Tarasiewicz: Trzeba pokazać charakter jak się dupka pali
Autor wpisu: Dariusz Tuzimek 7 grudnia 2015 07:15
Ryszard Tarasiewicz – wychowanek i legenda Śląska Wrocław. Zagrał 58 meczów w reprezentacji Polski i strzelił 9 goli. Obecnie jest trenerem I-ligowej Miedzi Legnica. Silny charakter, rogata dusza, nieustępliwy, często pryncypialny. Potrafił odchodzić z klubów, tuż po osiągnięciu dużego sukcesu. Nam mówi o stosunkach z Tadeuszem Pawłowskim, wizycie u Arsene’a Wengera w Arsenalu, odbudowywaniu Sebastiana Mili i o tym, czy była chemia między Tarasiewiczem a Radosławem Osuchem w Zawiszy Bydgoszcz.
FUTBOLFEJS.PL: – Mam wrażenie, że Ryszard Tarasiewicz zawsze bardzo roztropnie wybiera miejsce, gdzie będzie pracował. Tam gdzie jest wyzwanie, tam gdzie jest coś do zrobienia…
RYSZARD TARASIEWICZ: …albo tam, gdzie są pieniądze! Ha, ha!
No nie to akurat miałem na myśli, ale skoro pan tak twierdzi… Miedź Legnica, to takie miejsce gdzie jest wyzwanie i gdzie są pieniądze. Ale są też duże oczekiwania.
I bardzo słusznie! Bo oczekiwania są adekwatne do możliwości klubu i do tego, jak jest zorganizowany. Choć – szczerze mówiąc – te możliwości finansowe klubu są trochę przez media wyolbrzymiane. Sześć, a może nawet siedem zespołów w I lidze ma te same możliwości i ma takie samo prawo jak my, myśleć o awansie.
Odważnie pan sobie poczyna. Przypomnę tylko, że mówimy o zespole, do którego został pan ściągnięty w roli strażaka. Ta drużyna była na ostatnim miejscu w tabeli. A pan tu o awansie…
No jasne! Cel jest oczywisty: awans. I to w tym sezonie. Co mam czekać do sezonu 2018/19? Albo 2019/20? Mnie to nie interesuje. Chcę awansować już. Wiedzą o tym piłkarze, wie właściciel.
A jak się nie uda?
To ciągle tylko sport, nie matematyka. Mam świadomość, że może się nie udać. Ale wtedy muszę wiedzieć, że zrobiłem wszystko, żeby się udało, że mogę spokojnie popatrzeć w lustro.
Jak się wam nie udał mecz z Rozwojem Katowice i podniosły się głosy, że może ten Tarasiewicz to jednak nie to, mocno stanął za panem właściciel Miedzi Andrzej Dadełło. Powiedział: trener ma moje pełne zaufanie. Może robić w drużynie co chce. Może dawać kary finansowe i w ogóle nie musi tego ze mną konsultować.
Ale my się konsultujemy. Właściciel dzwoni i normalnie rozmawiamy, choć jest to jasne, że w pionie sportowym decyzje należą do mnie. A że według kogoś ja się nie nadaję? Nie czytam osób sfrustrowanych, które leczą swoje kompleksy wpisując komentarze w internecie. W Polsce trzeba cały czas udowadniać i udowadniać, że człowiek się do czegokolwiek nadaje.
Obserwując pańską drogę trenerską, nie zdziwiłbym się, gdyby pan zrobił awans do Ekstraklasy, a potem nie został w klubie… Już tak bywało.
No w Szczecinie się tak zdarzyło. Przecież w Zawiszy Bydgoszcz po awansie zostałem, w Śląsku Wrocław też zostałem. W Legnicy – jeśli będzie chciał tego pan Dadełło – to też zostanę.
Ale z Zawiszy odszedł pan po największym sukcesie w historii klubu – po zdobyciu Pucharu Polski. To nie jest takie normalne, prawda?
Miałem wtedy propozycje z zagranicy. Były konkretne, ale trzeba było poczekać, a ja nie mogłem trzymać właściciela Zawiszy Radosława Osucha w niepewności czy zostaję w klubie czy odchodzę. Ktoś musiał budować zespół na nadchodzące rozgrywki. Czekałem jak się rozwiną tematy mojej pracy we Francji i w Szwajcarii. One nigdy się nie wykrystalizowały do końca, więc przyjąłem propozycję z Korony.
A mnie się wydaje, że nie było wystarczająco dużo chemii między Osuchem a panem, żeby pan chciał zostać w Zawiszy… Mnie to zdziwiło, że się tak łatwo rezygnuje z trenera który zdobył Puchar Polski.
• Tu zobacz, co powiedział Tarasiewicz o odejściu z Zawiszy i o stosunkach z Radosławem Osuchem
Chciał pan podjąć pracę we Francji lub Szwajcarii. Czy ta tęsknota za pracą w zagranicznym klubie nie wynika czasem z tego, że Ryszard Tarasiewicz ma dość prowizorki i chciałby popracować w dobrze zorganizowanym miejscu? Nie tylko realizować kaprysy właściciela i zaspokajać jego ambicje, ale prowadzić drużynę w klubie, który ma solidne podstawy dobrego przedsiębiorstwa. To nie musi być klub zagraniczny, to mogłaby być np. Legia Warszawa.
Ja zawsze pracowałem w miejscach, w których możliwości klubu miały swój określony pułap. W Śląsku, Zawiszy czy Koronie musiałem cały sezon grać 15-16 zawodnikami. Ale sobie radziliśmy. W Koronie aż dziewięciu zawodnikom z podstawowego składu kończyły się kontrakty. I wielki szacunek do tych chłopaków, którzy wiedzieli, że z Kielcami nie mogą już wiązać przyszłości, za to, że grali do końca dla dobra klubu. Liczę, że jeszcze kiedyś dostanę taką szansę, żeby pracować w klubie, który ma stabilność finansową i możliwości na europejskie puchary.
Ciekawe są okoliczności pana odejścia z Korony. Czy to nie było tak, że wydawało się panu, że tam już nic dobrego zdarzyć się nie może? A tu niespodzianka. Do Kielc trafi trener Marcin Brosz i Korona radzi sobie w tym sezonie zaskakująco dobrze. Może źle pan ocenił potencjał sportowy tej drużyny?
Nie, cieszę się z jej sukcesów. Szczególne brawa za zwycięstwa na wyjeździe. Gdy ja byłem w Koronie zajęliśmy 9. miejsce po rundzie zasadniczej. Do grupy mistrzowskiej zabrakło nam dwóch punktów. Wydawało się, że jesteśmy bezpieczni, ale potem musieliśmy walczyć o utrzymanie do samego końca. Na finiszu oddychaliśmy już rękawami. To straszna presja, gdy masz świadomość, że jak spadniesz, to klub poleci w otchłań i nie wiadomo czy w ogóle będzie istniał. Odszedłem z Korony, bo nie czułem, że mogę pomóc sportowo tej drużynie.
Podobno jest pan strasznie uparty i potrafi być pamiętliwy?
Zależy co pan ma na myśli. Czasem takim jestem, ale tylko wówczas, gdy ktoś myśli, że jeśli ma pieniądze, to wszystko mu wolno. A ja się nigdy nie zgadzam na brak szacunku. Jestem na to wyczulony.
• Tu zobacz, czemu Ryszard Tarasiewicz, legenda klubu, nie chodzi na mecze Śląska
Podobno nie chodził pan na mecze Śląska także dlatego, że prowadził go do niedawna Tadeusz Pawłowski, a wam – obu legendom klubu – ze sobą nie po drodze. Nie rozmawiacie ze sobą…
Ja już nie chodziłem na mecze zanim jeszcze Tadek trafił do Śląska. Poza tym spotkaliśmy się przed meczem Korony ze Śląskiem, w poprzednim sezonie, u mnie w gabinecie. Ja piłem kawę, a Tadek wodę, bo on kawy nie pije.
Ale wielkiej przyjaźni między wami nie było, prawda?
No nie było, ale tak jest w wielu zespołach, że lepiej ze sobą funkcjonują zawodnicy w grupkach 3-4 osobowych. Przecież to się nie zdarza, że przyjaźnią się wszyscy ludzie w drużynie, prawda? W Śląsku młodsi trzymali się razem, a starzy razem np. Tadeusz Pawłowski, Janusz Sybis, Zdzichu Kostrzewa, Zyga Garłowski…
No i pan właśnie tym „starym” od razu stanął okoniem. Miał pan wielką wiarę w siebie, we własne umiejętności i postanowił nie płaszczyć się przed starszyzną. To się nie mogło spodobać. Starzy zawsze chcą żeby respektować hierarchię drużyny.
Ja z nimi nie gadałem w ogóle. A w zasadzie źle mówię: gadałem, bo gadałem ze wszystkimi w drużynie, ale kolegów miałem innych. Pokazywałem, że umiem grać i czekałem na swoją szansę. Przychodziłem do klubu grać, inne rzeczy mnie nie interesowały. Nie obrażałem się, nie byłem sfrustrowany. Miałem duży entuzjazm. Dzisiaj tego mi brakuje u młodzieży, żeby zawodnik, który nie gra, pokazywał trenerowi, że w każdym momencie jest „na ogniu”, jest „na grillu”, jest gotowy. Tego nie ma. A przecież trener musi wybierać tych, którzy mają charakter. Bo wszyscy są dobrzy, kiedy się wygrywa, a tu trzeba umieć pokazać charakter jak się dupka pali… Dlatego czasem – żartem mówiąc – do drużyny bierze się siedmiu do węgla i czterech do gry. To oczywista przesada, ale coś w tym jest.
• A tu o tym co się pali. Na ogniu i na grillu.
Pan miał wtedy taki „bońkowy” charakter, czyli: jeśli jestem dobry, to nie zamierzam się nikomu kłaniać…
Taka postawa pomaga. Może to nieskromnie zabrzmi, ale w większości przypadków na boisku potwierdzało się, że miałem prawo do takiej postawy. Jeśli wierzysz, masz pewność siebie, to pomagasz swojej drużynie. To ważne.
Po Mundialu ’86 Antoniego Piechniczka zastąpił w reprezentacji Wojciech Łazarek. Mieliście poważny konflikt.
Powiedzmy, że mieliśmy inną wizję futbolu. Z trenerem Piechniczkiem, to chociaż wiedziałem, że jeśli na siebie wpadniemy, to zawsze powiemy sobie: dzień dobry. Łazarek deklarował jedno, robił drugie. Ale było minęło. Widziałem później, po jego zachowaniu, że wie, że popełnił błędy. Choć się do tego nigdy nie przyznał.
Swoje doświadczenia trenerskie budował pan w oparciu m.in. o staż u Arsene’a Wengera.
Miałem tę przyjemność, że Wenger przyjmował mnie w swoim gabinecie w klubie, gdy przyjechałem do niego na staż i to przez bardzo długi okres. Miałem u niego fory, bo pamiętał mnie jeszcze z Francji, gdy on był trenerem Monaco. Podoba mi się jego filozofia futbolu, ale w polskich warunkach jest ona nie do zrealizowania. Proszę zauważyć, że Wenger już tyle lat trenuje w tym klubie i nadal cieszy się zaufaniem właścicieli. Nawet wówczas, gdy kibice są niezadowoleni, że Arsenal nie kupuje za wielkie pieniądze piłkarskich gwiazd. Gdy byłem u Wengera na stażu, to on chciał wówczas pozyskać Andrieja Arszawina z Zenita Petersburg. Strony spierały się o cenę, która różniła się o kilka milionów funtów. Nie mogli się dogadać. Ale Wenger od początku był przekonany, że nie wyda więcej niż 17 milionów funtów, bo nie chce przekraczać widełek, które sobie na ten transfer założył. I – z tego co pamiętam – na tym stanęło. Miał swoje zasady.
Opowiadał mi m.in. o tym, że miał propozycje pracy i z Realu Madryt i z Juventusu Turyn, ale nie chciał tam iść, bo nie miałby takiego wpływu na klub jak w Arsenalu. W Londynie Wenger ma kredyt zaufania, nawet pomimo tego, że nie zdobywają wielu trofeów. Ale na każdy mecz przychodzi pełen stadion ludzi, a bilety nie są tanie. Ba! Są jednymi z najdroższych w Anglii! Ale ludzie lubią atrakcyjny futbol. Dla pracodawców Wengera na pewno liczy się, że on przynosi zyski do klubu, ale nie mniej ważne jest, że to dobry człowiek.
Kiedyś zapytałem Wengera o Cesca Fabregasa. Mówię mu: – Ten Fabregas to trochę mi tutaj nie pasuje. Ja lubię jak zawodnik depnie trochę, przyśpieszy gdy ma wolne pole. A on zwalnia, robi zamach… A no to Wenger: – Ale on jest inteligentny, a w drużynie musisz mieć inteligentnych ludzi. Bieganie zostaw skrzydłowym. Im jakby linii nie namalowali, to gotowi by byli wybiec poza stadion. W środku muszą grać inteligentni ludzie, nawet kosztem dynamiki.
Czyli zyskał pan trochę wiedzy o tym jak postępować z zawodnikami. Czy to jest wiedza uniwersalna? Do zastosowania w Polsce?
Jak najbardziej. Ja w Śląsku zastosowałem metodę Wengera wobec Williama Gallasa. Ale w szczegóły nie chcę wchodzić, bo to personalnie dotyczyło konkretnego zawodnika. Cieszę się, że miałem szansę przyglądać się pracy Wengera z bliska. Ale żeby było jasne, nie zgadzam się gdy ktoś krytykuje trenerów, którzy jadą na staż i muszą obserwować treningi zza płotu. No jeśli nie znają trenera i nie mają innych możliwości, to co mogą zrobić?
Rozmawiał Dariusz Tuzimek
• Tu zobacz co Ryszard Tarasiewicz powiedział o Sebastianie Mili
• A tu, jaki jest Arsene Wenger
Arsene Wengermiedź legnicaRadosław Osuchryszard tarasiewiczSebastian MilaŚląsk WrocławTadeusz Pawłowski
Inne artykuły o: Fejs 2 fejs | Miedź Legnica | Polecane | Śląsk Wrocław | Zawisza Bydgoszcz
-
Somebody
-
Redakcja Futbolfejs.pl