Kiedy następny Polak choćby w trzydziestce nominowanych?
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 30 listopada 2021 12:27
Od kilku dni dostawaliśmy coraz wyraźniejsze sygnały, że sen o Polaku ze „Złotą piłką” się jednak nie spełni. A przynajmniej jeszcze nie w tym roku. Drugie miejsce na świecie to ogromne osiągnięcie Roberta, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Pytanie czy my Polacy potrafimy się z tego cieszyć? Czy umiemy docenić, że „Lewy” jest na podium prestiżowego plebiscytu „France Football” i jest jednym z wygranych, a nie pierwszym przegranym?
Robert nie będzie przez to drugie miejsce ani piłkarzem słabszym, ani nie będzie gorzej zapamiętany. Swoje miejsce w historii futbolu już ma. Pewnie, że wszyscy chcieliśmy, żeby wygrał. Ale skoro nie wygrał to bądźmy dumni, że chłopak od nas wdarł się na salony i jest wśród gwiazd, a futbolu uczył się na piaszczystym boisku – nazywanym Saharą – w centrum Warszawy. W klubowym budynku Varsovii, po treningu mógł się obmyć jedynie zimną wodą, a dotarcie autobusem do domu w Lesznie zajmowało mu czasem prawie dwie godziny. Tym bardziej doceńmy na jakie szczyty „Lewy” zdołał się wspiąć.Nic nam nie da lekceważenie osiągnięć Leo Messiego z tego sezonu, udowadnianie, że Robert był lepszy, skuteczniejszy, pobił więcej rekordów, itd. Próżne żale.
Messi jest marką globalną. Osiągnął taki próg popularności, że tak naprawdę nie ma znaczenia czy sezon miał mniej lub bardziej udany. Dla ogromnej części kibiców na świecie jest najlepszym piłkarzem globu. Nawet wówczas, gdy w klubie kompletnie mu nie szło. I bądźmy szczerzy i uczciwi: opinia, że Leo jest najlepszym piłkarzem na świecie nie jest nieuzasadniona, prawda? Niezależnie od tego jak bardzo chcieliśmy, żeby Robert wygrał „Złotą piłkę”.
Dlaczego nie wygrał? Czemu dostał mniej głosów? Bo w działaniach PR-owych i marketingowych – na poziomie międzynarodowym – nie może się równać z takimi gigantami jak Messi, Cristiano Ronaldo czy nawet Neymar. Budesliga też nie jest takim oknem wystawowym jak liga hiszpańska czy Premier League, gdzie „Lewy” miałby łatwiej się pokazać.
A tak, żeby sięgnąć po „Złotą piłkę”, musi być wyraźnie lepszy od rywali. Musi wygrać coś spektakularnego, jak Ligę Mistrzów z Bayernem, albo ugrać coś na dużej imprezie z reprezentacją. I właśnie tu ma Robert najbardziej pod górkę.
Cóż z tego, że my wiemy, iż Lewandowski niesie kadrę na własnych plecach od kilku lat. Że bez niego Biało-czerwoni stają się zwykłym europejskim przeciętniakiem, dla którego sukcesem będzie już sam awans na mundial lub mistrzostwa Europy. Bo o niczym więcej marzyć nawet nie można.
My to wiemy, ale czy dziennikarze całego świata mają doceniać „Lewego” za bramkę strzeloną Hiszpanii na Euro? Skoro my nawet nie wygraliśmy tego meczu? Albo za gole wbite Szwecji w przegranym meczu, w sytuacji gdy w grupie zajęliśmy ostatnie miejsce? Kto się tym będzie ekscytował?
Zagraniczne media i kibice patrzą na zwycięzców, na tych, którzy potrafią wygrać z najsilniejszymi. Drużynom typu Andora, San Marino, Węgry czy Albania Robert może strzelić nawet 50 bramek, a i tak to nikogo nie będzie obchodzić. Z perspektywy międzynarodowej to jest zwykłe „oklepywanie” słabeuszy.
Niestety, z silnymi rywalami reprezentacja Polski nie wygrywa od dawna. I nie ma tu nic do rzeczy, że to w ogóle nie Roberta wina.
On gra w reprezentacji, którą ostatni raz zachwycano się jeszcze za Adama Nawałki, na Euro 2016. Później – z perspektywy międzynarodowej – nastąpiła pięcioletnia dziura, wielka jak lej po bombie. Nie zdołał jej zasypać kolejny selekcjoner Jerzy Brzęczek, a Paulo Sousa zrobił z reprezentacji drużynę na swój obraz i podobieństwo – kompletnie nieprzewidywalną.
Cieszmy się więc z drugiej lokaty, bo miejsce na podium w plebiscycie „France Football” też jest zwycięstwem. A porażką polskiego futbolu to jest to, że na dziś nie ma w naszej reprezentacji nikogo – poza „Lewym” – kto mógłby znaleźć się choćby tylko w trzydziestce nominowanych w rywalizacji o „Złotą piłkę”.
I właśnie z „budowania” polskich piłkarzy na międzynarodową skalę rozliczajmy kolejnych selekcjonerów i kolejnych prezesów PZPN. Niby mamy zdolną młodzież, a gdzieś ona nam ciągle przepada w ciemnej otchłani, jaką jest polski futbol.
Boję się, że tak samo może być z tym obecnym pokoleniem. Dlaczego? Bo nad takim chłopakiem jak np. Piotr Zieliński powinno się pracować na co dzień, a nie jedynie podczas kilku dni zgrupowania. I nie mówcie mi, że na co dzień to on trenuje w klubie, bo nie o sam trening chodzi. Dziś w epoce spotkań online można monitorować każdego piłkarza dzień po dniu, prowadzić regularne zajęcia z psychologiem, motywatorem, lekarzem, dietetykiem itd. Czemu nie miałby tego robić PZPN i wynajęci przez nich specjaliści? A jeśli zwalniamy się z tego obowiązku, bo nam łatwiej i wygodniej że wszystkim zajmuje się klub, to sami pozbawiamy się wpływu na to jak „buduje” się polski piłkarz. Zostaje nam wtedy siedzenie przed telewizorem i trzymanie kciuków za „Lewego”.
Tyle tylko, że gdy już Roberta zabraknie będziemy oglądali takie gale o „Złotą piłkę” jakbyśmy oglądali przez szybę wystawę u jubilera. Wszystko się świeci, wszystko jest drogie i ekskluzywne, wszystko godne podziwu. Tyle tylko, że nie nasze.
Inne artykuły o: Reprezentacja