Prezes Martyna Pajączek o przyszłości Tarasiewicza, Miedzi i pierwszej lidze szczęśliwych ludzi
Autor wpisu: Krzysztof Budka 27 maja 2017 09:48
O tym, co dalej z Ryszardem Tarasiewiczem i Miedzią, zarządzaniu pierwszą ligą i pieniądzach, jakie wpływają do klubów z zaplecza ekstraklasy od sponsorów i partnerów biznesowych, rozmawiamy z Martyną Pajączek, prezesem Miedzi Legnica i Pierwszej Ligi Piłkarskiej.
FUTBOLFEJS.PL: Przedłużycie kontrakt z Ryszardem Tarasiewiczem?
MARTYNA PAJĄCZEK: Postanowienie jest takie, że gramy do końca z godnością. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy. To jest pierwsza liga, w tym sezonie absolutnie nieprzewidywalna, więc jeszcze wszystko może się zdarzyć.
A jeśli się nie uda?
Powiem tak: to jest trener, z którym pracuje mi się najlepiej spośród tych wszystkich, którzy za moich czasów prowadzili Miedź. Bardzo dobry człowiek – mądry, rozsądny i uczciwy. No i poza tym oczywiście niezły trener. Pracuje u nas już dwa lata i piłkarze na niego nie narzekają, a proszę sobie wyobrazić, że tak jeszcze nie miałam. Natomiast jeśli zabraknie punktów do awansu, to dlatego, że przegraliśmy za dużo spotkań. Odpowiedzialność za to spada na trenera. To on odpowiada za to, jacy zawodnicy są w kadrze, jacy wyjdą na boisko, jak grają i w jakiej są formie. Trudno pod tym względem będzie szukać okoliczności łagodzących. Ja bardzo chętnie nadal bym z nim współpracowała, ale…
Taka szansa jak w tym sezonie szybko może się nie powtórzyć?
Zgadza się. Sytuacja ułożyła się tak, że ten awans po prostu trzeba było wziąć.
A z Forsellem co się stało?
W jakim sensie?
Piłkarskim.
Chodzi o obniżkę formy?
Tak. Co się z nim stało?
Nie wiem. Ale przez tę obniżkę gramy tak, a nie inaczej. Zespół był budowany w oparciu o Forsella. To miał być lider Miedzi w tym sezonie.
Za dużo Forsella w Forsellu, czyli czas Fina w Miedzi dobiega końca
Jakiś czas temu pozwoliłem sobie napisać, że nie ma szans, by został w Miedzi.
Na dziś chyba nikt o tym nie marzy. Gdyby wiosną był w takiej formie jak jesienią, przypuszczam, że bylibyśmy już w ekstraklasie. A jeśli lider ma zjazd taki, że się nie łapie nawet do meczowej osiemnastki, to człowiek zostaje z kosztami i marzeniami. I zastanawia się, co dalej.
A co będzie, jeśli Miedzi uda się awansować? Pytam teraz o pani rolę w PLP. Nadal będzie pani szefować pierwszej lidze?
Nie wiem. Pewnie trzeba by było o tym porozmawiać. Nie jest powiedziane, że szefem PLP musi być prezes pierwszoligowego klubu. Michał Listkiewicz przecież nie był. Formalną przeszkodą na pewno by to nie było. Pytanie, czy prezes klubu z ekstraklasy powinien być prezesem Pierwszej Ligi Piłkarskiej. Na razie jednak nie zastanawiam się nad tym, bo tematu nie ma.
Za kilkanaście dni się może się pojawić.
To wtedy się nim zajmę. Przez ten czas mam tyle roboty, że na pewno będę miała co innego na głowie (śmiech).
To proszę powiedzieć, jak to z tymi sponsorami dla pierwszej ligi było? To pani ich znalazła, czy Boniek z Sawickim?
Z każdym sponsorem wiąże się inna historia. Ale można powiedzieć, że to była taka nasza praca zbiorowa – wszystkie ręce na pokład. Zresztą do tego grona dołożyć trzeba jeszcze Marcina Janickiego. Pozyskanie Fortuny to jego zasługa.
Trudno było przekonać te firmy, by zainwestowały w pierwszą ligę? Rozmawialiśmy jakiś czas temu i pani nie ukrywała, że przecież nie tak dawno pierwsza liga to była tak naprawdę spalona ziemia. Dziś to już jest na tyle atrakcyjny produkt, że stać go na pozyskanie sponsora tytularnego?
Łatwo nie było, ale z drugiej strony ja lubię podejmować się takich szalonych wyzwań, kiedy wszyscy pukają się w głowę i śmieją się z politowaniem. Oczywiście mówię o sytuacjach, gdzie dostrzegam potencjał, widzę, że mimo trudności da się coś osiągnąć. A w czym ta nasza pierwsza liga jest gorsza od lig zaplecza ekstraklasy w innych krajach? Ustępuje im potencjałem? Absolutnie nie. W czym jesteśmy gorsi? W niczym, zachowując oczywiście odpowiednie proporcje. To jest naprawdę fajny produkt, nad którym można pracować. Już widać, że ta praca przynosi bardzo pozytywne efekty, choć oczywiście roboty jest coraz więcej. Nie zrażamy się jednak, choć zdajemy sobie sprawę, że jak już się coś zaczęło, to trzeba utrzymać tempo wzrostu. Pierwszy krok udało się zrobić, fajnie, ale teraz trzeba odważnie iść do przodu.
„Myślę, że jak by było po 100 tys. zł na klub, to kluby byłyby zadowolone. Czyli gdzieś w granicach 2 milionów zł za sezon” – tak kilkanaście miesięcy temu, kiedy jeszcze był szefem PLP, mówił mi Michał Listkiewicz o oczekiwaniach wobec sponsora tytularnego. Jest tyle – te 2 mln zł za sezon?
Mniej więcej. Konkluzja jest taka – przez półtora roku, a na tyle zostały podpisane kontrakty sponsorskie w pierwszej lidze, do każdego klubu powinien wpłynąć ok. 1 mln zł. Wydaje mi się, że jak na pierwszy krok, to całkiem udany strzał.
Ale nie mówimy tylko o pieniądzach od sponsora tytularnego?
Nie, nie. Mówimy o pieniądzach od wszystkich sponsorów, z praw telewizyjnych i od PZPN-u. Jak to wszystko połączymy, to tyle się uzbiera. Myślę więc, że nie jest źle, że kluby będą miały się od czego odbijać. „Chwilę” temu był przecież tylko kontrakt z Orange Sport, wynoszący – jeśli dobrze pamiętam – 1 mln zł i to bodajże brutto. Na 18 klubów. Wychodziło mniej więcej po 50 tys. zł na klub. Czyli z czystym sumieniem można powiedzieć, że poszliśmy do przodu.
Podobno dzięki temu, że pierwsza liga jest mniej zmanierowana niż ekstraklasa – mam tu na myśli kluby.
Ja mam taką, nazwijmy to, obsesję, żeby pracować w grupie. Nie zrobiliśmy niczego, o czym by świat nie słyszał i czego świat nigdy nie widział. Nie odkryliśmy wcale Ameryki. Zrobiliśmy to, co w takiej sytuacji należało zrobić. I zrobiliśmy to razem. Po prostu udało się wszystkie kluby zagonić do pracy, przekonać je, że te wszystkie działania są w ich wspólnym interesie i nauczyć, że lepiej współpracować ze sobą w zgodzie, niż się kłócić. Owszem, my ze sobą rywalizujemy na boisku, natomiast poza boiskiem musimy ze sobą współpracować w obszarach wizerunkowych, marketingowych i uczyć się od siebie. Jak patrzę na to wszystko z pewnej perspektywy czasowej, mogę powiedzieć, że udało się, bo zgoda buduje.
Jeszcze niedawno pierwsza liga uchodziła za ligę zaściankową, by nie powiedzieć obciachową. Dziś chcą w niej pracować nie tylko młodzi, świetnie się zapowiadający trenerzy, ale i tacy, którzy mają za sobą bogate doświadczenie z ekstraklasy, a nawet znani obcokrajowcy. Rozmawialiśmy niedawno chociażby z Radoslavem Latalem, który przyznał, że co prawda jego przygoda z Piastem skończyła się, jak się skończyła, ale bardzo chętnie nadal pracowałby w Polsce, nawet na zapleczu ekstraklasy.
No właśnie. To było pierwsze, podstawowe zadanie – by zmienić myślenie o pierwszej lidze. By ludziom z tej ligi wytłumaczyć, że ona wcale nie jest obciachowa, tylko fajna. Przez lata chowana była w kącie, więc łatwo nie było. Pamiętam, że jak odkurzałam hasło „Pierwsza liga – styl życia”, to wszyscy pukali się w głowę i mówili, że to żałosne. Wszyscy odbierali to jako hasło, które kpi z pierwszej ligi, robi z niej jeszcze większą wiochę. A ja tłumaczyłam, że wręcz przeciwnie. Że to jest właśnie styl życia. To nie jest firma, do której przychodzisz od 8.00 do 16.00. Tutaj działamy cały czas, bez przerwy. W dodatku tylko i wyłącznie własnymi siłami. Więc absolutnie nie mamy się czego wstydzić. Dla mnie to hasło było powodem do dumy. Nauczenie wszystkich klubów, że to hasło pokazuje, że pierwsza liga jest zaradna, że ludzie tu działający mają i serce, i rozum, to był priorytet. Udało się. Dziś mogę powiedzieć, że pierwsza liga to liga nie tylko ludzi zaradnych, ale i ludzi szczęśliwych.
Dużo czasu zajęło wam dotarcie do tego punktu?
Poprzednia kadencja, jeszcze z Michałem Listkiewiczem w roli szefa PLP, to była kadencja, w której zakasaliśmy rękawy, zajrzeliśmy w dokumenty, żeby wiedzieć, na czym w ogóle stoimy. Zaczęło się od sprzątania i próby ogarnięcia rzeczy formalnych. Trzeba było zobaczyć, jak działa księgowość, jak działa raportowanie, stworzyć podstawowe procedury, które umożliwiłyby przejście od zarządzania ręcznego do takiego bardziej sformalizowanego. Po tym sprzątaniu przeprowadziliśmy analizę tego, jak siebie postrzegamy. Uznaliśmy, że naszym największym atutem jest lokalność. Na rynkach lokalnych jesteśmy bardzo istotni, więc właśnie to trzeba wykorzystywać. Nie iść na niepotrzebną rywalizację z klubami, które występują w ekstraklasie, ale koncentrować się na pełnieniu tej szczególnej roli w społecznościach lokalnych. Trzeba było więc znaleźć obszary przewagi biznesowej. No i tak krok po kroku zaczęło iść. Pierwsze dwa lata to było to wspomniane sprzątanie, wiosną zeszłego roku zaczęliśmy przygotowywać oferty dla potencjalnych sponsorów i partnerów biznesowych. Natomiast uważam, że i tak momentem przełomowym w tym wszystkim było przejście od zastanawiania się i myślenia do działania. Zawsze najtrudniej jest postawić pierwszy krok. Potem już idzie.
Co dziś jest największą siłą pierwszej ligi?
Kluby. Nie chodzi o to, by pierwsza liga była jakąś organizacją, miała wieżowiec i się tym chwaliła. Chodzi o to, by kluby grające w pierwszej lidze coraz lepiej funkcjonowały. No i partnerzy – od PZPN, przez Polsat po sponsorów: Nice, Fortunę, Oshee. W grupie raźniej, wspieramy się i motywujemy.
Są jeszcze tacy, którzy wstydzą się tego produktu, jakim jest pierwsza liga?
Myślę, że już takich nie ma. Natomiast nie zmienia to faktu, że mnóstwo rzeczy jest tu jeszcze do zrobienia. Wiem o tym najlepiej, bo to ja z lupą przyglądam się każdej sprawie w tej pierwszej lidze. Inna sprawa, że nikt już nie ma chyba wątpliwości, że kierunek działania, jaki obraliśmy, jest słuszny. Teraz chodzi tylko o to, by tempo tego działania było właściwe.
Rozmawiał Krzysztof Budka
Inne artykuły o: Fejs 2 fejs | I Liga | Miedź Legnica