Kamil Glik – cichy bohater ostatniej akcji

Autor wpisu: 11 października 2015 07:00

Kamil Glik – kozioł ofiarny poprzednich eliminacji. Od nowego selekcjonera dostał kosza już na samym starcie, ale się nie obraził, tylko buńczucznie zapowiedział: „Jeszcze tu wrócę!”. I wrócił, bo Nawałka w mig zrozumiał, że jak najszybciej należy wyleczyć się z alergii na Glika.

Mój najlepszy mecz w reprezentacji? Hmm… Kiedyś strzeliłem na Narodowym gola Anglikom, ale i tak nic nam to nie dało. Wiecie jednak co? Było takie spotkanie, w którym w ostatniej chwili znalazłem się w odpowiednim miejscu i dałem się sfaulować. Dzięki temu urwaliśmy się ze stryczka…
Niewykluczone, że za dwadzieścia, trzydzieści lat właśnie tak będzie wspominał swoją reprezentacyjną karierę. Kamil Glik – cichy bohater ostatniej akcji z Glasgow. Gdyby nie dał się sfaulować, nie byłoby rzutu wolnego, fatalnego – jak się zdawało – dośrodkowania Grosickiego, a potem szczęśliwego słupka, niezwykłej przytomności umysłu Lewandowskiego i gola na 2:2. A przecież to właśnie Glika w tej reprezentacji miało nie być…

O teatrze Glika mówi Adam Matysek. Czytaj tutaj

Jego historia, choć nie jest królewska, zaczyna się nie byle gdzie – bo w Madrycie, na Santiago Bernabeu. W 2007 roku, w szkółce Realu, było ich trzech. Pierwszy (Krzysztof Król) stał się mitomanem, który w poszukiwaniu futbolowego szczęścia przemierzał kontynenty, by ostatnio zakotwiczyć w greckim Kallonis. Drugi (Szymon Matuszek) dawno temu zaliczył kilka epizodów w ekstraklasie (Jagiellonia i Piast), ale już od dłuższego czasu kopie piłkę na peryferiach futbolu (dokładnie w Ząbkach). Prawdziwym panem piłkarzem został tylko ten trzeci, choć z tego tercetu uchodził za najmniej zdolnego i perspektywicznego. No, ale akurat w jego przypadku mylono się na potęgę jeszcze nie raz i nie dwa.
Dlaczego Beenhakker nie wysyła Kamilowi powołań? Mało który polski obrońca ma tak świetny timing. To chłopak zaprogramowany na sukces. Jest perfekcyjnie przygotowany do gry pod względem taktycznym, wyróżnia się ponadprzeciętnym czuciem piłki i ogromnym zaangażowaniem. Czy Leo tego nie widzi? – pytał po powrocie Glika do Polski Janusz Pontus, założyciel Wodzisławskiej Szkółki Piłkarskiej, której Kamil jest wychowankiem. – W Europie wschodniej nie ma drugiego obrońcy, który tak dobrze grałby w polu karnym – dodawał.
W tym zachwalaniu była oczywiście gruba przesada. Glik w barwach Piasta faktycznie wyróżniał się na tle ligowców, ale żeby zaraz nazywać go wyjątkowym w skali Europy wschodniej? Niemniej Leo, mający ponoć wyjątkowego nosa do odkrywania potencjału drzemiącego nawet w najlichszym kopaczu, u Glika nie dostrzegł nic szczególnego.
Zresztą nie tylko on, bo i Franciszek Smuda, choć już regularnie wysyłał Glikowi powołania dając mu zagrać w jedenastu meczach reprezentacji, odstrzelił go w najważniejszym momencie – podczas ogłaszania wąskiej kadry na Euro 2012.
A Glik w kółko Macieju wciąż musiał komuś coś udowadniać. A to po spadku z ekstraklasy z Piastem, kiedy wybierał się do Palermo i mówił, że catenaccio to system, na którym chciałby się wzorować, wzbudzając uśmiech politowania. Zbywał te uwagi żartem, śmiejąc się, że jest dobrze przygotowany do gry na Sycylii, bo kilka razy obejrzał… „Ojca Chrzestnego”. A to już w samym Palermo, gdzie szybko (jak się okazało, za szybko) doszli do wniosku, że Glik do Serie A jednak nie pasuje i umieścili Polaka na liście największych transferowych pomyłek. Nie uciekł jednak z Italii, tylko przeniósł się do Bari. Tam grał już regularnie, tyle że skończyło się kolejnym spadkiem z ekstraklasy. W pewnym momencie wydawało się, że chłopak jest jak przeciwieństwo Midasa – wszystko czego dotknie, zamienia w zgliszcza. Dlatego idealnie nadawał się na kozła ofiarnego przegranych eliminacji MŚ 2014.
Kamil, ten sam facet, który strzelił Anglikom gola w meczu w Warszawie, daje się ograć w końcówce rewanżu jak dziecko. Co mógł zrobić Fornalik? Co może z tym zrobić jakikolwiek trener? – mówił na przykład Maciej Szczęsny w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.
No i szybko przypięto Glikowi łatkę obrońcy elektrycznego, czyli takiego, który często stanowi większe zagrożenie dla swojego bramkarza niż napastnicy rywali.
Z podobnego klucza tuż po nominacji na stanowisko selekcjonera zaśpiewał Nawałka. Nie ukrywając, że Glik to nie jego bajka, pominął obrońcę Torino przy wysyłaniu powołań na swoje pierwsze zgrupowanie w roli trenera biało-czerwonych (w listopadzie 2013 roku). W debiucie ze Słowacją wolał sprawdzić parę: Jędrzejczyk – Kamiński, a w drugim meczu, z Irlandią, duet Szukała – Kowalczyk. Piłkarz Torino cierpliwie czekał i robił swoje. Pytany o nowego selekcjonera i reprezentację, stwierdził krótko: „Jeszcze tu wrócę!”. Słowa dotrzymał, bo Nawałka szybko zreflektował się, że stopera takiego formatu po prostu nie znajdzie.
– Mam nadzieję, że w niedzielę czeka nas wielkie święto, a nie pogrzeb – powiedział Glik po powrocie z Glasgow. Akurat to zależy już, Kamilu, od ciebie i twoich kolegów. Wystarczy, że nie pozwolicie Irlandczykom na strzelenie gola.

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli