Marian KMITA: Niczego nie odpuściliśmy, tylko musimy się zawsze zachowywać racjonalnie
Autor wpisu: Marcin Kalita 12 grudnia 2016 08:16
Marian Kmita, szef sportu w Polsacie w rozmowie z Futbolfejs.pl. O tym, czy Polsat „odpuścił” czy nie reprezentację Polski, dlaczego ESA 37 jest zła „ze wszech miar”, czy w Pucharze Polski konieczne są dwumecze, gdzie zniknął Bożydar Iwanow i czy… ego nie rozsadza sportowego pietra na Ostrobramskiej. – Żartowałem kiedyś do Adama Nawałki: „nie martw się, cokolwiek by się nie stało, już na zawsze pozostaniesz pierwszym trenerem, który wygrał z Niemcami, a my pozostaniemy pierwszą telewizją, która to pokazała” – śmieje się.
FUTBOLFEJS: 2016 – to był najlepszy rok Polsatu Sport, myśląc oczywiście o tej futbolowej części?
MARIAN KMITA: Tak, to był dobry rok. Czy najlepszy – trudno powiedzieć, bo 17 lat zajmujemy się tutaj piłką. Trudno porównywać te lata do siebie. To tak jakby współczesną piłkę porównywać do tej minionej: czy Pele czy Messi; czy Eusebio czy Ronaldo; czy Cruyff czy Suarez. To są rzeczy nieporównywalne, bo zdarzyły się w innym czasie, w innych realiach, w innych okolicznościach. Ale niewątpliwie jest to rok dobry. I nie mówię tu tylko o pieniądzach, jakie wpłynęły do grupy Polsat, ale o satysfakcji, że praca w komercyjnej firmie ma jeszcze inną wartość poza finansami, które oczywiście są ważne. Rozwój dziedziny, którą się zajmujemy, poczucie współuczestnictwa w tym rozwoju. Także w jakimś sensie wpływu. Zresztą „rok”… Ja bym go wydłużył – jak to się robi w historiografii. Ten 2016 zaczyna się gdzie w okolicy jesieni 2014 roku.
Czyli mówimy o całym cyklu EURO?
Tak – trzeba na to popatrzeć w całości. Na tę historię towarzyszącą nam jako sprawozdawcom kariery drużyny Adama Nawałki, tym cudownym chwilom. Trzeba oddać aurze meczu Polska – Niemcy na Narodowym coś kompletnie niezwykłego. To był pierwszy rozdział tej książki, która… w zasadzie się jeszcze nie skończyła. Ona jest gdzieś w środku. Może mundial w Rosji będzie epilogiem. I tak właśnie ten rok 2016 jest taki trochę jak „z gumy”. Zaczyna się w 2014, a skończy w 2018. Mam nadzieję, że z dobrym skutkiem. Jest satysfakcja, jest poczucie dobrze wykonanej pracy. No i zadowolenie, że mieliśmy okazję towarzyszyć takiemu akurat okresowi w polskiej piłce.
Można powiedzieć, że wasza telewizja miała szczęście do pewnych historii. To akurat teraz został dokonany wybór Nawałki. To akurat teraz wyrosło pokolenie z Lewandowskim, Krychowiakiem, Milikiem…
Niewątpliwie to idzie w tę stronę, a nie odwrotnie, bo nie jesteśmy związkiem sportowym, ani właścicielami klubu, choć kiedyś byliśmy – Polsat zdobył trzy medale mistrzostw Polski w piłce nożnej, był w finale Pucharu Polski i zdobył Puchar Ekstraklasy. Tak, dziś jesteśmy konsumentami obecnej koniunktury, choć akurat w tym konkretnym przypadku, gdy związkiem rządzi Zbigniew Boniek, a selekcjonerem jest Adam Nawałka, trudno ukrywać, że nasze kontakty towarzyskie też są istotne. Bez jakiejkolwiek dozy próżności: Zbyszek przy jakiejś tam okazji pytał mnie, co sądzę o kandydaturze Nawałki, a ja się wypowiedziałem pozytywnie, bo Adam Nawałka zawsze mi imponował solidnością, ambicją jako zawodnik. Zwrócił moją uwagę w tamtej Wiśle bardzo wcześnie, bo gdzieś pewnie koło roku 1976. Nie przypisując sobie absolutnie żadnych zasług, że moje zdanie było kluczowym, to jednak byłem za nim w roli selekcjonera.
Wtedy, gdy przegrywał ze Słowacją we Wrocławiu 0:2 także?
Oczywiście. Byłem też za nim wtedy, gdy jeszcze jako właściciele Śląska szukaliśmy następcy Oresta Lenczyka i pamiętam, jak telefonowałem do Nawałki namawiając na pracę w Śląsku. To się układa w jakąś tam całość. Podobnie jest z naszymi relacjami ze Zbyszkiem Bońkiem, które mają swoją 20-letnią historię. Zawsze służył nam radą, kiedy go o to prosiliśmy. Ze wzajemnością. I mimo że jako ludzie telewizji musimy zgodzić się ze zdaniem, że koniunktura piłkarska pracuje na naszą kondycję, to jednak mamy często nieformalny wpływ na zjawiska, które są immanentną sferą działalności samego prezesa czy trenera reprezentacji. Oczywiście nie jesteśmy jedyni. Środowisko, które zajmuje się piłką w Polsce, przenika się w wielu przestrzeniach i mądrzy ludzie potrafią z tego skorzystać.
Czyli to nie jest tak, że media nie mają wpływu na samo tworzywo, które później obrabiają?
Oczywiście, że mają wpływ. Choćby przez zakup licencji. Jeśli Polsat – posłużę się tym przykładem, bo znam go… dość dobrze – ma podpisany kontrakt na rozgrywki Pucharu Polski czy rozgrywki pierwszej ligi to nasz wpływ na model tych rozgrywek jest może nie decydujący, ale spory. Oczywiście wobec UEFA to skromniejsza pozycja – bo UEFA jako „starożytna” firma dostarcza raczej gotowych standardów do wykonania. Ale na obszarze polskiej piłki nasze relacje z PZPN są powiedziałbym demokratyczne i wielokrotnie byliśmy w stanie dogadać się, modyfikować model współpracy także w naszym interesie. Patrzymy na wzorce krajów wyżej od nas rozwiniętych – w krajach gdzie jest Bundesliga, Premier League czy La Liga telewizja jako płatnik i właściciel praw ma bardzo dużo do powiedzenia.
A propos Pucharu Polski. W jakiś sposób zostaliście zamieszani w dyskusję o ESA 37. Ze słynnym hasłem prezesa Leśnodorskiego, że jeśli nie będzie zmiany ESA, to on zagra rezerwami w Pucharze Polski. Dopuszczacie możliwość dyskusji o przywróceniu tego najbardziej tradycyjnego sposobu gry w pucharze, bez rewanżów?
Musimy z PZPN przede wszystkim chronić konstrukcji Pucharu Polski jako najbardziej demokratycznej w polskim futbolu. Czyli umowni Błękitni powinni mieć szansę zagrania w ćwierćfinale rewanżu z umownym Lechem czy Wisłą u siebie. Czyli rozegrania dwumeczu.
Pogoń Oleśnica czy Polar Wrocław, wiele innych małych klubików, które w Pucharze Polski zaistniały, nie miały okazji rozgrywania dwumeczów, a eliminowały wielkich i awansowały zaskakująco daleko.
Ideologia towarzysząca Pucharowi Polski od zawsze miała na celu zejść jak najniżej pod strzechy i zagościć tam jak najdłużej. Według mnie im więcej meczów w Pucharze Polski, tym lepiej. Oczywiście nie można zbudować takiej konstrukcji od 1/32 finału, bo kalendarz współczesny nie pozwala na tego typu monument. Ale konstrukcja, z która mamy teraz do czynienia, moim zdaniem jest dobra. Nie pamiętam tych czasów, gdy Czarni Żagań grali z Górnikiem Zabrze, ale wszystkie tego typu przypadki budują popularność tego typu rozgrywek i przecinają poziomą kastowość piłki w Polsce: jest ekstraklasa, gruba ściana, pierwsza liga, jeszcze grubsza ściana, druga liga, a potem betonowy sarkofag i reszta.
No tak, ale czy jest jeden mecz, czy dwa, nie zmienia to egalitarności rozgrywek, gdzie każdy ma równe szanse. Natomiast wedle klubów ekstraklasy – niektórych – Puchar Polski w tym kształcie dodaje im niepotrzebnych obciążeń.
Puchar Polski? To nie Puchar Polski! Dochodzimy do ESA 37. To zły system, dziwoląg, któremu jestem przeciwny. Kiepski eksperyment z dziwnym dzieleniem punktów, uśrednianiem, grą dwóch połówek tabeli między sobą. Jeśli o mnie chodzi, jestem zwolennikiem klasycznych rozgrywek. 16 drużyn, 15 meczów w jednej rundzie. Innym pytaniem jest to, czy stać nas na 16 zespołów w ekstraklasie, by liczba klubów nie wpływała na utratę poziomu.
Zdaje się, ze kluby skłaniają się raczej ku temu, że 18 to właściwa liczba.
W porządku – tu można dyskutować. Natomiast ESA 37 jest zła ze wszech miar. Byłem, jestem i będę przeciwnikiem tego typu historii. Może dlatego, że pamiętam dobre czasy polskiej pierwszej ligi, dziś zwanej ekstraklasą, kiedy się regularnie grało w europejskich pucharach, a polskie kluby potrafiły dotrzeć i do ćwierćfinału, i półfinału, i finału tych rozgrywek, a liga wyglądała normalnie. Oczywiście – nie zapominając, że to były czasy, gdy, jak ktoś chciał grać w zagranicznym klubie, to musiał do niego… uciec, bo miał małe szanse na transfer. Gdyby wrócić do tego najbardziej klasycznego formatu rozgrywek, na pewno nie byłoby pytań prezesa Leśnodorskiego o to, kim ma grać w Pucharze Polski.
Rozumiem, że nie kłócicie się z prezesem Bońkiem o kształt Pucharu Polski – w przeciwieństwie do Ekstraklasy SA.
Myślę, że i w kwestii Pucharu Polski, ale nie tylko – także wszystkich reprezentacji niższych kategorii wiekowych od U-21, a także piłki kobiecej mamy wspólny język z PZPN i podobne cele. Mimo że jesteśmy firmą prywatną, realizujemy tu misję niczym telewizja publiczna. I z tego też mamy satysfakcję, że to wszystko idzie do przodu. A naprawdę wolimy wydawać miliony złotych na polską piłkę niż miliony euro na zakup praw do Premier League czy Bundesligi.
Na Pucharze Polski zarabiacie?
Z tzw. „kontentem” sportowym jest tak, że na niczym się nie zarabia, a en bloc się zarabia. Trzeba byłoby mieć dane z jakiegoś bardzo skomplikowanego algorytmu, jaki wpływ na popyt, na zakup dekodera Polsatu miał zakup praw do Wimbledonu czy mistrzostw Europy w piłce nożnej. Ale ja, jeszcze w czasach gdy pracowałem w TVP, miałem taki pogląd, że rzeczą jak najbardziej naturalną jest inwestycja w polski sport. Czy to będą rozgrywki ekstraklasy, reprezentacji Polski w piłce nożnej, czy dyscyplina typu hokej na trawie. W polski sport po prostu warto inwestować, to ma sens i to się najlepiej spłaca pod każdym względem. Więc nie mamy żadnego dyskomfortu koncentrując się dzisiaj na rozgrywkach pierwszej ligi, choć zdajemy sobie sprawę, że w konfrontacji z kanałami, które pokazują te hity z Barceloną, Realem Madryt czy Manchester United to mecz w Suwałkach czy Sosnowcu może być mniej atrakcyjny dla ogółu odbiorców. Ale chcemy to robić i dobrze nam to wychodzi.
Pierwsza liga jak długo jeszcze będzie „wasza”?
To drugi rok kontraktu. Został nam jeszcze jeden.
I będzie się trzeba bić o kontynuację? To coraz lepszy produkt…
Może nie „mocno bić”, ale na pewno zainteresowanie innych nadawców będzie. Dla wielu ośrodków, całkiem istotnych, to ważna liga. Z punktu widzenia nadawcy istotne było zasilenie pierwszej ligi przez takie zespoły jak choćby ostatnio Górnik Zabrze, Stal Mielec, Podbeskidzie z pięknym stadionem, wcześniej Zagłębie Sosnowiec. Zdając sobie sprawę, że to jednak trochę inny produkt niż ekstraklasa, w taki sposób próbujemy dogadać się z ludźmi, którzy zarządzają pierwszą ligą i samymi klubami, żeby to, co widzi się po włączeniu telewizora, było zbliżone do ogólnie przyjętego standardu. Niezależnie czy Podbeskidzie wygrywa u siebie, czy nie, to mecz z ich stadionu wygląda przyzwoicie. Tychy, Górnik, Wigry, Stal, nawet Stadion Ludowy w Sosnowcu – naprawdę nie jest źle.
Mówiliśmy o ścianie między ekstraklasą a pierwszą ligą, ale ona jest coraz cieńsza. Nie tylko jeśli chodzi o obiekty, ale także poziom sportowy. Beniaminkowie nie są „chłopcami do bicia”.
Zgoda. Różnica sportowa zaciera się, tak jak zaciera się różnica w realizacji meczów tych lig. Jak ktoś ogląda ekstraklasę, a potem włączy sobie na przykład Górnik – Podbeskidzie czy Tychy – Zagłębie, to jak nie jest dobrze zorientowany, gdzie te kluby grają, wciąż może mieć poczucie, że ogląda ekstraklasę. To środowisko bardzo dojrzewa. Mamy stały kontakt z panią prezes Martyną Pajączek i bardzo często rozmawiamy o sprawach nie związanych wprost ze sportem, a raczej sposobem zarządzania, budowaniem marki. I naprawdę zdarzają się pomysły, którym można tylko przyklasnąć i wesprzeć. To nas niebywale cieszy – że nie ma bariery ideowej, bariery wizji między pierwszą ligą a budowaniem z nią współpracy z naszej strony. Jest poczucie wspólnego produktu, co staramy się wykorzystać. Ale oczywiście to długa droga. Nie trzech, sześciu lat, a raczej 9 lat dochodzenia do tego wzorcowego modelu. Ale ważne, że to wszystko trzyma się kupy. Jesteśmy na etapie krojenia płaszcza na miarę.
Oglądalność pierwszej ligi was zadowala?
Dobrze to wygląda. Hitowe mecze, przede wszystkim tych byłych drużyn ekstraklasy czy wielkich marek, to często oglądalności powyżej 150 tysięcy. A mecz średniego kalibru – między 60 a 80 tysięcy. I jesteśmy z tego zadowoleni.
Macie w planach zwiększenie liczby transmisji?
Tak, ale oczywiście to kwestia dodatkowych pieniędzy w budżecie na produkcję. Jest to analizowane. Zobaczymy, dziś tego nie przesądzę, natomiast intencja jest taka, żeby zwiększyć liczbę meczów, bo pierwsza liga na to po prostu zasługuje.
Pierwsza ligą pierwszą ligą, ale ostatnimi czasy waszym sztandarowym produktem była pierwsza reprezentacja. A jednak ją odpuściliście – chodzi mi o finały MŚ 2018, EURO 2020, MŚ 2022, Ligę Narodów.
Niczego nie odpuściliśmy tylko musimy się zawsze zachowywać racjonalnie. Czyli możemy zapłacić za towar tyle, ile mamy pieniędzy i ile później wróci do kieszeni. Bo nie jesteśmy telewizją, która ma wsparcie ministra skarbu i jak będzie miała deficyt 200 milionów na koniec roku, to minister te pieniądze wyciągnie i przekaże. A tak było w TVP do tej pory. Jak chcieli, mogli szarżować, bo mieli zaplecze polityczne. Jak był priorytet zakupu, specjalnie się z pieniędzmi nie liczyli.
I rozumiem, że teraz był taki priorytet?
Jacek Kurski miał wolną rękę negocjując zakup praw do reprezentacji Polski – meczów na żywo w cyklach eliminacyjnych 2018-2022. Dlatego została wynegocjowana kwota niebywała. Ponad dwa razy większa od tego, co my zapłaciliśmy za cykl eliminacji do EURO 2016 i cykl eliminacyjny do MŚ 2018 roku. I teraz TVP ma prawo do nadania ekskluzywnie na żywo 40 meczów reprezentacji w tym czasie, o którym mówimy, ale za to my mamy prawa do całej reszty. Mamy ponad 1300 meczów do pokazania na żywo. Hiszpania, Francja, Anglia, Holandia, Niemcy i cała reszta są tylko u nas. I minutę po północy możemy retransmitować mecz Polaków. Co oznacza, że jeśli mecz jest rozgrywany o 20.45, skończy się gdzieś koło 23, to za godzinę będzie już można posłuchać… Mateusza Borka.
Tym niemniej nie jest to sytuacja dla was komfortowa.
Nie. Ale proporcje tego, co my zapłaciliśmy, a tego, co zapłaciła TVP, są jak jeden do dziesięciu. Z tym trudno dyskutować.
A co z finałami?
Finałów nie mamy. Finały są w TVP, to był pakiet sprzedawany przez EBU, w którym jest zrzeszona właśnie TVP – na skutek tego my nie mieliśmy możliwości zakupu. EBU kupuje bezpośrednio od FIFA – w tym wypadku i Rosję, i Katar. Naturalnie w ten sposób trafiło to w cenie przystępnej do TVP. Natomiast faktycznie w tym pakiecie z 40 meczami reprezentacji TVP kupiła jeszcze finały mistrzostw Europy 2020.
I Ligę Narodów.
Przy czym Liga Narodów jest także u nas, w tym cały Final Four Ligi Narodów. A mecze reprezentacji Polski z poślizgiem. Jednak jeśli Polska zagra w Final Four, to jej mecze także będą u nas na żywo. Więc z naszego punktu widzenia nie wygląda to tak dramatycznie, jak jest niekiedy komentowane. Ani to zwycięstwo TVP nie jest tak druzgocące. Choć oczywiście pokazywanie reprezentacji Polski na żywo to wielka przyjemność, czego doświadczaliśmy wielokrotnie, a tego, że to na naszej antenie Polska wygrała z Niemcami 2:0… już nam nikt nie odbierze. Żartowałem do Adama Nawałki: „nie martw się, cokolwiek by się nie stało, już na zawsze pozostaniesz pierwszym trenerem, który wygrał z Niemcami, a my pozostaniemy pierwszą telewizją, która to pokazała”. Piłka u nas była, jest i będzie. Niezależnie od tego, że zawsze usiłujemy to racjonalizować.
Z tego powodu schodzicie w niższe kategorie wiekowe?
Staramy się wspierać polska piłkę od podstaw, bo to ma sens. Ma sens budowanie piramidy, jak to wytrwale stara się czynić od pewnego czasu Zbigniew Boniek i jego współpracownicy, którzy wiedzą, że i nad maluczkimi – jak reprezentacja kobiet czy U-17 – trzeba się pochylić. A jeszcze trzeba pamiętać, że z pakietem kupiliśmy prawa do turnieju finałowego U-21, który zostanie rozegrany w czerwcu w Polsce. To niby tylko 21 meczów, ale dziś już widać, że – patrząc na oglądalności meczu młodzieżówki Polski z Niemcami – około 400 tysięcy ludzi siedziało przed telewizorami. To znaczy, że chłopcy Marcina Dorny już mają swoją markę. To nas bardzo interesuje i chcielibyśmy zwrócić światła naszych reflektorów na te obszary, które nigdy nie były doceniane.
No tak, ale one przypadkiem nie były medialnie niedocenione przez brak jakości? Tak dobrej i rozpoznawalnej drużyny jak ta Dorny dawno nie mieliśmy.
Na pewno, ale to też nie bierze się z niczego. To kwestia bardzo konsekwentnego prowadzenia drużyny z jednej strony, a z drugiej traktowania tej drużyny jako integralnej części produktu, który się nazywa „reprezentacja Polski”. Przekierowanie uwagi na przyszłych bohaterów. To także kwestia jakości transmisji i czasu, jaki się poświęca w newsach, reportażach. To, czym zajmuje się „Łączy nas piłka” w odniesieniu do pierwszej reprezentacji, trzeba przesuwać w kierunku U-21 i młodszych reprezentacji, także reprezentacji kobiet.
Finał U-21 będzie rozegrany na fajnym, ale niewielkim stadionie Cracovii. Jeśli mówimy o powszechnym zainteresowaniu, to trochę szkoda.
To podobna rozterka do tej, która spędzała sen z powiek organizatorom mundialu siatkarskiego. Pamiętam rozmowy i pamiętam, ile się natrudziliśmy, by przekonać PZPS do wejścia na Narodowy. Cały czas wracało pytanie o frekwencję – szczególnie w odniesieniu do finału, czy też półfinału – bo i taki pomysł był: a co będzie jak Polacy nie zagrają? No i gdyby ktoś się wtedy wykazał odwagą, mielibyśmy fantastyczny mundial, bez precedensu. Z Polską, która wygrywałaby z Brazylią przy 68 tysiącach widzów. Ale z drugiej strony ktoś też zachował się racjonalnie. Gramy z Serbią inaugurację, sporo kibiców siatkówki nie widziało Narodowego, to jedziemy, zaryzykujemy. Trzeba pamiętać, że to są też określone koszty – wynajęcie Narodowego i ochrona. W przypadku U-21 chyba też zadziałała inna historia. Pierwsza reprezentacja umościła sobie gniazdko na Narodowym, towarzyskie gra w rozrzucie Gdańsk – Poznań – Wrocław, więc myślę, że chodzi też o docenienie ośrodków, które mają stadiony na 10, 15 tysięcy. Oby stadion Cracovii pękał w szwach.
To też i wasza rola.
My sobie damy radę. Ale nie wybiegniemy na boisko. Tak jak Nawałka nie wybiegnie za Lewandowskiego czy Krychowiaka, my nie wybiegniemy za piłkarzy Dorny. Możemy to ładnie pokazać, ale oni muszą ładnie zagrać.
Z innej beczki. Gdy się rozmawia z szefem Polsatu Sport nie sposób nie zapytać o Bożydara Iwanowa. Szmat czasu jak zniknął z anteny.
Bożydar ma kłopoty zdrowotne. Nie takie, które przekreślałyby jego zawodowy los. Cierpliwie więc czekamy. Dajemy mu czas, jesteśmy w kontakcie. Jak się pozbiera, wraca. My jesteśmy jak żołnierze z formacji Delta z filmu „Black Hawk Down”. Nikogo nie zostawiamy w chwili ciężkiej, ani rannych, ani zabitych. Nie jest to pierwszy przypadek, gdy ktoś z nas ma kłopoty. Może to i nietypowe, ale tak właśnie wygląda komfort pracy w tej rodzinnej firmie – tu się bierze pod uwagę, że może się zdarzyć słabszy dzień, miesiąc, a nawet… pół roku.
Polsat Sport, jeśli chodzi o komentatorów, charakteryzuje się bardzo mocnymi osobowościami. Trudno z nimi było przez te 17 lat?
Chyba nie. Każdy z nich jest inny. Miałem nad nimi… naturalne przewagi. Raz – że jestem koło 10 lat starszy od najstarszego. Dwa – że zetknęliśmy się jeszcze w czasie mojej pracy w TVP, gdy byli to jeszcze bardzo młodzi ludzie. Ja też byłem o 20 lat młodszy, ale te trzydzieści kilka już miałem. To troszkę tak, jak w przypadku piłkarzy. Można mieć długą karierę, można mieć wielu trenerów, ale ten pierwszy trener zawsze pozostanie pierwszym trenerem. Ty do niego „per pan”, a on do ciebie „per ty”. Tak było. Wiadomo, że z niewolnika nie ma pracownika i trzeba te „konie w stadninie” dobrze rozpoznać, żeby wiedzieć, który do galopu, który do kłusu, który dyscyplina i chodzenie w kółko, a który więcej luzu, żeby więcej dał w zespole. I myślę, że przez racjonalne podejście, takie nie służbowe, nie wynikające z hierarchii, tylko partnerskie – udało nam się tu zbudować dobry team. Oczywiście, to też nie tak, że nie było sytuacji, w których trzeba było huknąć, albo kogoś wytargać za uszy. Tak też bywało, ale dziś mogę powiedzieć, że bardzo się dotarliśmy…
Ego nie rozsadza sportowego piętra na Ostrobramskiej?
Próbujemy je… pacyfikować. Tych ujść jest mnóstwo. Poza tym ego może czasami być bardzo dobrym bodźcem do rozbijania muru głową, do specjalnych zadań. Ale w sumie miałem tutaj sytuację komfortową, bo udało mi się namówić do współpracy różnych fajnych zawodników – i w roli komentatorów i co-komentatorów. Bardzo cenię sobie na przykład kilkanaście lat współpracy z panem Bohdanem Tomaszewskim, bo to była wielka przyjemność. Bywało, że musiałem go bronić w tym słabszym okresie, gdy miał kłopoty ze zdrowiem, żeby go tu zatrzymać do końca. Ale myślę, że wszyscy zrozumieli ostatecznie, jak wielki był to przywilej móc z nim pracować, móc z nim rozmawiać – nie tylko o sporcie. To wielki bonus przynależny wykonywaniu tego zawodu – że człowiekowi dane jest obcować z ludźmi, którzy niosą ze sobą jakąś historię, czasem bardzo ciekawą.
Rozmawiał Marcin Kalita
Inne artykuły o: Fejs 2 fejs | Hit | Polecane
-
MK
-
znużony