Kazimierz GREŃ: Nikogo nie zgwałciłem, a zrobiono ze mnie wielkiego złoczyńcę!
Autor wpisu: Krzysztof Budka 9 lutego 2016 07:45
Jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci w polskim futbolu. Człowiek, który potrafi przewracać układ sił w naszym środowisku piłkarskim. Najpierw intronizował Grzegorza Latę na prezesa PZPN, a potem go obalał. Gdy szefem związku ogłoszono Zbigniewa Bońka, z radości podskakiwał niemal pod sufit. Dziś Boniek to jego wróg numer jeden. KAZIMIERZ GREŃ zmienia sojusze, nie unika walki, wali prostu z mostu, a czasem nawet spod mostu. Zawsze jest bardzo wyrazisty i nigdy nie owija w bawełnę. Rok temu zamieszał się w aferę biletową i choć do dziś nie wiadomo, co się tak naprawdę w tym Dublinie stało, on zdania nie zmienia i twierdzi, że jest niewinny, a w całą sprawę został wplątany. Dodaje też, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i zapowiada, że z adwersarzami pójdzie do sądu.
FUTBOLFEJS.PL: Potrzebny jest w lutym zjazd PZPN?
KAZIMIERZ GREŃ: Potrzebny Bońkowi, by mógł osiągnąć władzę absolutną w polskiej piłce.
A poważnie?
Mówię całkiem poważnie. To jest jasne i czytelne nie tylko dla mnie, ale i dla wielu innych ludzi, którzy wiedzą, co w trawie piszczy. Obecny prezes już po raz trzeci chce zmieniać statut PZPN, choć gdy po raz pierwszy mu się to nie udało, zarzekał się, że już nie będzie do tego tematu wracał.
Dlaczego wzbudza to takie kontrowersje?
Statut, który obecnie obowiązuje, był wypracowany przez komisję trójstronną. Został zaakceptowany przez przedstawicieli Ministerstwa Sportu, pełnomocnika Prezydenta RP, którym był pan Michał Kleiber, wreszcie przez UEFA i PZPN. To nie jest zły statut. Dziś jednak najwyraźniej ktoś uznał, że trzeba coś w nim pozmieniać. Dziwne to jest tym bardziej, że ten ktoś na pierwszym zjeździe zarzekał się, że nie będzie ruszał statutu, a teraz wraca do niego na siłę po raz trzeci. Zresztą termin też nie jest przypadkowy, bo zjazd odbędzie się osiem miesięcy przed wyborami nowych władz w PZPN. Boniek zamierza na nim wprowadzić poprawki do statutu, które pozwolą mu ograniczyć potencjalną konkurencję w jesiennych wyborach. Jedna dotyczy zakazu kandydowania na prezesa PZPN czynnym politykom, druga ogranicza z trzech do maksymalnie dwóch rekomendacji podmiotom uprawnionym do głosowania na prezesa PZPN.
W jaki sposób te poprawki mają pomóc Bońkowi?
Po pierwsze, dlaczego na prezesa nie będzie mógł kandydować poseł, senator, czy europoseł? Czy to nie jest dyskryminacja, w dodatku niezgodna z konstytucją? Przecież jeśli delegaci nie będą chcieli, by prezesem został polityk, to takiego kandydata nie wybiorą. Ale powinni mieć wybór. A tak już na starcie Boniek za pomocą statutu zabroni startować w wyborach na przykład Romanowi Koseckiemu czy Ryszardowi Czarneckiemu. Po drugie, skoro dotychczas podmioty uprawnione do głosowania na prezesa PZPN mogły udzielać poparcia trzem kandydatom, a w wyniku poprawki będą mogły tylko dwóm, to jak to inaczej interpretować niż jako kolejny sposób na ograniczenie konkurencji?
Może tak, jak mówi Michał Listkiewicz, żeby nie było przypadkowych kandydatów, bo ci mocni i tak bez problemu zbiorą wymaganą liczbę głosów.
Proszę zwrócić uwagę, że dotychczas 50 podmiotów uprawnionych do wybierania prezesa PZPN miało do dyspozycji 150 rekomendacji. Teraz będą miały tylko 100. I przykładowo załóżmy taki scenariusz, że dwóch wiceprezesów – pan Koźmiński i pan Nowak zbiorą po 25, a pozostałe 50 Boniek. I dwa tygodnie przed wyborami obaj wiceprezesi powiedzą, że nie będą kandydować i wycofają się z wyścigu. Dziękuję, jest po zawodach. To taki nieprawdopodobny scenariusz? Zapytam, po co i za co w styczniu przyznano po 30 tys. zł nagrody członkom zarządu PZPN? Dlatego, że związek wypracował 15 milionów złotych zysku w stosunku do założonego na miniony rok budżetu? Dlatego, że reprezentacja wywalczyła awans do finałów EURO? Przecież to żaden sukces zarządu tylko piłkarzy i sztabu szkoleniowego. Zakichanym obowiązkiem ludzi z zarządu PZPN jest dopilnować, by tej drużynie niczego nie brakowało. Za coś takiego nagród nie powinni sobie przyznawać.
Tak to już jest, że sukces ma wielu ojców… Zjazd ma również nanieść poprawkę umożliwiającą powiększenie ekstraklasy do 18 drużyn. To też zły pomysł?
To akurat dobry pomysł i ta poprawka jak najbardziej ma sens. Przypomnę, że gdy poprzednio dyskutowano nad reorganizacją ligi i wprowadzeniem ESA 37, z zarządu PZPN tylko ja i Roman Kosecki głośno mówiliśmy, że to rozwiązanie jest chore. Wyśmiano nas, a teraz od jakiegoś czasu panowie drapią się po głowach i zastanawiają, jak to zmienić i mówią, że znów potrzebna jest reorganizacja ligi.
Zwolennicy obecnego prezesa, być może trochę z przymrużeniem oka, przekonują, że jesienią nie będzie miał z kim przegrać.
No to pan widzi – skoro nie będzie miał z kim przegrać, to pewnie nie przegra.
Moje pytanie zmierzało trochę w inną stronę – czy widzi pan dziś kogoś, kto jesienią mógłby być poważnym rywalem Bońka?
Jestem przekonany, że znajdą się takie osoby.
Cezary Kucharski?
Jak najbardziej. Na dziś wydaje się najpoważniejszym kontrkandydatem Bońka. Były świetny piłkarz, reprezentant Polski, grał w Champions League, teraz znakomity menedżer – wiadomo kogo, niezależny finansowo, były poseł. Uważam, że to bardzo dobra kandydatura.
Zdzisław Kręcina?
On w czerwcu będzie prawdopodobnie startował na prezesa Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Pod warunkiem, że nie będzie tam już kandydował Rudolf Bugdoł. Oprócz Zdziśka ma być jeszcze dwóch lub trzech kandydatów. Ale czy jesienią Kręcina będzie chciał stanąć do wyborów na prezesa PZPN, tego jeszcze nie wiadomo.
Swego czasu w kontekście jesiennych wyborów wymieniało się też Cezarego Kuleszę.
Czarek jest bardzo lubiany w środowisku, dlatego myślę, że też byłby dobrym kandydatem i miałby szanse. Natomiast jeden w tym wszystkim szkopuł – jeśli zdecyduje się na start, nie może oszukać ludzi, którzy na niego postawią. Nie może tuż przed wyborami wycofać się, jak kiedyś Boniek i Kolator, którzy przekazali głosy Listkiewiczowi. Jeżeli taki miałby być wariant, to lepiej, żeby nie startował.
A jak, pana zdaniem, rozkłada się dziś poparcie dla Bońka w regionach? Gdzie może być pewny głosów?
Na dziś nie ma to większego znaczenia, bo do jesieni jeszcze wszystko może się zmienić. Przecież w każdym z szesnastu wojewódzkich związków do sierpnia muszą odbyć się wybory. Wszystkich delegatów na Zjeździe PZPN jest 118. 60 wybierają wojewódzkie związki, kluby z ekstraklasy mają po dwa mandaty, kluby pierwszej ligi po jednym, sędziowie mają jeden, trenerzy mają trzy, futsal i piłka kobieca po dwa. Bez znajomości wyników wyborów w wojewódzkich związkach trudno wyciągać jakiekolwiek wnioski. Tak samo przecież nie wiemy, kto spadnie z ekstraklasy, kto z pierwszej ligi, kto awansuje z drugiej. Nie wiemy, na kogo postawią delegaci z futsalu i piłki kobiecej, a tam też ścierają się różne frakcje. Dlatego te jesienne wybory mogą być bardzo ciekawe.
Pisał pan niedawno, że Boniek przejął kontrolę nad Podkarpackim Związkiem Piłki Nożnej, bo człowiek, który pana zastąpił, dotychczas pana lojalny współpracownik, przeszedł na stronę prezesa…
Chodzi o pana Hławkę. Mówiłem mu: „Marek, prowadź związek najlepiej, jak potrafisz. Nie przechodź na drugą stronę, bo zostaniesz wykorzystany i nic z tego nie będziesz miał. Trzeba chronić związki wojewódzkie, by nadal dysponowały autonomią, by nikt nie miał na nie wpływu, na delegatów itd”. No ale Hławko spotkał się kilka razy z Bońkiem, dał mu się przekonać…
Pytam, bo pisał pan, że ma na niego kwity. Czego te kwity dotyczą i kiedy ujrzą światło dzienne?
Nie ma znaczenia, bo już pana Hławki w podkarpackim związku nie ma. Został „przymuszony” przez tamtejszy zarząd i złożył rezygnację. Jego obowiązki przejął pan Kulik. 27 lutego odbędą się wybory w związku. Jest dziewięciu kandydatów.
Hławko wśród nich?
Nie. On nie może startować. Dostał dwuletnią dyskwalifikację.
Czyli prezes PZPN nie ma już kontroli nad podkarpackim związkiem.
Ale może ją mieć, jeśli wygra jego kandydat.
Kto?
Senator Golba z PiS-u.
Senator?
No właśnie, mimo iż Boniek zamierza wprowadzić do statutu PZPN poprawkę uniemożliwiającą startowanie na prezesa związku posłowi, europosłowi i senatorowi, to jeśli chodzi o wybory w wojewódzkich związkach, czynny polityk już mu nie przeszkadza. Taka jest jego konsekwencja. Ale ukłon w stronę obowiązującej władzy może mu być potrzebny, bo podobno zwrócił się do sfer rządzących o zmianę zapisu w Ustawie o sporcie kwalifikowanym, według którego prezesem związku sportowego można być co najwyżej przez dwie kadencje. Z tego co słyszałem, już podjęto w ministerstwie odpowiednie kroki, by to zmienić. Dlatego nie bez przyczyny na początku powiedziałem o władzy absolutnej.
Jak się wygrywa wybory na prezesa PZPN? Mówił pan, że wygrał je Lacie, potem pomógł wygrać Bońkowi…
Przy Lacie to była bardzo ciężka praca. Niektórzy mówili, że zrobiłem prezesa z najsłabszego kandydata. On nawet nie wiedział, ile jest w Polsce zarejestrowanych klubów. Nie wiedział, jak funkcjonują związki regionalne. O wszystko pytał, wszystko od najprostszych rzeczy trzeba było mu tłumaczyć. Wszystkiego trzeba było go uczyć. A potem ruszyliśmy z kampanią. Przejechaliśmy z Grześkiem 28 tys. kilometrów. Byłem w każdym regionie, odbyłem mnóstwo rozmów, na których przekonywałem do Laty.
Boniek konsekwentnie dystansuje się od pana, mówiąc, że nie pomagał mu pan w kampanii…
Przed wyborami w 2008 roku na jednym ze spotkań klubów ekstraklasy doszło do takich, powiedzmy, prawyborów, takiego sondażu – który klub jakiego kandydata poprze. Boniek dostał tylko jeden głos. Mimo to zdecydował się kandydować. Wtedy Kazimierz Greń był przy Bońku czy przy Lacie? Przy Lacie. Wygrał Lato. W 2012 roku Kazimierz Greń był już przy Bońku i wygrał Boniek.
Ale nie jest to argument świadczący o tym, że pomagał pan Bońkowi w kampanii. Boniek mówił tak: „Pan Greń na 10 dni przed wyborami w 2012 roku powiedział, że nie wie, na kogo będzie głosował. Później zorientował się, że mam największe szanse i ogłosił światu, że mnie poprze. Tylko że zrobiło tak wiele osób, bo ja dostałem 61 głosów. Pan Greń nie był ze mną na żadnym spotkaniu wyborczym w żadnym wojewódzkim związku”.
No to ciekawe, po co przed wyborami dzwonił do mnie po kilka razy dziennie? Po co się ze mną spotykał, po co zapraszał na obiad, po co prosił mnie, bym nakłaniał ludzi do głosowania na niego? Po co to wszystko, skoro sam potrafił sobie wygrać? Ale nie dziwię się, że Boniek tak mówi, bo to jego domena. On wciąż twierdzi, że jest samowystarczalny, że nic nikomu nie zawdzięcza, że sam sobie wygrał wybory.
Miałem zapytać, czy ochłonął pan już po tym wszystkim, czy opadł już bitewny kurz, tym bardziej że niedługo minie rok od meczu z Irlandią w Dublinie i sprawy z biletami, ale widzę, że jeszcze ten kurz nie opadł.
Żyję sobie pomału, ale rzeczywiście nie da się o tym nie myśleć… Wie pan, gdy czytam, że ludzie uwikłani w korupcję, którzy przez wiele lat oszukiwali miliony kibiców przed telewizorami i tysiące na stadionach, dostają teraz od Komisji Dyscyplinarnej rok, czy dwa lata dyskwalifikacji, niektórzy nawet w zawieszeniu, a mi przywalono 10 lat, to jak mam to wszystko odbierać?
Niektórzy dostali wyroki dożywotnie.
Ale tych było niewielu.
Ale panu Najwyższa Komisja Odwoławcza skróciła karę do czterech lat.
No bo tak miało być. Gdy przyszedłem na posiedzenie NKO, powiedziałem: „Panowie, na mieście mówią, że będę miał pięć lat”. Zmniejszyli do czterech, żeby nie było tak, jak „mówią na mieście”. Ale wrócę jeszcze do Komisji Dyscyplinarnej. Ci sami ludzie, którzy zasiadali w tej komisji za prezesury Laty, zasiadają i teraz. Za Laty karali mnie siedem razy. Ten sam skład, zmienił się tylko przewodniczący, po zwycięstwie Bońka wszystkie te kary cofnął. Jak to interpretować? Albo ktoś jest głupi, albo robi pod czyjeś dyktando. Inaczej bym mówił, gdyby były różne składy orzekające. Ale ci sami ludzie, którzy za kadencji jednego prezesa mnie ukarali, za kadencji drugiego te kary cofnęli. A przecież w tym czasie statut się nie zmienił. I jak tu poważnie traktować taką Komisję Dyscyplinarną?
Mówił pan, że pana życie zostało zniszczone, że pozbawiono pana środków do życia, ale z tego co widać, nie jest tak źle.
Trochę wtedy przekoloryzowałem. Pewnie, że nie jest tak, żebym nie miał za co żyć. Mam na chleb z szynką, mam na paliwo, nie musiałem pozbywać się auta, do zapomogi też nie muszę chodzić.
No to jak to było z tymi biletami? Handlował pan nimi?
Pan sobie wyobraża, że stoję pod monitoringiem i sprzedaje – jaki pisały „Przegląd Sportowy” i portal Weszło – tabunom ludzi bilety na mecz?
Niczego sobie nie wyobrażam, tylko pytam, czy sprzedawał pan te bilety, czy nie.
Nie sprzedawałem żadnych biletów! Powiem panu, że bardzo chciałbym zobaczyć ten monitoring. Dlaczego zapisu z tego monitoringu nigdy nie ujawniono? Dlaczego nie pokazano, jak Kazimierz Greń sprzedaje bilety na mecz? Komisja Dyscyplinarna wszczęła postępowanie na podstawie doniesień prasowych. Proszę pana, miałem dwanaście biletów w kurtce. Wykręcono mi ręce i wydarto mi z kieszeni te bilety. Ktoś dał polecenie firmie ochroniarskiej, żeby mnie zatrzymać. Cała sprawa w sądzie trwała siedem minut. Proszę pokazać mi choć jedną osobę, która kupiła ode mnie bilet. Bo w internecie można różne rzeczy wypisywać, nawet takie, że kupiło się od Grenia bilet na mecz. Komisja Dyscyplinarna skazała mnie na podstawie dwóch maili napisanych rzekomo przez osoby, które kupiły ode mnie bilety. Nie było żadnych świadków, nie było żadnej konfrontacji. Ja tych ludzi na oczy nie widziałem.
To po co była ta słynna konferencja, z której wszyscy pamiętają tylko pańskie spodnie i dyskusje o tym, czy są czarne czy granatowe? Zgodzi się pan, że miało być poważnie, a wyszło śmiesznie? Z perspektywy czasu nie uważa pan, że lepiej było tę sprawę wyjaśniać inaczej?
Zgadza się, można było inaczej. Tylko ja wtedy przez kilkanaście godzin byłem bombardowany przez media. To była moja reakcja obronna. Długo się do tego zbierałem, w głowie odtwarzałem sobie wiele rzeczy. I zastanawiałem się, jak się bronić. Można oczywiście wynająć firmę pijarową, tylko na to potrzeba pieniędzy. Postanowiłem, że będę bronił się sam. Jak zaszczuty pies w rogu. Nikogo nie zgwałciłem, nikogo nie zabiłem, nikogo nie napadłem, nikogo nie okradłem. A miałem wrażenie, że zrobiono ze mnie jednego wielkiego złoczyńcę. Nie życzę nikomu, by przeszedł przez to samo co ja.
Wizerunkowo ta cała sprawa mocno w pana uderzyła.
Z jednej strony tak, ale z drugiej uzmysłowiła mi też, że zamiast dwustu czy trzystu ludzi, lepiej mieć za sobą dziesięciu czy pięciu, ale dobrych, szczerych i uczciwych, a nie fałszywych, którzy non stop cię tylko poklepują, bo wciąż czegoś od ciebie potrzebują. Żałuję też, że zawierzyłem Bońkowi i na niego postawiłem. Nigdy nie zapomnę, jak kiedyś – przeszło trzy lata temu – zadzwoniłem do niego i mu mówię: „Zbyszek, jak ty mnie tak oszukasz jak Lato…” A on mi na to: „Lepiej, żeby cię oszukał rudy niż łysy”. Uśmiechnąłem się, bo myślałem, że żartuje. A potem Boniek w tej całej sprawie z biletami skłamał w perfidny sposób, mówiąc w studiu telewizyjnym, że Greń miał 49 biletów. Cały podkarpacki związek miał 45. Ja miałem 12. To było jedno wielkie kłamstwo.
Od początku sugerował pan, że to spisek, w który zamieszany jest Boniek, że on się na panu mści, ale ja cały czas się zastanawiam, jaki miałby powód? W czym miałby mu pan zaszkodzić? Głosował pan na niego, cieszył się pan po tym, jak wygrał, mówił pan, że wreszcie będziemy mieli normalny związek. Coś się tu kupy nie trzyma.
W kwietniu 2013 roku na zarządzie w Krakowie powiedziałem o kilka zdań za dużo. Zbigniew Przesmycki (szef Kolegium Sędziów – przyp. red.) rekomendował wtedy siedmiu arbitrów do ekstraklasy. Czterech było z Łodzi, dwóch z Bydgoszczy i jeden z Lublina. Ci z Łodzi to oczywiście od Przesmyckiego, ci z Bydgoszczy – wiadomo, od Bońka. A ten ostatni był od Tomasza Mikulskiego (wiceprzewodniczący Kolegium Sędziów – przyp. red.). Zapytałem, czy tylko te trzy województwa są kopalnią sędziowskich talentów. Doszło do ostrej wymiany zdań, po której najwyraźniej uznano mnie za wroga. No i od tego czasu zaczęła się nagonka na mnie. Wie pan, ja za jakiś czas opowiem, jak byłem zastraszany, jak byłem szantażowany…
Niech pan opowiada teraz. Już na tamtej słynnej konferencji mówił pan, że ma amunicję, z której będzie strzelał.
Jeszcze na to za wcześnie, panie redaktorze.
Jak to za wcześnie? Zastraszanie i szantażowanie – z takim rzeczami idzie się na policję albo do prokuratury.
Zgadza się, ale wszystko w swoim czasie.
Odgrażał się pan, że odda sprawę do sądu. Oddał pan, czy już dał sobie z tym wszystkim spokój?
Oddałem. Toczą się sprawy przeciwko PZPN, przeciwko Podkarpackiemu ZPN za zerwanie kontraktu, szykują się kolejne, między innymi przeciwko „Przeglądowi Sportowemu”. Domagam się odszkodowania finansowego i przeprosin. A później jeszcze zamierzam kilku ludziom założyć sprawy karne. Udowodnię im wiele kłamstw.
Komu chce pan te sprawy karne założyć?
Tym, którzy mnie szkalowali i obrazili.
A konkretnie?
Panie redaktorze, pozwoli pan, że na razie uchylę się od odpowiedzi. Jeszcze na to za wcześnie. Ale zapewniam, że nie odpuszczę.
Rozmawiał Krzysztof Budka
afera biletowaCezary KucharskiCezary KuleszaGrzegorz LatoKazimierz GreńKomisja DyscyplinarnaPodkarpacki ZPNPZPNwybory w PZPNzbigniew boniekZdzisław Kręcina
Inne artykuły o: Fejs 2 fejs | Hit | Polecane | PZPN
-
Andrea Pescu