Trener na minie? Nie przesadzajmy! Saper na polu bitwy przecież nie przeżyłby aż siedmiu miesięcy….

Autor wpisu: 13 stycznia 2018 13:32

Gdy policzyć, ile dni dziś średnio pracuje trener w pierwszej lidze (stan na 13 stycznia), wyjdzie nam, że... 224 i pół dnia! Siedem miesięcy z okładem

Około siedem i pół miesiąca – tyle mniej więcej pracuje pierwszy trener w zespole pierwszej ligi. Porównania do sapera są więc mylące, bo ten na froncie nie ma szans, by przeżyć tak długo – ale to tylko żartem i to takim w bardzo czarno-angielskim humorze. Bo tak naprawdę statystyka to zatrważająca. Niewiele ponad pół roku na zbudowanie drużyny, nauczenie jej odpowiedniego stylu gry i przekonanie szefów, że niczego się nie spieprzyło!

Niestety, gdy zastanowić się nad tą statystyką – polski szkoleniowiec w pierwszej lidze nie ma w sobie nic z Boba Budowniczego. Tu nie ma czego budować, bo jeszcze fundamenty się nie zwiążą, a tu już trzeba dach wykańczać, dziury przykryć papą i udawać, że nic do miski w czasie ulewy nie cieknie.
To raczej robota dla Winstona „Wilka” Wolfe, charyzmatycznego czyściciela z „Pulp Fiction”. Jeden trup z szafy? Drugi? Trzeci? „Za dziesięć minut jestem, rozwiązuję problemy.” Za 10 minut i na 10 minut. Sprząta te trupy i już… go nie ma.

Gdy policzyć, ile dni dziś średnio pracuje trener w pierwszej lidze (stan na 13 stycznia), wyjdzie nam, że… 224 i pół dnia! Te „pół” to chyba na ogarnięcie biurka przy wychodzeniu z gabinetu po raz ostatni. Nieco ponad siedem miesięcy. No, a i tak tę średnią mocno zawyżają dwa „dinozaury” (przepraszam, Panowie, za zwrot!), trenerskie wybryki natury wręcz jak na te czasy: Tomasz Tułacz w Puszczy Niepołomice i Marek Papszun w Rakowie Częstochowa, którzy do pierwszej ligi awansowali i którym policzyłem cały ich okres pracy z aktualnymi klubami. Tułacz zatrudniony został jeszcze w sierpniu 2015 roku (!), Papszun w kwietniu 2016.
Bo gdyby w ich przypadku policzyć okres pracy tylko od awansu do pierwszej ligi, wtedy dla całej ligi średnia spadnie do… 164 dni (czyli trochę ponad pięć miesięcy)!

To jest czas, gdy trener powinien poznać specyfikę klubu, określić wraz z szefami politykę krótko- i długofalową, znaleźć środki prowadzące do obu celów, odpowiednio ukształtować kadrę zespołu, potem dopasować taktykę do umiejętności grupy (czy też na odwrót, na potrzeby tego zdania nieważne – proces równie długotrwały), dotrenować, doszlifować… A potem grać. Czasami wygrać, ale też czasami przegrać – bo siły nie ma, każdy się potknie, a na dodatek to właśnie z porażek można wysnuć najbardziej interesujące i pouczające wnioski. Tylko jeszcze trzeba mieć kiedy te wnioski wysnuć i wprowadzić poprawki. Nieźle, jak na siedem i pół miesiąca, nieprawdaż? A to i tak tylko w skrócie.

Średnią w lidze zawyża też… Zbigniew Smółka, choć on pracuje w Stali Mielec od października 2016 roku. Rozumiecie to? Człowiek pracuje w klubie od raptem roku i trzech miesięcy i radykalnie (!) zawyża średnią długość pracy trenerów w pierwszej lidze! To już nawet nie jest smutne (śmieszne dawno być przestało).

Oczywiście, różne są powody zmiany trenera – wszystkich do jednego worka wrzucać nie można. Latem w kilku klubach doszło do zdarzeń, które te zmiany w dość logiczny sposób tłumaczyły, bądź wręcz wymuszały.
* Wigry Suwałki – gdzie generalnie nastąpiło przemodelowanie sposobu myślenia o drużynie, no a poza tym przecież Dominik Nowak sam chciał iść tam, gdzie upatrywał szansy na walkę o awans;
* wspomniana Miedź, gdzie kontrakt Ryszarda Tarasiewicza po prostu wygasł, a w klubie uznano, że miał wystarczająco czasu, by walczyć o bardzo konkretny cel (awans);
* Odra – gdzie prezes Karol Wójcik nie w odruchu chwili, tylko w wyniku analizy i głębokich przemyśleń uznał, że drużynie potrzebny jest krok naprzód;
* Chojniczanka – trochę podobnie, jak wyżej, po prostu przed nowym sezonem poszukano nowych rozwiązań;
* Chrobry – gdzie trener Ireneusz Mamrot oczywiście pracowałby dalej, gdyby nie propozycja z Jagiellonii.

Celowe i uzasadnione zmiany po zakończeniu starego sezonu można jeszcze jakoś zrozumieć i starać się usprawiedliwić, choć i tak niezmiennym marzeniem pozostaje klub, który zatrudnia szkoleniowca w perspektywie przynajmniej trzyletniej – bo wtedy faktycznie można powiedzieć coś sensownego o wynikach jego pracy na różnych polach. Nie tylko wyniku sportowego drużyny, ale także wpływie na klub, jego rozwój i rozwój pojedynczych piłkarzy.

Natomiast przerażeniem napawa to, co – niestety tradycyjnie – dzieje się w czasie sezonu. Rekordy pobiły oczywiście Stomil (Kamil Kiereś trzecim trenerem w sezonie, a niektórzy jeszcze doliczają niebyłą (?) kadencję Artura Derbina) i – zupełnie nieoczekiwanie – Pogoń, w której nie działo się nic tak strasznego, by przeprowadzać zmiany (Adam Łopatko – Bartosz Tarachulski – Dariusz Banasik).
Absurdalne było to, co stało się w Podbeskidziu z rozwiązywaniem/nierozwiązywaniem kontraktu z Janem Kocianem, który przez blisko rok dostawał wsparcie (tak się zdawało) w planie walki o awans. Teraz o awansie można zapomnieć.
W ostatnich dniach zaszokowała najpierw Olimpia Grudziądz (zwolnienie „budowniczego” Jacka Paszulewicza i zatrudnienie Dariusza Kubickiego – „strażaka”, który ostatnio nie ugasił płomieni w Zniczu), a potem GKS Katowice (zwolnienie Piotra Mandrysza, zatrudnienie Paszulewicza). Mandrysz niby „wisiał na włosku” jak się nieładnie mawia, ale zwolniono go w momencie, gdy największy kryzys miał już za sobą.
O trenerskiej sadze w Sosnowcu to cały cykl artykułów trzeba byłoby pisać, choć wydaje się, że wreszcie znaleziono złoty środek w postaci Dariusza Dudka.
Swoje roszady miały i GKS Tychy, i Górnik Łęczna (wygląda na to, że „wieczny asystent” Sławomir Nazaruk teraz pociągnie jako ten „pierwszy”), no i Ruch – choć akurat tutaj ta roszada była najmniej bolesną i najbardziej sensowną.

Lamentujemy nad trenerskimi zmianami w Lotto Ekstraklasie, ale tak zupełnie na zdrowy rozum im liga niższa, tym te zmiany powinny być rzadsze, łagodniejsze. Bo – czysto teoretycznie – kluby powinny kierować się głównie chęcią rozwoju, wzbogacania potencjału i perspektywicznego myślenia. Na to dziś jednak stać tylko nielicznych. Większość – i to bardzo smutna konstatacja – funkcjonuje od przypadku do przypadku. Od porażki do porażki, myśląc o tym, jakie miejsce w tabeli jest na koniec miesiąca, a nie jakie będzie za rok czy dwa lata.
Przykre, bo to nie prowadzi do żadnego rozwoju, a jedynie do napędzania trenersko-saperskiej karuzeli.

Inne artykuły o: Blogi | I Liga

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli