Jacek Gmoch: Piłka jest jak wielki gumowy worek
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 29 czerwca 2016 08:29
W sobotę opublikowaliśmy pierwszą część wywiadu z Jackiem Gmochem (TUTAJ), w którym tłumaczył m.in. jak to skojarzeniowo zapamiętuje nazwisko szwajcarskiego piłkarza Breela Embolo, kojarząc go z… wirusem Ebola. Za tę wypowiedź jeden z oszalałych i rozhisteryzowanych brukowców szwajcarskich oskarżył naszego trenera o rasizm. Barwność, żywiołowość, nieprzewidywalność Gmocha czyni go atrakcyjnym ekspertem telewizyjnym. Na pewno widzom Polsatu nie sadzi banałów.
A niektóre jego sentencje przypominają tę pamiętną z Forresta Gumpa: „Życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz, co ci się trafi…” Zapraszamy na drugą część wywiadu z Jackiem Gmochem.
FUTBOLFEJS.PL: Czasem jak się ogląda to studio na EURO 2016 w Polsacie, to nieźle tam między wami iskrzy.
JACEK GMOCH: Kiedy?
No najbardziej jak Andrzej „Andreas” Grajewski przychodzi do studia. Wtedy się dzieje…
A, bo on tak nam w studio gadał: „Co wy chcecie z Niemcami wygrać? Z mistrzami świata?”. Tak się z nimi utożsamiał, że czasem mu po prostu trochę próbujemy spiłować pazurki. Więc jemu na złość padło hasło: Bić Szkopów! Ale nie jesteśmy pogniewani. Natomiast tak na co dzień to się nie kłócimy, gramy zespołowo. Na sukces całej drużyny.
Lubi się pan spierać o piłkę?
Spierać to nie. To nieodpowiednie słowo. Lubię o niej rozmawiać, bo wszyscy kochamy tę piłkę. A jeśli ktoś ma inne zdanie, to ja się nie obrażam. Ja jestem po studiach inżynierskich, więc staram się pewne fakty podbudowywać dokumentami, statystykami, konkretami. Dziś aparat analizujący mecze jest olbrzymi, imponujący: badania, dane, statystyki, wielorakie analizy. Kiedyś tego nie było. Liczyła się spostrzegawczość i nos trenera. No i pracowało się dużo z obrazem. Sam też tak robiłem. Dobrze, że teraz już nie tylko obraz jest najważniejszy, bo wzrok mam słabszy, a z jednym okiem mam kłopot jeszcze z trenerskich czasów. Dostałem w oko kamieniem na Iraklisie, w meczu z Panathinaikosem, i teraz się to odzywa. Na szczęście czasem mogę skorzystać z pomocy mojego wnuka, który ma 16 lat, ale posługuje się wszystkimi potrzebnymi programami. No i sam gra w piłkę. A wracając do kwestii sporów o rozumienie piłki, to mam taką anegdotkę. Kiedyś kupiliśmy do AEK Ateny z IFK Göteborg Hakana Sandberga, środkowego napastnika. To był dobry zawodnik. I kiedyś, gdy miałem do niego jakieś pretensje, za bardzo mu dokuczyłem, on mi mówi: „Trenerze, w futbolu to każdy może mieć swoją rację. Bo piłka jest jak wielki gumowy worek, do którego jak się włoży rękę, to ze środka można wyciągnąć to, co się chce, i co komu akurat pasuje”.
Ale czasem widzę, jakby pan się nie zgadzał, jakby pan w tym studio rywalizował.
Wie pan… Jakaś rywalizacja jest, ale raczej o widza, o to kogo on chce oglądać, kto mu się wydaje ciekawy. Ja mam taką metodę, że tłumaczę futbol na prosty język. Tak widzę swoją rolę. Może taka postawa nie jest lubiana przez niektórych trenerów, ale ja nie robię z tego jakiegoś zakonu, że tylko my, trenerzy znamy się na piłce.
Styl, który uczynił pana ekspertem rozpoznawalnym daleko poza środowiskiem kibiców piłkarskich, to było to żywiołowe wyjaśnianie taktyki przy pomocy malowania flamastrami strzałek. Czasem tak się pan w tym zapędził i rozemocjonował, że kreślił pan, podkreślał i zakreślał dotąd, aż nic nie było widać! Ale… oglądało się to z zainteresowaniem! Skończył pan z epoką gadających głów. Czemu tego już nie ma?
Technologia się zmieniła. Dziś już to wszystko może zrobić komputer, flamastry nie muszą fruwać w powietrzu. Choć przyznam, że niektórzy tylko z tego mnie pamiętają (śmiech). Weszło to do reklam, pojawiło się w memach i w sumie fajnie, cieszy mnie to. W 2006 roku mieliśmy w studio, ja i Jurek Engel wielką plazmę, na której każdy z nas omawiał taktykę jednej drużyny. Liczyło się, jak ja przewidzę taktykę, jak ją skoryguję w przerwie, jakich dokonam zmian. Lubiłem to, był w tym jakiś element rywalizacji. Widzom też się podobało. Widziałem kiedyś, jak Gary Lineker rysował dla jednej z brytyjskich telewizji. To jest fajny pomysł. Chodzi o to, żeby szybko coś wyjaśnić, narysować w chwili, gdy mecz jeszcze trwa. Czyli na żywo, ale wtedy gdy piłka jest martwa, bo jest jakiś wolny, czy interwencja lekarza. Wyjeżdża wtedy małe okienko i w nim rysujemy, zanim piłka wróci do gry. Fajna sprawa. To jest mistrzostwo i chciałbym się móc zmierzyć z takim mistrzostwem.
Widzę, że te wyzwania telewizyjne ciągle pana kręcą…
To mi daje taką namiastkę emocji, jakie przeżywałem, siedząc na ławce rezerwowych. Tej ławki to mi już zawsze będzie brakowało…
Czasem w pana wypowiedziach – np. takich jak w przypadku z Embolo, czy o filmach porno, które mieli oglądać Francuzi – zdarza się panu „pojechać” grubiej. Nie ma pan obaw, że naraża swoją pozycję szanowanego eksperta? Że to zbyt frywolne?
Nie mam z tym problemu, bo mam do siebie dystans. Jestem wolny od kompleksów, nie muszę nic nikomu udowadniać. Przede mną jeszcze tylko parę lat życia, to czego ja się mam bać? Zresztą jestem na takim etapie, że mnie już nikt nic nie może kazać. Teraz to już ja mogę wybierać, co chcę robić. To przywilej mojego wieku.
Czasem jednak uważny widz waszego studia w Polsacie – a za takiego się mam – może wyłapać pewną niechęć, jaka nadal dzieli pana z Andrzejem Strejlauem. Tyle lat już minęło, a wy nadal rywalizujecie, tak jak w czasach Kazimierza Górskiego.
Rywalizacja to złe słowo. Bo między nami rywalizacji nie było. Andrzej Strejlau był dokooptowany do sztabu drużyny, gdy ja zrezygnowałem po Wembley. Mój błąd, że pozwoliłem na to, żeby to było postrzegane jak rywalizacja.
Ale przecież mówi się, że Kazimierz Górski słuchał pana i Strejalaua z drugiej strony, a na koniec sam podejmował decyzję.
To takie legendy. Ja do dzisiaj mam dokumenty pokazujące, że to z przeze mnie przygotowanych odpraw skorzystał pan Kazimierz w 1974 roku, konkretnie przed meczem z Jugosławią i RFN we Frankfurcie na wodzie. Na mówieniu, że jest konflikt między mną a Strejlauem, tracę ja. Andrzej miał propozycję objęcia kadry po Górskim, w 1976 roku, był wtedy jego asystentem. Uznano, że nie udały się igrzyska w Montrealu (a to był srebrny medal!), pan Kazimierz musiał odejść, a nikt się nie kwapił, żeby wziąć reprezentację. Strejlau też. Dlatego ściągnięto mnie z USA i objąłem reprezentację. Wtedy uznałem, że zaproponuję Andrzejowi współpracę i tak się stało. No a parę lat później mu załatwiłem pracę w Larissie, gdzie Andrzej zdobył puchar kraju, swój największy sukces.
No to jeśli jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? – że pojadę trochę Kazimierzem Górskim.
A nie chcę wchodzić w szczegóły… Ale bardzo się kiedyś zdziwiłem, jak zobaczyłem w Wikipedii, że Andrzej był asystentem Kazimierza Górskiego na igrzyskach w Monachium w 1972. Albo że był na Wembley w tej roli… Przecież on wtedy prowadził młodzieżówkę. Zresztą są też sprawy odpowiedzialności za to, co się w życiu robi.
Co ma pan na myśli?
Nie chcę o tym mówić. I tak już zbyt dużo powiedziałem. Nie kontynuujmy tego wątku.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
Inne artykuły o: Euro 2016 | Fejs 2 fejs | Reprezentacja