Przegnaliśmy demony z mundialu, wróciliśmy do żywych
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 7 września 2018 23:43
Martwiliśmy się o to, czy reprezentacja Polski jest w stanie przegnać demony smutnej, nieodległej przeszłości z przegranego mundialu. Rzeczywistość przeszła najśmielsze oczekiwania. Nie przestraszyliśmy się Włochów! Wyjeżdżamy z Bolonii z remisem 1:1 i poczuciem niedosytu. Bo przecież taki rzut karny – za faul Kuby Błaszczykowskiego – nie musiał nam się przytrafić. Szkoda, ale ważniejsze jest to, że kadra wróciła do równowagi. Gra odważnie, solidnie, z zaangażowaniem, polotem, i dyscypliną.
Dobrze się to – może z wyjątkiem samej końcówki – oglądało. Debiut Jerzego Brzęczka i reprezentacji Polski w Lidze Narodów był potwierdzeniem, że odświeżenie naszej reprezentacji było koniecznością. Tak jak wietrzenie starej szafy, gdy dopadnie ją zaduch. Wpuszczenie odrobiny powietrza dużo drużynie dało. Dziś jeszcze wyraźniej widać, że zmiana selekcjonera była koniecznością. Formuła Adama Nawałki kompletnie się wyczerpała. A jego następca już zyskał sobie mnóstwo zaufania kibiców. Dobra robota. Szczególnie jak na cztery dni zgrupowania.
Zespół Jerzego Brzęczka wyglądał w Bolonii dobrze fizycznie. Biało-czerwoni biegali żwawo i lekko. Mieli dynamikę. Od początku zaczęliśmy twardo, zdecydowanie i walecznie. I dobrze. Bo Włochom się można postawić tylko w ten sposób. Choć obawy były.
– Musimy mieć do piłkarzy Italii szacunek, ale nie powinniśmy się ich obawiać. To jest dobry zespół, ale nie są to aż tacy zawodnicy, którzy dla Włochów zdobywali mistrzostwo świata. To na pewno nie ten poziom – uspokajał przed meczem wiceprezes PZPN Marek Koźmiński. A on włoską piłkę naprawdę dobrze zna.
Z tym pierwszym meczem reprezentacji Jerzego Brzęczka to trochę mieliśmy kłopot, bo kompletnie nie wiadomo było czego możemy się spodziewać. Z jednej strony był lęk, że zostaniemy rozbici w pył. Trochę jak to mówił Kamil Kosowski w Sportowych Faktach/WP: – W środku coś mi mówi, że będzie dramat.
I powiedzmy szczerze: to nie była żadna złośliwość Kamila czy brak patriotyzmu. To była zupełnie naturalna obawa, że Włosi, którzy mają wielką jakość piłkarską, po prostu złoją nam skórę. I to, co gorsza, mocno!
Bo przecież naszą kadrę prowadzi nowy selekcjoner, bo rozpoczęła się przebudowa reprezentacji, bo nie do końcu wiadomo było jak traktujemy tę Ligę Narodów, bo Włosi to jednak Włosi (choć widać teraz, że jednak w kryzysie).
Ale było też sporo optymizmu. Głównie w oparciu o argument, że przecież wielu naszych reprezentantów oddycha na co dzień włoskim powietrzem. Ba! Są zauważani w Serie A i często grają w miejscowych klubach istotne role. I to faktycznie prawda. Włoska liga buduje nam reprezentację. Nie możemy narzekać, sami lepiej byśmy tego nie zrobili.
Brzęczek zaczął – co do wyjściowego składu – bardzo odważnie. Kiedy było trzeba rozgrywaliśmy, ale też bez wstydu momentami reprezentacja wracała do korzeni, grając z kontry. Co nie znaczy, że jak przejmiemy piłkę, to od razu mamy ją wybijać byle gdzie. Raczej celować w ten sektor, w którym porusza się Robert Lewandowski. Próbowali takiego długiego przerzutu, już na początku meczu z Włochami, a to Krychowiak, a to Kurzawa. A jak nie długie podanie, to celne rozgrywanie i spokojne wychodzenie spod wysokiego pressingu rywali. Podoba mi się ta arytmia gry biało-czerwonych.
Brzęczkowi od razu udało się dobrze zestroić tandem Robert Lewandowski – Piotr Zieliński. Ofensywny pomocnik na początku zmarnował „setkę”. W takich sytuacjach u Nawałki najczęściej spuszczał głowę, myślał o tym, co zepsuł i „znikał” na boisku. Tu był tym Piotrem Zielińskim, jakiego podziwiamy za grę w Napoli. Trafić do głowy tego chłopaka, to pozyskać dla reprezentacji takiego „wice – Lewandowskiego”.
Dzięki niemu, dzięki Klichowi, dzięki temu, że w formie – chyba pierwszy raz od dwóch lat – jest Grzegorz Krychowiak, udawało nam się układać grę, rozgrywać.
Najciekawszy byłem jak poradzi sobie Mateusz Klich. Piłkarz po przejściach, który do dziś nie gra na miarę świetlanej przyszłości jaką mu przepowiadano. Miał kluczowy odbiór przy akcji, którą skończyliśmy golem. To jest chłopak do grania w piłkę. A jednak chyba nie może być do końca ze swojego występu zadowolony. Klich pograł tylko 10 minut po przerwie, ale miał już na koncie żółtą kartkę, a selekcjoner był przekonany, że ma na ławce nie gorszego środkowego pomocnika – Damiana Szymańskiego. Dobrze, ze Brzęczek ma wybór.
Dla mnie osobiście z powołania Kuby Błaszczykowskiego trener Brzęczek tłumaczyć się nie musi. Szczególnie, że akurat teraz na skrzydłach w drużynie narodowej to mamy kompletną bryndzę. A o Kubie wiadomo tyle, że jest ważną częścią tej drużyny i jest profesjonalistą, który potrafi się do meczu przygotować. Karny? Interwencja ryzykowna, pochopna. No tak to czasem jest, gdy komuś niesamowicie mocno zależy…
Gratulacje dla trenera i piłkarzy za styl. A jednocześnie wielki żal, że na mistrzostwach świata zaprezentowaliśmy się 10 pięter poniżej możliwości tej drużyny. Co teraz widać lepiej. Przecież zespół zestawiony przez Jerzego Brzęczka ma potencjał – porównując piłkarza do piłkarza – mniejszy niż reprezentacja Adama Nawałki.
A jednak liczy się przede wszystkim to, co się z tego potencjału da wycisnąć. Brzęczek wycisnął 100 procent. A może i więcej! Bo wchodzi taki Arkadiusz Reca na lewą obronę reprezentacji i wygląda jakby tam grał zawsze. Rafała Kurzawę pamiętam, jak jeszcze niedawno grał w barwach Górnika Zabrze na zapleczu Ekstraklasy. Wyróżniał się, ale że to facet na reprezentację Polski, to nikt by takiej tezy nie postawił. Nawet jak go Nawałka na mundial zabrał, to wystawił dopiero na… Japonię. A tymczasem Kurzawa wyszedł w Bolonii na bok pomocy i – choć nie ma dynamiki klasycznego skrzydłowego – radził sobie bardzo dobrze. Precyzją, spokojem, techniką. Jak widać, nie trzeba być… turbo.
Brawa dla Brzęczka za odwagę, ale wątpliwości pozostawia decyzja co do zmiany Piotra Zielińskiego. Gdy pomocnik Napoli zszedł z boiska straciliśmy moc w ofensywie. „Lewy” znów był w ataku osamotniony.
I jeszcze jedna bardzo ważna decyzja. Obsada bramki. Brzęczek postawił na Łukasza Fabiańskiego, który ostatnio powiedział Marcinowi Feddkowi z Polsatu: „W pewnym momencie zrozumiałem, że dla trenera Nawałki nigdy nie byłem numerem jeden”. Tym razem rywalizacja w bramce wygląda na uczciwą. Zamiast lekkiego szaleństwa Wojtka Szczęsnego, mamy solidność i przewidywalność „Fabiana”. I to całkowicie tej reprezentacji wystarczy.
Po meczu w Bolonii jest niedosyt, bo Polacy spokojnie mogli wygrać. A z drugiej strony, niedosyt jeszcze większy: jak my mogliśmy tak spieprzyć ten mundial…
Na szczęście twarz reprezentacji Polski z mundialu okazała się nie być prawdziwa.
Inne artykuły o: Reprezentacja
-
ursynów