuje tam jeden do jednego, to będą mieszanki różnych charakterów.
To w którym momencie pojawia się pomysł: teraz spróbuję zostać reżyserem i pójdę do szkoły filmowej?
Po skończeniu szkoły fotograficznej zastanawiałem się, w którym kierunku pójść, czego by tu jeszcze spróbować. I wyszło, że film to dobry pomysł. Od dziecka uwielbiałem kino, fascynowało mnie opowiadanie historii, tworzenie czegoś z niczego. Stwierdziłem: czemu nie, warto się przyjrzeć temu z bliska. Zobaczymy co z tego wyjdzie. I tak się przyglądam.
Nie boisz się zaczynać ciągle od początku?
To właśnie jest najfajniejsze. Od momentu, gdy wszystko już wiesz, zaczyna się nuda.
Na roku jesteś dziadkiem?
Jestem jednym ze starszych, ale nie tylko młodzież się tam pojawia.
Inni studenci wiedzą, że siedzi obok nich facet, który grał w Lidze Mistrzów?
Po jakimś czasie to wyłazi, ale ja się z tym nie afiszuję. Jestem jednym ze studentów (śmiech).
Mówisz, że jak coś robisz, to w stu procentach, ale chyba nie masz jakiegoś konkretnego celu? Na przykład: za pięć lat pokaże się na festiwalu filmowym. Robisz to raczej na zasadzie: zobaczymy, co będzie.
Nauczyłem się, że napinka, dążenie do celu za wszelką cenę nie do końca ma sens. Jestem zwolennikiem teorii, że liczy się droga do celu, a nie cel. To mi sprawia dużo większą frajdę. Jak się zafiksujesz na cel, to droga do niego może być jedną wielką mordęgą. Nie jest tak, że muszę, muszę. Nie, ja co najwyżej chcę.
Czyli ruszasz w drogę, ale nie wiesz dokąd jedziesz?
Ja wiem, w którym kierunku jadę, wiem dokąd chcę dotrzeć, ale nie do końca muszę tam dotrzeć za pięć minut, godzinę czy rok.
Opowiedz o tej etiudzie w takim razie.
Z etiudy nie jestem do końca zadowolony. Wiem, jakie błędy popełniłem i jestem mądrzejszy o doświadczenia.
Była to twoja praca zaliczeniowa. Zaliczona?
Tak, nawet chyba z najlepszą oceną na roku.
Czyli kończysz dwuletnią szkołę filmową i co dalej?
Wiem, że ta szkoła, to dla mnie za mało, w sensie, że za krótko. Będę jeszcze coś kombinował, w zamyśle mam teraz „trzydziestkę” (film krótkometrażowy). Waham się, czy nie iść do jeszcze jakiejś szkoły, żeby nabrać doświadczenia. Mam świadomość, że szkoła motywuje, pcha do pracy, do doskonalenia się.
Skąd się bierze u ciebie ten pociąg do chodzenia niewydeptanymi szlakami? Wiadomo, co robią zazwyczaj byli piłkarze – albo idą w trenerkę, zostają agentami, albo zakładają szkółki piłkarskie. Pewnie nie miałbyś problemu, żeby iść gdzieś na asystenta trenera?
Kiedyś pracowałem chwilę w roli trenera, ale warunki były koszmarne, widziałem, że nie przynosi to nikomu korzyści – ani mnie, ani piłkarzom. Mógłbym się zadekować gdzieś w roli asystenta, porzeźbić parę ładnych lat, przyjść z rana i rozłożyć trzy paliki, potem przeprowadzić rozgrzewkę, ale to nie moja ścieżka. Wiem, że asystentura traktowane jest jako etap przejściowy, żeby zostać pierwszym trenerem, ale ja nie chcę być trenerem. W życiu staram się dążyć do sytuacji, w których ja mam największą kontrolę nad tym, co robię.
A nie żeby mieć jak najmniej stresu?
Myślicie, że reżyser filmowy ma mniej stresu? Uwierzcie mi, że tak nie jest. To jest ogromna odpowiedzialność, wszystko masz na głowie, ale masz większą kontrolę niż jako trener.
W roli trenera łatwiej chyba zarobić dobre pieniądze, zapewnić sobie bezpieczną przyszłość.
Nie chcę stawiać się pod ścianą i robić coś, czego nie czuję. Nie mam wielkich wymagań, nie potrzebuję luksusów – trzech willi i pięciu aut. Moim priorytetem w życiu jest robienie tego, co mnie interesuje. Mam świadomość, że po skończeniu szkoły filmowej nikt nie przyjdzie do mnie i mi nie powie: masz tu pieniądze, rób sobie pięć filmów.
Tworzenie etiudy filmowej zachęciło cię do dalszej pracy, rozpaliła ogień jeszcze bardziej? Bo zobaczyłeś, z czym to się je.
Rozpalić – może nie rozpaliła. Mam po prostu świadomość, że muszę się dalej uczyć w tym kierunku. Żeby zrobić dobry film, muszę robić kolejne, zbierać doświadczenia. Tylko tak dojdę, gdzie leży błąd, jak go uniknąć w przyszłości. Sama szkoła, w sensie nauki teorii, nie nauczy cię tego. Nie ma takiej opcji. Robisz nieraz scenę, wydaje ci się, że jest świetnie napisana, a potem oglądasz i myślisz: kur…, co to jest?! Wydawało się, że wszystko jest idealnie. No i musisz teraz rozkminić, w czym leży problem, co nie zagrało.
Jak to działa dalej – idziesz teraz z tą etiudą do jakiegoś producenta i mówisz, że chcesz zrobić film?
Teoretycznie kolejnym krokiem jest zrobienie krótkiego metrażu i pokazanie się na przykład na jakimś festiwalu. Albo pokazanie go producentowi. Jeżeli ktoś dostrzeże w tym coś, uzna, że możesz coś zrobić w pełnym metrażu, to masz farta. Ale ja mam świadomość jak trudno przebić się na rynku filmowym. Jak trudno znaleźć kogoś, kto ci zaufa i powierzy swoje pieniądze.
Jakich masz mistrzów w tym zawodzie?
Oglądam bardzo dużo, począwszy od Kieślowskiego, skończywszy na Tarantino. Lubię Smarzowskiego, lubię Finchera. Lubię specyficzny sposób spojrzenia. Ale to, co się ogląda, a to, co się robi, to dwie różne rzeczy. Zanim coś zrobisz, musisz się odbić od różnych spraw, ale konsultuje się też z ludźmi doświadczonymi i próbuję coś uszyć z tego. Nie lubię nudy. Można o mojej etiudzie powiedzieć wiele rzeczy, ale na pewno nie jest nudna. Lubię kino, które nie daje odpowiedzi, które wsadza szpilę w tyłek i prowokuje do myślenia i wyciągania wniosków. Nie lubię łopatologii stosowanej, czyli prostych odpowiedzi. Lubię film, na który przyjdę, zobaczę i pomyślę. To jest ideał.
Znasz zapewne polskie kino piłkarskie. Śmiejesz się ze sceny w „Piłkarskim pokerze”, kiedy pada takie zdanie: „U nas Łapińskich jest jak psów”?
W Białymstoku byłem na premierze tego filmu. Potem przez pół roku koledzy się ze mnie nabijali.
Wróćmy do piłki. Pracujesz teraz jako ekspert telewizyjny, bawisz się w trenowanie drużyny dziennikarzy. Jak z dystansu patrzysz na Tomasza Łapińskiego, który gdy grał w piłkę i traktował dziennikarzy, jak powietrze? Przecież z tobą nie dało się porozmawiać.
Generalnie chciałem, żebyście się odwalili ode mnie, dali mi spokój. Chciałem sobie spokojnie grać w piłkę.
Ale przecież byłeś jednym z najważniejszych piłkarzy w reprezentacji i w Widzewie. Miałeś posłuch na boisku, charyzmę.
Będąc piłkarzem w ogóle nie przykładałem do tego wagi. Funkcjonowałem wyłącznie ze świadomością, że chcę grać w piłkę. Nie rozumiałem, czego wy ode mnie chcecie, po co wam rozmowy ze mną, widzicie przecież jak gram, po co o tym rozmawiać. Nie czułem żadnej potrzeby ani sensu, żeby udzielać wywiadów. Inna sprawa, że też nadziałem się kilka razy na to, że ktoś przychodził na rozmowę kompletnie nieprzygotowany, nie widział, o czym gada. To była dla mnie totalna kompromitacja. Moja postawa miała więc tylko jeden cel – powiedzieć wam, żebyście mnie zostawili i rozmawiali z innymi.
W Widzewie podobno jako jedyny miałeś przełożenie na trenera Smudę. Jako jedyny mogłeś mu powiedzieć: trenerze, odpuszczamy, bo jest za ciężko. To prawda?
Tak, ale trzeba podkreślić, że nigdy nie chodziło mi o to, żeby to jakoś wykorzystać, bo nam się nie chce trenować, albo ktoś mnie namówił. Ja byłem takim wyznacznikiem w zespole. Jeśli nie dawałem rady, to nie dlatego, że mi się nie chciało, tylko dlatego, że było ciężko, że podpieramy się nosem i za chwilę tym nosem zaryjemy w trawie. Chłopaki się śmiali i mówili: wiesz dlaczego Frankowi gdzie indziej szło gorzej? Bo w Widzewie miał ciebie. Trzymałem mu obronę, bo on miał pęd do gry ofensywnej. A ja trzymałem obrońców na smyczy, gdy niektórym włączał się tryb „łowca bramek”. Trzymałem balans.
Jako jedyny mogłeś robić wślizgi u Smudy.
Nie lubiłem ich robić i uważam, że jest to bardzo ryzykowne zagranie. Tylko wydaje się, że to takie skuteczne jest. Gdy zrobisz go źle, jesteś wyłączony z akcji. To już lepiej normalnie przegrać pojedynek i wrócić na asekurację. Po wślizgu zanim wstaniesz i wyjmiesz trawę z tyłka, jest już po akcji. Dobry obrońca to taki, którzy stoi do końca, nie reaguje na zwody rywala.
Miałeś obiekcje, gdy przychodziłeś do Legii jako ikona Widzewa?
Tak, wiedziałem z czym to się wiąże. Prawda jest taka, że ja z Łodzi zostałem wypchnięty. Gdyby kogoś nie sprzedali, to się drużyna musiałaby się od razu zwinąć.
W Legii nigdy ten widzewski zaciąg nie zaistniał na dobre. Mówiło się, że to piąta kolumna. Nadawaliście się raczej do remontu.
Nie do końca tak było, wpływ na to miało wiele rzeczy. Nie tylko widzewiacy sypali się wtedy w Legii. Wiele rzeczy się działo.
Z perspektywy czasu uważasz, że warto było się przenosić?
Pozostał niedosyt, ale co ja mogłem? Trzy operacje, trzy lata o kulach. Wydawało mi się, że byłem w takim wieku, że mogłem jeszcze pograć w piłkę na wysokim poziomie. Cóż, bez ścięgna achillesa się nie da. Miałem strasznego pecha. Wracam do treningów i na zajęciach dostaje tak w nogę, że pęka mi kość strzałkowa. Zwaliły mi się na głowę wszystkie plagi egipskie.
Nie jesteś chyba facetem, który patrzy w przeszłość i mówi, że czegoś żałuje. Bo przy tej skali talentu mogłeś osiągnąć więcej.
Nie lubię gdybać. Inaczej wtedy patrzyłem na piłkę, na życie. Ale to byłem ja.
Chcieliśmy zapytać o jedną rzecz w twojej pracy eksperta. Nie wydaje ci się, że przez spokój, z którym wypowiadasz swoje sądy, tracisz na wyrazistości? Bo Wojtek Kowalczyk, jak coś powie, to wchodzi w pięty.
Zdaję sobie sprawę, że telewizja – film zresztą też – lubi wyraziste postaci. Ale prawda rzadko jest taka prosta. Wydaje się, że to ten zawodnik zrobił błąd i to jego wina. Ja staram się dociekać dlaczego zrobił ten błąd, dlaczego ktoś inny go nie naprawił. Jest dwadzieścia innych rzeczy, które mają wpływ na daną sytuację. Staram się określać zjawisko, niekoniecznie piętnować. I staram się używać do tego całej mojej wiedzy.
Tomek Łapiński to facet, który przekonywał, że białe jest różowe. Tak powiedział o tobie Arkadiusz Onyszko w książce, którą napisał z Izą Koprowiak „Fucking Polak. Nowe życie”.
Totalnie się z tym nie zgodzę. Arek sugeruje, że starałem się mieć inne zdanie niż wszyscy, żeby być kontrowersyjny. To nieprawda. Mam swoje zdanie i potrafię je bronić argumentami, ale nie po to, żeby się różnić, być kontrowersyjnym.
Czy nie powiesz tak jak Kowalczyk po meczu z Armenią, że notę można wystawić tylko Robertowi Lewandowskiemu, bo reszta była nieklasyfikowalna?
Akurat w tym zgadzam się z Wojtkiem, bo wyglądało to fatalnie. Poza „Lewym” nie było piłkarzy, którzy chcieli grać w piłkę. Za Nawałki nie było jeszcze tak słabego meczu.Wszystko za wolno, na stojąco, bez żadnego wsparcia, przyspieszenia. Były może ze dwie dobre akcje. Poza tym – przyjęcie, kółeczko i do najbliższego.
Nawet Piotr Zieliński ci się nie podobał?
Nie. Za wolno grał, zrobił jedną akcję z „Lewym”. Dla mnie wyznacznikiem dobrej gry jest też to, co robisz bez piłki. Zieliński chciał grać tylko wtedy, gdy miał piłkę. Jedno kółeczko, drugie kółeczko i nic z tego nie było. Pokaż się, kiedy jesteś „bez sprzętu”, zrób ruch. To jest wyznacznik jakości. A przecież miał więcej miejsca, bo graliśmy jednego więcej. Po meczu był z siebie zadowolony. Jak można zrobić postęp, jeśli nie widzisz swoich błędów? Kiedy nie wiesz, co masz poprawić.
Jakim jest dla ciebie doświadczeniem prowadzenie treningów z ekipą dziennikarzy? Pokuta? (śmiech)
Zabawa. Ale fajnie, gdy widzę, jak zaczynacie grać inaczej, na jeden czy dwa kontakty. Oczywiście możliwości fizyczne są takie, a nie inne i tutaj ja niewiele mogę. Mogę zmienić sposób patrzenia na piłkę, na zachowanie. I mam wrażenie, że jest postęp, jeśli chodzi o operowanie piłką. Dla mnie holowanie piłki jest jednoznaczne ze zwalnianiem akcji. To tracenie energii, pokazówka, która nie daje korzyści drużynie. Tak jak to robił Zieliński.
Co cię zdziwiło, gdy po raz pierwszy pojawiłeś się na treningu dziennikarzy?
Krzyki do siebie nawzajem. O Jezus Maria, to było straszne…
A zrozumienie piłki?
Nie.
Wiedziałeś, że jej nie rozumiemy?
Tak, ale to nie jest złośliwość. Piłkarze często jej nie rozumieją. Trudno określić to procentowo, ale jest duży odsetek takich zawodników. Nawet w reprezentacji Polski. Poza tym na boisku istnieje coś takiego, jak zaćmienie umysłowe. Kiedy brakuje tlenu, przestajesz myśleć. Widzisz tylko wycinek boiska – trzy metry w prawo, trzy w lewo. Ale brak zrozumienia nie dyskredytuje piłkarzy, bo to jest trudne. Panować nad piłką, widzieć gdzie są inni, jak się przesuwają rywale. Jest wiele rzeczy, a ułamek sekundy na decyzję.
Nie rodzi się już w twojej głowie jakieś nowe zainteresowanie?
Nie, na razie skupiam się na tym, co robię. Na razie za mało wiem na temat filmu.
Będziesz poszukiwał do późnej starości?
Kto wie. Uważam, że każda rzecz, która w jakiś sposób rozszerza twoje horyzonty, to jest coś wartościowego. Po prostu pociąga mnie nowość.
Rozmawiali: Dariusz Tuzimek i Piotr Wierzbicki
Zobacz etiudę filmową Tomasza Łapińskiego:
Inne artykuły o: Fejs 2 fejs | Hit | Reprezentacja
-
Bernard Kil