Marcin BURKHARDT: Jeszcze nie zamierzam kończyć. Gram, bo wciąż lubię grać. A jeszcze bardziej lubię wygrywać

Autor wpisu: 22 września 2016 10:59

W Bułgarii chcieli z niego zrobić środkowego obrońcę, w Azerbejdżanie nie miał gdzie wydawać pieniędzy, choć tam akurat płacili i to na czas, a w Siedlcach śmieją się, że w ostatnich trzech meczach zrobił więcej wślizgów niż przez całą swoją dotychczasową karierę. Z Marcinem Burkhardtem rozmawiamy o tym, w którym momencie skręcił nie w tę stronę i czy mu się jeszcze chce…

FUTBOLFEJS.PL: Nieźle się w tych Siedlcach zaczęliście bawić. Przyszedł Marcin Burkhardt i od razu klubowy rekord – trzy zwycięstwa z rzędu w pierwszej lidze. Czegoś takiego jeszcze tu nie doświadczyli.
MARCIN BURKHARDT: A widzisz? Bo jest w tej Pogoni z kim w piłkę pograć.

A mówili, że Pogoń to zespół, który będzie robił za dostarczyciela punktów w tej pierwszej lidze, a ty nie za bardzo będziesz miał tu z kim pograć.
Chyba ci, którzy kompletnie nie mają o piłce i Pogoni pojęcia. Już po pierwszym tygodniu pobytu w Siedlcach wiedziałem, że będzie z kim pograć. Zresztą mówiłem wszystkim, że tu jest niemały potencjał. I w chłopakach, i w sztabie szkoleniowym. Tyle że na wszystko potrzeba czasu. Cierpliwości, zgrania i atmosfery. W środku pola Pogoni gra trzech nowych ludzi: ja, Grzesiek Tomasiewicz i Rafał Makowski. Do tego jest przecież nowy trener. My się dopiero poznajemy. To tak jak w związku – na początku nie za bardzo wiesz co i jak, ale z czasem wszystko się rozjaśnia. Teraz już wiem, kto lubi piłkę do nogi, kto na wolne pole, kto skutecznie powalczy, a kto nie za bardzo. Wychodzi na to, że złapaliśmy wspólny język i ruszyło. W żaden tam hurraoptymizm nie popadamy, jednak na pewno wygląda to obiecująco.

Ale przyznaj, po pierwszych kilku kolejkach nie pomyślałeś sobie: „Cholera, co ja tu robię? Na co mi ta Pogoń? Jeszcze pod koniec kariery zaliczę spadek do drugiej ligi”?
Po pierwsze, to ja jeszcze nie zamierzam kończyć kariery. A po drugie – nawet przez moment taka myśl nie przeszła mi przez głowę. W kilku meczach na początku nie mieliśmy szczęścia, to prawda, ale po tym, co tu zobaczyłem, byłem przekonany, że na pewno nie będziemy chłopcami do bicia. Wyniki trochę ten obraz zaciemniały, bo przegraliśmy 0:3 u siebie z Sandecją, potem w Zabrzu 0:2, a że wcześniej było 0:1 z Zagłębiem, to zrobiło się po tej serii porażek nieciekawie. Pojawiły się nawet głosy domagające się zwolnienia trenera. Na szczęście osoby decyzyjne w klubie wytrzymały ciśnienie.

Kiedy pojawiła się informacja o twoim transferze do Pogoni Siedlce, to pierwsze, co sobie pomyślałem – zresztą myślę, że nie tylko ja – to czy tobie będzie się jeszcze chciało. No bo to nie jest ekstraklasa tylko pierwsza liga, w dodatku zespół, który raczej o awans bić się nie będzie. Na razie jednak wygląda na to, że chyba ci się jeszcze chce. Nie mylę się?
Spoko, jeszcze mi się chce. Myślę, że to się trochę bierze stąd, że w młodości wszystko przychodziło mi dużo łatwiej niż innym. Mój talent nie musiał być poparty jakąś wyjątkowo ciężką pracą, dlatego dzięki temu może teraz, gdy mam 32 lata, zostały we mnie jakieś rezerwy. Wiem, jak mam pracować, co mam robić, żeby utrzymywać się w miarę dobrej formie. Nie ma się co oszukiwać, nie jestem i nigdy nie byłem jakimś tytanem biegania. Nigdy nie robiłem po 14 kilometrów w meczu, choć w Szwecji zdarzało się, że robiłem 12.

Ale przecież nie o bieganie w piłce chodzi. To nie lekkoatletyka. Choć z drugiej strony wielu trenerów mówi, że każde zwycięstwo trzeba wybiegać.
Ja tam mogę biegać, sił mi jeszcze nie brakuje. Śmieją się tu ze mnie w Pogoni, że w ostatnich trzech meczach zrobiłem więcej wślizgów niż w całej swojej dotychczasowej karierze.

Mają rację?
Nie, no bez przesady. Już w kilku poprzednich klubach grałem bardziej agresywnie w defensywie. W Bułgarii dostałem nawet propozycję, by zostać środkowym obrońcą.

I co ty na to?
Byłem jak najbardziej na tak.

Bo nie trzeba było tyle biegać?
Ha, ha… Nie, nie dlatego. Ale potem doznałem kontuzji i rozwiązaliśmy kontrakt. Myślę jednak, że gdybym został, to grałbym na środku obrony. I nie byłoby tak źle, bo już kilka razy zdarzało mi się na tej pozycji wystąpić i wyglądało to całkiem przyzwoicie.

Rozumiem, że nadal grasz w piłkę, bo lubisz, a nie dlatego, że musisz, bo trzeba za coś żyć?
Tak. Gram, bo lubię grać, a jeszcze bardziej lubię wygrywać. Oczywiście wciąż coś tam zarabiam, nie są to jakieś wielkie zarobki, niemniej szanuję to, co dostaję. Natomiast nadal to wszystko sprawia mi ogromną frajdę – życie w szatni, każdy trening, każdy mecz. Robię to, co od małego kocham i absolutnie nie czuję się wypalony.

Pytałem cię o to, czy ci się jeszcze chce, bo niedawno trener Dariusz Banasik powiedział mi, że całą odpowiedzialność za twój transfer wziął na swoje barki. Głupio byłoby go zawieść, co nie?
Jasne. Wiem, że trener bardzo chciał, żebym tu trafił. Znaliśmy się co prawda z Legii, ale on prowadził wówczas juniorów, więc to była taka znajomość na zasadzie spotykania się na korytarzach w budynku klubowym. Po podpisaniu kontraktu z Pogonią szczerze porozmawialiśmy. Mówił, że chciał, żebym tu trafił, bo wierzy we mnie, ale też żebym nie nakładał na siebie takiej presji, że w każdym meczu muszę strzelić po dwa gole, bo on wie, że to niemożliwe.

Nie zmienia to faktu, że akurat od ciebie na tym poziomie wymagać się będzie dużo więcej niż od innych. Masz pewnie tego świadomość.
Zgadza się, mam. Choć tylko kibic, który nie za bardzo zna się na piłce, a śledzi ją na zasadzie suchych wyników, będzie oczekiwał, że taki zawodnik jak ja w każdym spotkaniu będzie błyszczał, będzie wiodącą postacią. Nie zawsze tak będzie, bo to jest życie, różnie się w nim układa. Czasem człowiek nie trafi z formą, czasem będzie miał słabszy dzień. Normalne.

A miałeś już tu tego typu historie, że ktoś coś ci nieprzyjemnego sugerował?
Tu w Pogoni nie. W ogóle z tego, co zdążyłem zauważyć, to w Siedlcach jest bardzo fajne środowisko. Kibice super, wspierali nas nawet po tych porażkach, kiedy nam nie szło. Czy po przegranej w Zabrzu, czy jak dostaliśmy u siebie 0:3 od Sandecji. Po doświadczeniach w Legii czy w Jagiellonii mogłem się spodziewać zupełnie czegoś innego. Tam po porażkach jak podchodziłeś do kibiców, to słyszałeś wyzwiska pod swoim adresem. Tutaj wszyscy wytrzymują ciśnienie. I myślę, że też dzięki temu to wszystko będzie szło w dobrym kierunku. Jeśli kibice z zawodnikami potrafią żyć w symbiozie, to tak musi być.

Z ekstraklasy nikt nie składał ci propozycji?
Nie było tematu. Może dlatego, że bardzo wcześnie zacząłem grać w piłkę na seniorskim poziomie i teraz wszyscy myślą, że jestem już bardzo stary. Sam po klubach nie dzwoniłem. Wychodzę z założenia, że prosić się o nic nie wypada, człowiek powinien się szanować. Z pierwszej ligi też nie miałem za dużo ofert. Wiem, że do Zagłębia Sosnowiec chciał mnie ściągnąć trener Jacek Magiera.

No to trzeba było iść.
I teraz razem z tym Magierą wróciłbym do Legii akurat na Ligę Mistrzów (śmiech)…

No właśnie.
A poważnie, trener Magiera i dyrektor sportowy Stanek byli na tak, dali zielone światło, wszystko było już klepnięte, miałem przyjeżdżać z Norwegii podpisywać kontrakt, ale w ostatniej chwili jeden z prezesów zablokował transfer. Pewnie posłuchał czyjejś opinii na mój temat, jednej z tych, co to się za mną ciągną od dziesięciu lat albo i dłużej. Trudno. Potem pojawiła się propozycja z Siedlec.

Długo się zastanawiałeś?
To jest tak, jak człowiek czegoś nie zobaczy na własne oczy, tylko kieruje się opowieściami gdzieś tam zasłyszanymi, to ma wątpliwości. Nasłuchałem się, że tu jakieś dziadostwo, że słaby zespół i tak dalej. A po tym, co tu zobaczyłem, to powiem szczerze, że kilka zespołów z ekstraklasy mogłoby Pogoni pozazdrościć takiego zaplecza. Jestem o tym święcie przekonany. Cztery boiska, jedno ze sztuczną murawą, hotel vis-a-vis stadionu, odnowa biologiczna na miejscu, siłownia też. Do tego fajny stadion, fajna publiczność. Czego chcieć więcej? Tutaj jest potencjał, by zbudować naprawdę solidny pierwszoligowy zespół z aspiracjami. Nie mówię o awansie do ekstraklasy, bo na to trzeba przede wszystkim kasy. W Siedlcach się nie przelewa, ale akurat mądrze zarządzają tym, co mają i nikogo nie naciągają na kontraktach. Pod tym względem jest na pewno OK.

Czymś cię ta pierwsza liga zaskoczyła? Kilka lat temu miałeś epizod w Miedzi, ale od tamtej chwili trochę się tu zmieniło.
Zrobiła się bardziej techniczna. Pod względem piłkarskim jest dużo bardziej dojrzała. To już nie jest kopanina typu walnij na chorągiewkę i przepychajmy się. Większość trenerów wie, co chce grać, potrafią fajnie ustawić zespół taktycznie pod dany mecz, pod danego rywala. No widać, że niektóre zespoły naprawdę dobrze grają w piłkę.

Brata podpytywałeś, czego możesz się w tej pierwszej lidze spodziewać? Ostatnio trochę w niej czasu spędził.
Rozmawialiśmy oczywiście, ale nie musiałem jakoś go specjalnie o nic pytać, bo nawet jak jeszcze byłem w Norwegii, to w miarę na bieżąco śledziłem, co się tu dzieje. Oglądałem chociażby wygrany przez Pogoń 3:2 wiosenny mecz z Zagłębiem. Wiedziałem, z czym to się je. Jest ta liga specyficzna, trochę inna jest tu kultura gry niż w ekstraklasie, ale aż tak wielkiej różnicy nie ma.

To już ponad dziesięć lat, od kiedy z Legią zostałeś mistrzem Polski. Jak się spojrzy na twoją karierę od tego czasu, to tak: Szwecja, Ukraina, Jagiellonia, Azerbejdżan, Miedź, Bułgaria, Norwegia. Zgodzisz się, że…
Szału nie ma.

Ty to powiedziałeś, ale mniej więcej o to mi chodzi. Powiedz, w którym momencie skręciłeś nie w tę stronę.
Pierwszy taki moment to było odejście do Szwecji. Choć transfer tam też miał swoje plusy.

No właśnie, często powtarzałeś, że tam zrobili z ciebie prawdziwego piłkarza.
Nauczyli mnie profesjonalnego podejścia do tego zawodu. Bycia piłkarzem nie tylko dwie godziny dziennie na treningu, ale 24 godziny na dobę. Dużo tam trzeba było pracować nad sobą, szczególnie w kwestii mentalnej. Dowiedziałem się też, co znaczy prawdziwa odnowa biologiczna. Tak więc te półtora roku nie było całkowicie stracone. Trochę tej ligi szwedzkiej się wtedy u nas nie doceniało, a przecież IFK Göteborg czy AIK Sztokholm to był poziom Ligi Mistrzów czy fazy grupowej wtedy jeszcze Pucharu UEFA. Zresztą ligi bułgarskiej, w której niedawno grałem, do dziś się u nas nie docenia. Wielu myśli, że to liga trzeciej kategorii, a zapewniam cię, że pierwsza czwórka to bardzo mocne zespoły, w których płaci się piłkarzom naprawdę duże pieniądze. A już Ludogorec, jeśli chodzi o poziom piłkarski, dzisiejszą Legię łyknąłby bez problemu.

Ta Szwecja to był błąd, czy jednak nie?
IFK Nörrkopinkg to na pewno było poziom niżej w porównaniu z Legią, z której odchodziłem. Ale ja miałem trochę inny plan, niż ten, który się później zrealizował. Miałem w tej Szwecji pograć chwilę i stamtąd przenieść się do Holandii. Z menedżerem, który mnie tam ściągał, rozmawialiśmy, że ukształtuję się tam trochę piłkarsko i przejdę do Eredivisie, bo Szwecja to było wtedy dobre okno wystawowe na Holandię. W międzyczasie spadliśmy jednak z ekstraklasy, ja złapałem kontuzję i pół roku w ogóle nie grałem. W nowym sezonie, już w drugiej lidze, zacząłem super i pojawiła się propozycja z Metalista Charków. Trudno było nie skorzystać. To już był dużo wyższy poziom. Może zabrakło mi cierpliwości, może mogłem zostać w tej Szwecji i po sezonie iść gdzie indziej?

Ale się podpaliłeś na tego Metalista, prawda?
Wiesz, oferta pod względem finansowym była super, do tego zespół, który sezon wcześniej wyszedł z grupy w Pucharze UEFA i regularnie w tych europejskich pucharach występował.

Długo tam jedna nie pograłeś.
Czytałem jakiś czas temu wywiad z trenerem Myronem Markiewiczem, który wtedy prowadził Metalista. Powiedział, że piłkarsko byłem dobry, ale zabrakło mi charakteru.

Miał rację?
Miał. Pamiętam, jak mi powiedział, żebym poszedł gdzieś na wypożyczenie, to ja od razu do swojego menedżera: „Weź, znajdź mi jakiś klub, chcę wrócić do Polski”. Poszedłem na łatwiznę. Natychmiast postanowiłem wrócić do kraju i trafić do klubu, w którym nie będzie tak dużej konkurencji i być w nim tak zwanym „panem piłkarzem”. Zamiast zostać i powalczyć o miejsce w składzie w tym Metaliście, nawet kosztem przeczekania na ławce kilku meczów. Za szybko i za łatwo odpuściłem. Nie chciałem walczyć, chciałem grać. Cóż, czasem żeby grać, trzeba sobie to najpierw wywalczyć.

Nörrkopinkg i Metalist to i tak małe piwo w porównaniu z Simurq Zaqatala. Skąd ten Azerbejdżan ci się wziął?
Z Metalista trafiłem do Jagiellonii, a tam w pewnym momencie, kiedy zostało mi jeszcze półtora roku kontraktu, dostałem „propozycję nie do odrzucenia” obniżenia pensji o 50 procent. Trenerem był wtedy Tomasz Hajto. Nie zgodziłem się, a podczas rozmowy z menedżerem usłyszałem, że nic tu się nie da zrobić, że mam rozwiązać kontrakt, a on znajdzie mi na już jakiś nowy klub. No to rozwiązałem. Zrzekłem się wszystkiego, co mi do końca umowy zostało – a to było półtora roku kontraktu naprawdę na bardzo dobrym poziomie. I co się okazało? Że ten menedżer przez dwa miesiące nie może znaleźć żadnego klubu. Zacząłem więc sam swoimi kanałami coś szukać. No i trafił się ten Azerbejdżan. A tam dziesięć miesięcy na bazie, pod górami Kaukaz, na wsi, w której niczego nie ma – nawet knajpy. Serio. Nie było nawet gdzie pieniędzy wydawać, choć wszystko płacili na czas. Do tego jedzenie tragiczne, bo jeśli chodzi o ich gusta kulinarne, to katastrofa. No, zupełnie inny świat. Jak zajeżdżaliśmy do Baku po jakimś meczu i dostawaliśmy dwa dni wolnego, to chłopaki wariowali.

Rozumiem, że z tym menedżerem, który miał ci załatwić po Jagiellonii klub, już nie współpracujesz?
Nie. W ogóle za starym jestem, by z jakimkolwiek menedżerem wiązać się teraz na dłużej. Jeśli już, to na zasadzie pełnomocnictwa. Tutaj, do Siedlec trafiłem dzięki Tomkowi Bandrowskiemu.

Temu, co swego czasu grał w Cottbus, a potem w Lechu?
Tak. Razem graliśmy w Jagiellonii. Jestem mu bardzo wdzięczny, bo zachował się mega profesjonalnie. Tak wszyscy menedżerowie powinni się zachowywać. Jak powiedział, tak było.

Co dalej? Mówisz, że kariery nie zamierzasz jeszcze kończyć, ale ten dzień i tak cię dopadnie. Masz już jakieś plany, co zrobisz ze swoim życiem?
Chcę zostać przy piłce, ale bardziej interesuje mnie zarządzanie w sporcie. Wybieram się do Warszawy na dwuletnie studia w tym właśnie kierunku. Jakiś dyrektor sportowy, menedżer, ale nie piłkarski, tylko klubowy. Bo żeby być menedżerem piłkarskim, to trzeba być… Na „s” – wiadomo kim. Taka prawda. Ja na szczęście nie jestem. Oprócz tego mam jeszcze w Warszawie inwestycje związane z wynajmem nieruchomości. Jakoś więc koniec z końcem daję radę wiązać i mam nadzieję, że po zakończeniu kariery nic się pod tym względem nie zmieni.

Rozmawiał Krzysztof Budka

Inne artykuły o: Fejs 2 fejs | I Liga | Pogoń Siedlce | Polecane

Wszystkie teksty, zdjęcia, grafiki i inne dane znajdujące się w serwisie Futbolfejs.pl chronione są prawami autorskimi.

Użycie skopiowanych lub pobranych materiałów bez pisemnej zgody Autora jest zabronione.

Serwis przeznaczony dla odbiorców posługujących się językiem polskim, ale mieszkających w krajach, gdzie zakłady bukmacherskie są legalne.

Projekt i realizacja Konrad Siuda & Stukot Pikseli