Nie chcę słyszeć, że na Euro jedziemy żeby wyjść z grupy
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 18 listopada 2019 16:27
Meczem ze Słowenią kończymy zwycięskie eliminacje do mistrzostw Europy 2020. Brawa dla drużyny i trenera za wyniki i za awans, o którym jednak trzeba od razu… zapomnieć. Dla Biało-czerwonych prawdziwa robota dopiero się zaczyna. Skończyliśmy już ten etap w reprezentacji Polski, że sam awans do turnieju był wielkim sukcesem, a selekcjoner z miejsca zostawał „człowiekiem roku”. Nie te czasy, inne realia. Bo dzisiaj awans potrafiła zrobić – przy całym szacunku – nawet Finlandia.
W obecnej reprezentacji Polski najbardziej podobają mi się nie zwycięstwa (bo rywale byli jednak średni) czy styl (bo pozostawia wiele do życzenia), ale to, że ci piłkarze chcą pojechać na duży turniej i w końcu coś na nim ugrać. Ważne, że sami mówią o tym otwarcie.
I nie chodzi jedynie o świadomość oczekiwań kibiców, bo te są zawsze duże.
Dla mnie najlepsze jest to, że to zawodnicy czują, że na Euro 2016 we Francji można było ugrać więcej. Wtedy byliśmy o włos od medalu. Cały kraj fetował, wybuchła nawet „Pazdanomania”, ale piłkarze wrócili z tamtego turnieju z przykrym uczuciem kaca. Mieli świadomość, że stać ich było na jeszcze więcej, że ogromna szansa przeszła koło nosa.
Co zrobić, żeby się to nie powtórzyło?
Mecz z Izraelem świetnie pokazał, że obecna kadra z jednej strony ma wielki potencjał, a z drugiej, że musi jeszcze sporo poprawić w sferze mentalnej. Zamiast wygrać 5:0 i wzmocnić poczucie własnej siły, mamy nerwową końcówkę spotkania, gdzie zwycięstwo wisi na włosku. Ta kadra nie ma wrodzonego genu zwyciężania. Ale „zabijania” meczu można się nauczyć. Jak się strzeli jednego gola, to się idzie po następnego, a nie zadowala tym co już wpadło.
Portugalia wbiła 6 goli Litwinom, Anglicy 7 goli Czarnogórcom i na tym polega futbol „nienasyconych”.
Takim nienasyconym jest Cristiano Ronaldo, który ściga się z całym światem. A jak już go przegoni, to będzie się ścigał sam ze sobą. Ma już prawie sto goli w reprezentacji, a ciągle mu mało. Na szczęście z tej samej gliny jest Robert Lewandowski. On też jest piłkarzem z kosmosu i chce sięgać gwiazd. Bo wie, że można. Bo się o tym sam przekonał. Warto, by przekonał jeszcze kolegów, że te wszystkie Łotwy i Macedonie, to tylko mały etap na drodze do czegoś naprawdę wielkiego. Żeby koledzy „Lewego” mieli odwagę marzyć i odwagę o tych marzeniach mówić. Bez fanfaronady, bez przegięć, bez nadęcia. Ale też z realną oceną potencjału własnych możliwości. Bez fałszywej, irytującej skromności.
Bo czy Cristiano Ronaldo, gdy jedzie na mecz z Litwą, to mówi: „Dzisiaj w futbolu nie ma już słabeuszy. Poziom niesłychanie się wyrównał, zrobimy co w naszej mocy, żeby zdobyć trzy punkty w meczu z tym wymagającym rywalem”? Albo jak jedzie na turniej rangi mistrzostw świata czy Europy, to się asekuruje: „nie wybiegajmy zbyt daleko w przyszłość, naszym celem jest wyjście z grupy, a dalej to zobaczymy”?
Nie, Cristiano tak nie mówi, bo obrażałby sam siebie. Nie pozwoliłaby mu na to jego własna ambicja. I dobrze, że obecni reprezentanci Polski też już tak nie mówią. Całe lata musiałem słuchać takich pierdół i strasznie to jest dołujące. Cieszę, że nie dotyczy to generacji piłkarzy, którzy dziś zakładają koszulki z orłem na piersi.
To są ludzie, którzy gdzieś już byli, coś widzieli. Grają w dobrych klubach, zarabiają ciężką kasę i nie zadowalają się byle czym. Mają lidera, który daje świetny przykład i na co dzień pokazuje, że nie można bać się marzeń. Robert Lewandowski jest dzisiaj ikoną futbolu. Ikoną z… małą skazą: nie ugrał nic wielkiego z reprezentacją.
Czas to zmienić. Wie to i Robert, wiedzą jego koledzy, wie Brzęczek, wie Boniek. Wszyscy wiemy, że mamy najlepsze pokolenie piłkarzy od lat. Nie ma co udawać, że nadzieje, jakie pokładany w reprezentacji są skromne. Bo nie są. Kibic chce dobrej gry, widzi kadrę w ćwierćfinale lub nawet półfinale Euro. Że nie ma prawa? A dlaczego nie?
Ktoś powie, że mam zbyt wielkie oczekiwania, w stosunku do tej drużyny, że ona nie ma takiego potencjału. Nie zgodzę się z tym. Po pierwsze kariera Roberta Lewandowskiego to jest opowieść o tym, żeby się nie bać marzyć, więc ja też się nie boję.
Raz jeszcze wrócę do Euro 2016. Bardzo przeciętna reprezentacja Walii wróciła z tego turnieju z brązowym medalem. Czy miała większy potencjał od obecnej reprezentacji Polski? Na pewno nie.
A czy dzisiejsza kadra jest słabsza od tamtej, prowadzonej przez Adama Nawałkę? Przypomnę tylko, że na turnieju we Francji w 2016 Robert Lewandowski przeżywał kryzys formy. Strzelił jedną bramkę i nie dawał reprezentacji nawet połowy tego, co daje dzisiaj, gdy jest strzeleckim monstrum. Także inni piłkarze nabrali doświadczenia, do kadry dołączyło kilku młodych, bardzo obiecujących zawodników. Dlaczego mielibyśmy udawać, że ucieszy nas wyjście z grupy? Nie, nie ucieszy.
Oczywiście nic za darmo nie przyjdzie. Na dobry wynik trzeba będzie się napracować. To oczywiste. To jest zadanie dla Brzęczka i PZPN, żeby wykorzystać potencjał, jaki jest w tej drużynie. Umiem sobie wyobrazić, że w czerwcu np. Krzysztof Piątek będzie w dyspozycji strzeleckiej z ubiegłego sezonu, a Piotr Zieliński odblokuje się na tyle, że w końcu będzie rozgrywającym na miarę swojego talentu. Że kolejny progres zrobią Sebastian Szymański i Krystian Bielik. Że Kamil Grosicki w końcu będzie miał jakąś konkurencję na skrzydle. Do tego Krychowiak w formie oraz Szczęsny i Lewandowski, piłkarze na swoich pozycjach wybitni i już jest kogo w Europie pokazać.
Tyle tylko, że tę pracę trzeba wykonać. Nie czekać, aż coś – jak to lapidarnie ujął selekcjoner – „coś Zielińskiemu w głowie przeskoczy”, bo to przypomina puszczenie kuponu Totolotka. A tu jest robota do zrobienia.
Ale początkiem sensownej pracy na sukces na takim turnieju, jak mistrzostwa Europy, jest jasne zdefiniowanie celu. I nie chodzi tu o legendarne: „najpierw chcemy wyjść z grupy”.
Inne artykuły o: Reprezentacja
-
smutas