Sędziowie. Największa plaga pierwszej ligi

Autor wpisu: 6 marca 2017 18:26

Pracując w Cracovii sędziego Stefańskiego chciałem "powiesić" na Wieży Mariackiej. Po takich słowach co prawda klepią człowieka po plecach, śmieją się, ale kary nikt za ciebie nie zapłaci.

Wróciła pierwsza liga. Wrócili piłkarze, kibice, trenerzy, wróciły emocje. Wrócili i ONI. Jesienią nie było kolejki, by komuś się na nich coś nie ulewało. Tym razem ulało się trenerowi Kluczborka:

„Tracimy bramkę w okolicznościach nie do końca przekonujących… Ktoś tam w kuluarach przestrzega przed krytykowaniem arbitrów, którzy tak naprawdę nie ponoszą żadnych konsekwencji. Pan Lasyk tydzień wcześniej z jednej ręki robi dwa rzuty karne w Legnicy, a pięć dni później sędziuje w Zabrzu jak gdyby nigdy nic. Trenerzy tracą pracę na skutek pracy sędziów, a ci nie ponoszą za te błędy żadnych konsekwencji. Dziś sędzia z trzech zagrań ręką rywala nie gwiżdże ani jednego karnego. A po zapasach w polu karnym – w obie strony są takie sytuacje w trakcie meczu co najmniej po trzy, cztery – podejmuje taką decyzję, że dyktuje dla rywali karnego. Nie wiem, czy do końca odpowiedzialnie. Nie wiem, czym się sugeruje. W drugą stronę bramkarz rywali nie trafia ręką w piłkę tylko w głowę Ganowicza i się przewraca, ratując swój błąd, a dla nas nie ma karnego…”

To fragment wywodu Tomasza Asensky’ego po porażce 0:1 ze Stalą (oczywiście po golu z karnego). Taki trochę chaotyczny, ale emocje i tak dalej…, więc nie ma się czego czepiać. Tym bardziej, że wiadomo, dokąd trener Kluczborka zmierza. A zmierza do konkluzji, którą niezmiennie powtarzam na naszym portalu od kilkunastu miesięcy – że największą plagą pierwszej ligi są sędziowie. Nie ma praktycznie kolejki, w której ktoś nie wspomni o tym, że gdzieś tam przez błąd jednego czy drugiego pana z gwizdkiem stracił punkty. Gdyby marudził tylko jeden trener, no góra dwóch, można byłoby uznać to za ich dziwny fetysz i sprawą się nie przejmować. Ale tak nie jest.
Trenerzy gremialnie gryzą się w język, jedni mocniej, inni mniej, by za dużo nie powiedzieć, bo może skończyć się przywaleniem kary finansowej, a może nawet napiętnowaniem, co już potrzebne będzie im jak – nie przymierzając – sonda chirurgiczna w odbycie. Nie dość że nieprzyjemnie, to jeszcze nie daj Boże pojawi się jakaś niepokojąca diagnoza. A pierwsza liga – jak wiadomo – pod tym względem wciąż rządzi się swoimi prawami, więc narażenie się środowisku sędziowskiemu sytuację narażonego tylko i wyłącznie skomplikuje.

Tym razem padło na Asensky’ego. Można powiedzieć, że tonący brzytwy się chwyta, więc winę za porażkę i ostatnie miejsce w tabeli najłatwiej zrzucić na karb sędziowskich błędów. Ale nie wierzę, że Asensky jest takim „małym trenerem”. Był w poprzednim sezonie moment, kiedy na poważnie można było zająć się kwestią sędziowskich baboli w pierwszej lidze, ale po słynnych słowach Marcina Sasala (prowadził wówczas Pogoń Siedlce) o telefonie z góry, w mediach zrobiono z niego wariata, kompletnie nie przejmując się tym, co chce przez to powiedzieć. Sasal oczywiście przegiął, niestety na swoje i całej ligi nieszczęście, Bo kwestia sędziowska została nawet nie tyle szybko zamknięta, ile w ogóle nikt jej nie otworzył, traktując szkoleniowca jako godnego pożałowania sfrustrowanego desperata. Więc jak tu traktować poważnie to, co ktoś taki mówi, czy sugeruje.

A przecież to, że sędziowie swoimi skandalicznymi pomyłkami psuli (i nadal psują) pierwszą ligę nie było wcale wymysłem Sasala. Rok temu po kilku wiosennych kolejkach Wigry Suwałki wysłały do szefa Kolegium Sędziów Zbigniewa Przesmyckiego materiał wideo z nagranymi ewidentnymi pomyłkami arbitrów, przez które zespół stracił w trzech czy czterech meczach punkty. Odzewu nie było.
Potem w język na konferencji gryzł się Rafał Ulatowski (prowadził wtedy Bełchatów), sugerując, że porażka z Pogonią zdarzyła się po golu z karnego, którego nie było. – To w tej sali padły słowa, za które trener Sasal zapłacił 3 tysiące złotych kary. W tej, czy nie w tej? W tej. Po reakcji sędziego głównego, który puścił grę, piłka spoza pola karnego poszła w chorągiewkę boczną, upłynęło 5-6 sekund. Nie było reakcji sędziego głównego, tylko jego asystenta po pięciu sekundach. Była gra jeden na jednego w polu karnym i z tego, co widziałem, mój bramkarz trafił w piłkę. Zresztą po jego reakcji w szatni, a widziałem wielu bramkarzy po takich momentach, głowę kładę i serce oddaję, że nie było rzutu karnego – mówił na gorąco po meczu Ulatowski.
A dzień później, już w rozmowie z nami, dodawał: – Byłem kiedyś w takiej sytuacji jak Marcin. Pracując w Cracovii sędziego Daniela Stefańskiego chciałem „powiesić” na Wieży Mariackiej. Po takich słowach co prawda klepią człowieka po plecach, śmieją się, ale kary nikt za ciebie nie zapłaci. Ja też wtedy dostałem 3 tys. zł. A umówmy się, to jest w dzisiejszych czasach kwota znaczna. Ja za nią mam opłacone trzy miesiące ZUS. Dlatego człowiek gryzie się w język, próbuje panować nad emocjami i nie strzelać na konferencjach jak z karabinu.

Ale weź i spróbuj się opanować. W tym sezonie sędziowie upodobali sobie Chojniczankę, ale przecież nie tylko. W późny sobotni wieczór zadzwonił do mnie dyrektor sportowy z Chojnic Maciek Chrzanowski z pytaniem, jak odbieram pracę arbitra podczas meczu z Katowicami, bo oni tam w tych Chojnicach są w dużej mierze przekonani, że wszystkie kontrowersyjne sytuacje rozstrzygał na korzyść gości. A przecież i gol na 2:0 dla GKS i nieuznana bramka dla Chojniczanki na 1:2 zdarzyły się w okolicznościach, w których sędzia bez technologii „goal line” tak naprawdę musiał „strzelać”, bo na podjęcie stuprocentowo pewnej decyzji nie było szans.
Może sytuacje były ocenione dobrze, może niedobrze, nie ma szans tego rozstrzygnąć, ale ja się tym ludziom w Chojnicach nie dziwię po tym, co jesienią w meczach tej drużyny wyprawiali sędziowie i ile punktów im na skutek błędnych decyzji zabrali (chociażby w meczach z Sandecją i Kluczborkiem). Maciej Bartoszek też gryzł się wówczas w język i tylko powtarzał „Boli, ale co ja mogę zrobić?”.

A Ryszard Tarasiewicz? Niby na temat sędziów nie chce się wypowiadać, ale już dwa razy w rundzie jesiennej zareagował ostro, gdy Miedź – niesłusznie, właśnie po błędach arbitrów – traciła punkty: w Bytowie i Nowym Sączu. Zresztą niedawno ucięliśmy sobie z „Tarasiem” dłuższą pogawędkę, podczas której nie zostawił na arbitrach suchej nitki (TUTAJ). – Starałem się unikać mówienia tego na konferencjach prasowych, żeby nie zaogniać. Ale teraz mamy czas po rundzie i nie zamierzam nikogo atakować, wspominam tylko o problemach, z jakimi się borykamy. Można się pomylić w sędziowaniu, ja to naprawdę rozumiem i staram się być obiektywny. Wiem, że można nie zauważyć kwestii stykowych. Ale niestety zdarzają się rzeczy tak ewidentne, że aż człowiek zaczyna się zastanawiać, o co tu chodzi. Jest zagrana długa piłka, mój zawodnik jest pierwszy przy piłce, rywal spóźniony – atak w plecy, mój zawodnik się przewraca, sędzia nie gwiżdże, rywal zabiera piłkę i wyprowadza kontrę. No nie, to ja się nie zgadzam! Nie można takich rzeczy nie widzieć…

Następny? Proszę bardzo – Adam Łopatko. Zapytajcie trenera Stomilu o ostatni mecz jesieni z Chojniczanką (1:1) i gola Rafał Kujawy z 94. minuty, który – nie wiedzieć czemu – nie został uznany. A karny powtarzany do skutku w meczu Zagłębia z Chojniczanką? „Tak się nie robi, to się mija z zasadą ducha gry” – mówił bramkarz Zagłębia Jakub Szumski. No, ale co mógł więcej powiedzieć, że sędzia się zbłaźnił?

I tak to się nadal toczy wesołym oberkiem. Możemy sobie obstawiać, kto będzie następny, na kogo teraz padnie. A sędziowie – oni wyglądają na bezkarnych. Z tą pierwszą ligą pod tym względem jest duży problem. O ile w ekstraklasie każdy błąd sędziego, każda kontrowersyjna sytuacja brana jest natychmiast pod lupę, pokazywana w stu tysiącach powtórek z różnych ujęć. A potem jeszcze wołają do studia pana Sławka, który oświadcza, gdzie pomyłka, a gdzie dobra decyzja.
W pierwszej lidze zaś na błędy arbitrów szybko spuszcza się kurtynę milczenia. I tylko szlag trafia drużyny, które na skutek tych błędów tracą punkty, i trenerów, którzy zaczną tracić pracę.

Jeszcze raz odwołajmy się do słów trenera Tarasiewicza – bardzo rozsądnych, ale niestety świadczących o bezradności i trenerów, i piłkarzy: – A jakie my mamy możliwości? Powiem tak – ja muszę mecz swojej drużyny, żeby wyciągnąć wnioski, obejrzeć z odtworzenia jeszcze dwa, trzy razy – zrobić analizy, pokazać błędy. I po to pracujemy nad sobą, żeby błędów nie powielać, choć oczywiście ich się nigdy do końca nie wyeliminuje. Nie wiem, po prostu nie wiem, czy sędziowie – tak z ręką na sercu – robią to samo. A powinni. Nie tylko w ekstraklasie, mecze dziś są nagrywane też w niższych ligach.

Jeśli pierwsza liga chce być naprawdę „Nice”, a pewnie chce; jeśli chce zerwać z dziadostwem, a pewnie chce; jeśli chce być ligą poważną, przyciągającą kibiców i sponsorów, a pewnie chce – to trzeba coś z tą plagą zrobić. I to jak najszybciej.

Inne artykuły o: Blogi | I Liga

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli