Co właściwie promuje Puchar Polski?
Autor wpisu: Redakcja 26 września 2019 11:32
O rozgrywkach Pucharu Polski znowu głośno, choć nie z powodu pięknych bramek i emocjonujących meczów. Jak zwykle – choć to jeszcze nie finał – wraca temat zadym na stadionach, bo do rozgrywek firmowanych przez PZPN, chuliganka przyczepiła się jak do swego. Tym razem były burdy i armatki wodne w użyciu policjantów na meczu Widzewa Łódź ze Śląskiem Wrocław i wystrzał jednego z kibiców Gryfa Wejherowo z rakietnicy w kierunku bramkarza Lechii Gdańsk, Zlatana Alomerovicia. Raca o centymetry minęła głowę piłkarza, mogło dojść do tragedii. Wiadomo, że kluby zostaną ukarane, ale przecież nikt nie łudzi się, że to rozwiąże problem stadionowego bandytyzmu.
Ciekawe spojrzenie na wydarzenia w Wejherowie ma ekspert ds. bezpieczeństwa Marcin Samsel. Zwraca on uwagę m.in. na fakt, że mniejsze miejscowości w ogóle nie traktują meczu z uznaną drużyną jako szansy na własną promocję, na pokazanie się w Polsce. Pewnie dlatego mecze rozgrywane o 14.00 w zwykły dzień roboczy, traktują jako zło konieczne i nie przykładają do tego wydarzenia koniecznej uwagi. Ot kończy się na wynajęciu agencji ochrony i tyle. A gdy dochodzi do zadymy władze klubu bronią się – zupełnie jak PZPN podczas fatalnej organizacji finałów Pucharu Polski – że to nie ich wina… No to czyja? Problem w tym, że w polskim futbolu każdy stara się podrzucić temat bandyterki stadionowej komu innemu, niczym gorący kartofel.
Przeczytajmy co pisze Marcin Samsel we wpisie opublikowanym na swoim profilu na Facebooku.
W gruncie rzeczy, pomimo wszystkich tych komentarzy, Wejherowo to bardzo ładne miasteczko, z pięknym rynkiem. I aż dziwne, że nadal takie miasta, wcale nie małe, nie potrafią organizacyjne skorzystać z takiego meczu jak pucharowy mecz z Lechią Gdańsk. W celu promocji miasta, piłki, atrakcji dla mieszkańców, edukacji młodzieży o prawdziwym kibicowaniu. Można było zrobić całe, małe show, chociażby zaczynając na pięknym rynku. Zaprosić mieszkańców, seniorów, młodzież. Dogadać się z restauratorami i zrobić piknik przed meczem z promocją Gryfa i piłki nożnej, a potem wspólnie obejrzeć mecz. Znam ludzi w Wejherowie, którzy mogliby zorganizować coś sensownego z tej okazji i zrobiliby to dobrze.
Szkoda też, że pomimo wielu szkoleń i upływającego czasu, możliwości wyjazdów i podpatrywania innych na świecie, nadal są takie kluby jak Gryf Wejherowo, które chyba o bezpieczeństwie i organizacji meczów nie wiele wiedzą. Bo jak przeczytać, chociażby oświadczenie wydane po meczu to ich rozwiązaniem okazuje się „przekazanie obiektu profesjonalnej agencji, która miała zadbać o bezpieczeństwo”. Oooo i problem z głowy!
Do tego nie wpuszczamy kibiców Lechii (nawet 70 – pisał o tym dużo między innymi Marcin Gałek) pod pretekstem starego stadionu i cała praca na rzecz organizacji meczu wykonana.
Otóż szanowni Państwo! Nie! jakby to było takie proste, to każdy mógłby to robić. A tak nie jest. I tak z możliwości zrobienia piłkarskiego święta w ładnym miasteczku, zrobił się jakiś patologiczny mecz nerwów dla garstki (600 kibiców), w ogóle niezainteresowanych piłką. Zaczęło się z przytupem (2:0 dla Gryfa już w piątej minucie), a potem sytuacja wymsknęła się wszystkim spod kontroli. Piłkarzom Gryfa zmiękły nogi, tym z Lechii na chwilę z resztą też, tylko z powodu wybuchających rac pod nogami. Delegat myślał i chyba sam nie był przygotowany na to, co się wydarzyło, bo jak dla mnie decyzja mogła być tylko jedna. I nie ma znaczenia, czy ta raca wystrzelona została specjalnie, czy przypadkowo. Bramkarz Lechii miał dużo szczęścia. Jakieś 30 cm. No cóż, podsumować można tylko w jednym, krótkim zdaniem. Patologia i żenada.
I jeszcze jedno. Czy ktoś mi w końcu może wytłumaczyć, dla kogo są mecze grane we wtorek o 14.00? Na takie mecze to nawet część piłkarzy musi brać wolne u pracodawców, żeby móc w nich zagrać!
Inne artykuły o: Lechia Gdańsk | PZPN
-
zgubek