Robert Lewandowski: Ja nie mam kompleksów!
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 17 maja 2016 23:48
Z Robertem Lewandowskim trudno się umówić na dłuższy wywiad. „Lewy” bardzo ograniczył swoje aktywności medialne. Z portalem Futbolfejs.pl zgodził się porozmawiać z okazji dzisiejszej premiery książki „Lewandowski. Wygrane marzenia” (do kupienia TUTAJ), której autorem jest nasz dziennikarz Dariusz Tuzimek.
To biografia Roberta przygotowana z myślą o młodszych czytelnikach. Idealna lektura, którą mogą czytać dzieciaki i młodzież, ale gdyby tę książkę czytał młodszym kibicom „Lewego” ich tata albo mama, to też nie będą znudzeni.
FUTBOLFEJS.PL: Kiedy prześledzi się dokładanie całą twoją karierę, wśród wielu cech, które zdecydowały o twoim sukcesie, takich jak choćby talent czy pracowitość, na pierwszy plan wysuwa się konsekwencja i samodyscyplina. Gdy inni trochę sobie odpuszczają, wrzucają na luz, ty jesteś nieugięty. Twoja siostra Milena powiedziała mi, że jesteś czasem jak Robocop, nie odpuszczasz. W święta twoi bliscy nawet nie proponują ci takich dań jak bigos czy pierogi. Skąd bierzesz aż taką samodyscyplinę?
ROBERT LEWANDOWSKI: Staram się być zdyscyplinowany, bo wiem, że później ma to wpływ na moją dyspozycję na boisku. To właśnie mnie dyscyplinuje. Czynna kariera piłkarska trwa dość krótko. Można jej wszystko podporządkować, wszystko poświęcić. Po zakończeniu gry będzie czas na korzystanie z tych rzeczy, z których teraz korzystać nie mogę. Dlatego zwracam uwagę na to, co jem, jak odpoczywam, jak śpię…
I ty naprawdę śpisz 8 godzin dziennie?
Minimum…
Zapraszamy na drugą część rozmowy Futbolfejs.pl z Robertem Lewandowskim – tym razem w wersji wideo:
Ale ty jesteś śpiochem!
Jestem, ale tak długo to śpię tylko w sezonie, szczególnie wówczas, gdy gramy co trzy dni. Organizm jest wtedy zmęczony i potrzebuje więcej tego odpoczynku. W wakacje, gdy odpocznę, to zauważam, że tego snu potrzebuję mniej.
To, co cię wyróżnia wśród nawet najlepszych napastników świata, to spokój pod bramką rywala. Jak to się dzieje, że w sytuacjach bramkowych w ogóle nie grzeje ci się głowa? To jest wrodzone czy można to wytrenować?
Ja z natury jestem spokojny, ale tego opanowania pod bramką to wcale tak od razu nie miałem. Nauczyłem się tego, a konkretnie nauczył mnie tego… Jürgen Klopp. W Polsce ceniono, jeśli podejmowałeś szybko decyzję w polu karnym. Czyli jak piłka naszła, to najlepiej walić ją z pierwszej i z całej siły. A gdy trafiłem do Borussii, Klopp zawsze mówił: poczekaj, przyjmij i dopiero gdy będziesz wiedział, gdzie chcesz strzelić, to strzelaj. Z tym wiąże się śmieszna anegdota. Zakładałem się z Kloppem o to, ile goli strzelę na treningu. Stawką było 50 euro. Zakład był taki, że jeśli na treningu strzeleckim nie zdobędę dziesięciu bramek, to ja mu płacę, jeżeli zdobędę co najmniej 10, to on mi płaci. Na początku przegrywałem na każdym treningu. Później było pół na pół, a pod koniec wygrywałem już tylko ja. Doszło do tego, że Klopp nie chciał się już zakładać, bo zbyt dużo kasy by stracił (śmiech).
Obserwując twoje reakcje po strzelanych golach, nie można nie zauważyć, że twoja radość jest zwykle dosyć stonowana. Chyba największą eksplozję radości z twojej strony mogliśmy obejrzeć po golu z Grecją na inaugurację Euro 2012. Wtedy naprawdę eksplodowałeś!
Taki kawał z radości przebiegłem, że musiałem potem do siebie ze trzy minuty dochodzić (śmiech). Cieszę się z każdego gola, ale staram się nie przesadzać z euforią, bo to może być zgubne. Przez taki wybuch radości traci się koncentrację, to nie jest dobre w dalszej części meczu, bo ważne, żeby nie zabrakło motywacji, żeby zachować równowagę psychiczną.
Chcesz kupić książkę „Lewandowski. Wygrane marzenia” – kliknij w poniższy obrazek!
Gdy występowałeś jeszcze w Borussii, przegraliście w finale Ligi Mistrzów na Wembley z Bayernem. Podobno stwierdziłeś wówczas: „Fatalne uczucie, gdy grasz w finale i to ta druga drużyna odbiera puchar. Obiecałem sobie, że to już ostatni raz”.
Tak, była taka obietnica. Bayern był wtedy zespołem naprawdę silnym, ale to my – Borussia, byliśmy jedyną drużyną, która mogła z nimi wtedy wygrać. Niestety, gra do końca sezonu równolegle w Bundeslidze i Lidze Mistrzów kosztowała nas zbyt wiele. Finał był tym meczem, w którym już zabrakło nam sił. Sam czułem, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Czułem, że są zmęczone. Zresztą dotyczyło to nie tylko mnie, kolegów łapały skurcze mięśni. Przez dwa ostatnie tygodnie, gdy byliśmy już praktycznie po sezonie, tylko czekaliśmy na ten finał, Klopp zrobił cięższe treningi. Dziś, z perspektywy czasu, myślę, że to było niepotrzebne. Powinniśmy więcej odpoczywać, łapać świeżość.
Ciekawe, bo przecież podobnie było przed Euro 2012, gdy nawet powiedziałeś publicznie w jednym z wywiadów, że jak jeszcze trochę tak popracujecie na obozie przygotowawczym w maju, to nie będziesz miał siły kopnąć piłki na inaugurację z Grecją. Wtedy nie bardzo się tym przejęto. Jaką mamy gwarancję, że teraz – za Adama Nawałki – sztab znów nie ulegnie pokusie, żeby was trenować? Że znów nie będzie zbyt ciężko?
Teraz wszyscy mamy więcej doświadczenia i lepszą świadomość tego, co robimy. Na pewno nie zostaniemy zajechani. Z tego co wiem, to obciążenia będą indywidualizowane dla każdego zawodnika. Trener Nawałka był z Leo Beenhakkerem na Euro 2008, więc wie, co jest istotne i dobrze nas przygotuje.
Jak to jest, że ty się w ogóle nie ekscytujesz tym, że zadzwonił do ciebie bezpośrednio sam legendarny Alex Ferguson albo że dostajesz esemsy od Jose Mourinho? Normalnie człowiek powinien po czymś takim skakać z radości pod sufit. A ty o tym mówisz tak, jakby do ciebie zadzwonił kolega, z którym chodziłeś do szkoły…
Zawsze marzyłem o tym, żeby grać na najwyższym poziomie. Więc gdy już ten poziom osiągnąłem, to myślę, że po prostu należę do tego świata. Oczywiście takie nazwiska jak Ferguson czy Mourinho na mnie też robią wrażenie, ale ja też jestem dumnym Polakiem i nie zamierzam się czuć od nich gorszy. Chyba nie odzywali się do mnie przypadkowo (śmiech). Ja nie mam kompleksów.
Twoja siostra Milena mówiła mi, że najbardziej nie lubiła, gdy mama kazała jej mieć cię na oku, a ty nie chciałeś się siostry słuchać. Podobno musiała czasem radzić sobie z tobą siłą. Ale też tylko do czasu, bo gdy trochę podrosłeś i łapała cię w pół to… kopałeś ją piętą w piszczel, żeby cię puściła.
(Śmiech). No rzeczywiście tak było. Milena była starsza i większa, więc musiałem sobie jakoś radzić. Waliłem ją po piszczelach, a sam je miałem bardzo twarde, wyrobione w meczach piłkarskich. Dawała mi wtedy spokój i pozwalała robić, co chcę. Cel więc osiągałem (śmiech). Zresztą nie było żadnego niebezpieczeństwa, wiedziała, że sobie poradzę, że nie robię nic złego i że – prawdopodobnie – gram w piłkę. Bo co ja innego mogłem wtedy robić? Pewnie, że jakieś głupoty chwytały się człowieka, ale piłka zawsze była tym, co pasjonowało mnie najbardziej.
Miałeś wiele pięknych chwil w czasie kariery. Ale było też kilka przykrych. Jak choćby pamiętny mecz z Danią w sierpniu 2013 roku. Polska wygrała wtedy w Gdańsku 3:2, ale ty zostałeś zmieniony, a publiczność cię wygwizdała. Musiało zaboleć…
Wtedy została mocno „rozrobiona” kwestia tego, że piłkarze mają konflikt z PZPN, bo nie chcą występować w reklamach sponsora. Zawodników – w tym mnie – przedstawiono w złym świetle. Że chodzi nam tylko o pieniądze. Perfidnie to zostało rozegrane. A przecież ja walczyłem wtedy w imieniu drużyny, reprezentowałem kolegów, chodziło nam o zasady wykorzystywania wizerunku piłkarzy i później to mnie dostało się po głowie. Można mieć żal do kibiców o to, że gwizdali, ale wiem, że byli po prostu niedoinformowani. Nie było podstaw do tych gwizdów. Starałem się w tym meczu jak zawsze, zresztą wygraliśmy to spotkanie 3:2. Miałem żal, bo czułem, że te gwizdy są wobec mnie niesprawiedliwe. Nie spodziewałem się tego i to mnie dotknęło. A dawałem z siebie wszystko. Biegałem, walczyłem, cofałem się pod linię środkową. Czasem po meczach reprezentacji byłem zmęczony dwa razy bardziej niż po meczach ligowych. A tu gwizdy od kibiców… Słabe to było.
Masz szczęście do ludzi, z którymi współpracujesz. Dobrze ich w życiu wybierasz i – z tego co zauważyłem – mocno się do nich przywiązujesz. Tomek Zawiślak (kolega z drużyny juniorów w Varsovii, dziś prowadzi Robertowi media społecznościowe) idzie obok ciebie przez całe życie, twój menadżer Czarek Kucharski też ci się sprawdził. Podobnie jak reprezentujący cię w biznesie i reklamie Mariusz Siewierski, czy organizująca tobie i Ani życie Monika Rebizant. Masz taki wewnętrzny dar do rozpoznawania właściwych ludzi?
Tak mi się wydaje. W ogóle, w życiu, jestem bardzo nieufny. Potrafię rozpoznać, kto jest szczery, a kto tylko próbuje udawać, że jest szczery. Czuję po prostu, jak ktoś co innego mówi, a co innego myśli. Muszę być ostrożny. Może trochę bardziej ostrożny niż inni.
Nadchodzi Euro. Trwają kampanie reklamowe z twoim udziałem. Wszędzie cię pełno, a z każdym dniem będzie cię jeszcze więcej. Czy ciebie nie osacza to wszystko, co się dookoła ciebie dzieje? Nie przytłacza cię to? Wystarczy otworzyć którykolwiek portal informacyjny i tam na pewno będzie o tobie napisane. A do tego telewizje, radio, gazety… Jak to wszystko znosisz?
Nie przejmuję się tym, bo już od dawna nie czytam o sobie. W ogóle. I to niezależnie od tego, czy mój ostatni mecz był wygrany czy przegrany. Nie interesuje mnie kompletnie to, co o mnie piszą. Wiadomo, że czasem losowo trafię na jakąś informację o sobie, ale to przypadek, gdy szukam czegoś zupełnie innego. Może ktoś nie uwierzy, ale ja nie przeczytałem nic o sobie nawet wówczas, gdy strzeliłem Wolfsburgowi 5 goli w 9 minut! Obejrzałem tylko te bramki i jeden komentarz radiowy do tego wydarzenia, który ktoś mi podesłał. A poza tym nic więcej. Ani jednego artykułu. Ja po prostu tego nie potrzebuję. Wiem, co dziennikarze mogą napisać, więc jest to strata czasu, niepotrzebne zaprzątanie sobie głowy czymś, na co nie masz wpływu i co nic nie zmieni w twoim życiu. A ja potrzebuję mieć wolną przestrzeń w głowie, nie zastanawiać się nad tym, co ktoś o mnie napisał. Nie chcę zapychać mózgu niepotrzebnymi informacjami.
Dziś jesteś gwiazdą światowego formatu. Gdy do jednego z programów telewizyjnych nie dotarłeś na czas, bo były gigantyczne korki, przed następnym programem – żeby uniknąć nieprzyjemnych rozczarowań – wysłano po ciebie helikopter! Przyleciałeś do studia jak największa gwiazda filmowa z Hollywood albo jakiś prezydent państwa! W robieniu międzynarodowej kariery pomaga ci to, że świetnie mówisz po niemiecku. Już nie tylko dogadujesz się w szatni z kolegami, ale także nie masz stresu, gdy udzielasz wywiadów po niemiecku telewizjom i to w programach na żywo. Masz łatwość w uczeniu się języków?
Tak, ale z niemieckim na początku wcale nie było tak łatwo. W Dortmundzie, jak tylko przyjechałem, zacząłem się uczyć języka. Na początku z jednym Turkiem, co było o tyle trudne, że uczyłem się niemieckiego rozmawiając z nim po angielsku. Średnio nam to szło, szczególnie że mój nauczyciel nie miał dla mnie zbyt wiele czasu. Ja też go nie miałem zbyt wiele, bo graliśmy co trzy dni. Jak on mógł, to ja nie mogłem, gdy ja mogłem, to z kolei on nie mógł i tak się mijaliśmy. W końcu zrezygnowałem z tego Turka i sam się zacząłem uczyć. Sprawdzałem w Internecie słówka, oglądałem, jak trzeba się uczyć języka, no i bardzo dużo dały mi kontakty z Niemcami. Jak człowiek słucha i próbuje mówić, to uczy się najszybciej. Później Ania znalazła Polkę, która ją uczyła niemieckiego i ja też u niej zacząłem brać lekcje.
Język niemiecki „otworzył” cię na kolegów z szatni. Nie byłeś skazany na trzymanie się wyłącznie w polskiej enklawie (z Kubą Błaszczykowskim i Łukaszem Piszczkiem). Zdarzało się że z Niemcami wychodziłeś nie tylko do restauracji, prawda?
Tak. Wiadomo, że najczęściej chodziliśmy z naszymi żonami czy partnerkami do restauracji. Do dyskotek to raczej nie. Ale też chodziliśmy wspólnie np. na siatkówkę plażową. Z kim? Z Mario Götze, Matsem Hummelsem, Nuri Sahinem i jego znajomymi.
Tylko gdzie jest morze i plaża w Dortmundzie?
Niestety, boiska były tylko koło stadionu. Tam robili latem plażówkę, ale też były w Dortmundzie takie kryte balonem hale, w których grało się cały rok. Graliśmy dwóch na dwóch, mieliśmy z tego duży ubaw.
Ale Götze w siatkówkę? Warunków to raczej nie ma…
Może jest nieduży, ale gra dobrze, bo jest dobry technicznie.
Wielu ludzi ciebie i Anię szczerze podziwia za wasze osiągnięcia, ale też wielu wam zazdrości. Choćby tych ogromnych pieniędzy, jakie zarabiacie. Pojawiają się negatywne komentarze w sieci. Może zbyt mało mówicie o waszej działalności charytatywnej, o tym, że pomagacie tak wielu ludziom?
Nie chcę opowiadać, komu i jak pomagamy, bo nie chcę tym epatować, czy się chwalić. Czasem tylko coś opowiem, jak ktoś mnie wyraźnie o coś konkretnego zapyta. To trochę jak z samochodami. Dawniej nieco się z tym kryłem, jakie mam auta, bo to jest, czy może było, źle widziane. Ale teraz już się z tym oswoiłem. No mam dobre samochody, mam pieniądze, zarobiłem je ciężką pracą, nie ukradłem ich przecież. W Polsce ciągle panuje takie przekonanie, że jak się ma pieniądze, to lepiej o tym nie mówić. Ja już od 2010 roku mieszkam w Niemczech i trochę przejąłem tę zachodnią mentalność. Już się nie wstydzę, że mam pieniądze. Nie chwalę się nimi, ale jak ktoś mnie o coś zapyta, to nie zamierzam kłamać ani czegoś ukrywać tylko dlatego, żeby było to lepiej przyjęte. W zachodniej Europie jest tak, że ceni się ludzi, którzy z biedy doszli do dużych pieniędzy. Odnieśli sukces, więc na niego zasłużyli. Czekam, aż takie samo myślenie będzie dominujące także w Polsce.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
Obejrzyjcie też, co Dariusz Tuzimek mówi o książce: „Lewandowski. Wygrane marzenia”:
Inne artykuły o: Fejs 2 fejs | Hit | Polecane | Reprezentacja