Krzywicki: „Nikt nie musi chować przede mną po szafach swoich żon i córek”
Autor wpisu: Krzysztof Budka 23 stycznia 2016 08:00
Miało nie być ani słowa o Twitterze, ale się… nie udało. Na szczęście o piłce też jest. I o tym, czym się różnią kibice polscy od angielskich. Marcin Krzywicki, samozwańczy król Twittera, napastnik Dolcanu Ząbki, opowiada nam, dlaczego nie został „international level”, gdzie nauczył się nie reagować na zaczepki i jaka metoda jest najlepsza na chamstwo.
FUTBOLFEJS.PL: Łatwiej cię wyprowadzić z równowagi na boisku, czy poza nim?
MARCIN KRZYWICKI: Wiesz co? Niedawno Adrian Ligienza, kolega z Dolcanu, powiedział mi, że jest ze mną w drużynie już ponad pół roku i ani razu nie widział mnie zdenerwowanego. Ani w szatni, ani na boisku, ani poza boiskiem.
To co ty jesteś za napastnik, który się nie daje sprowokować?
Na boisku faktycznie, bardzo trudno komukolwiek mnie wkurzyć. Co ma oczywiście swoje plusy i minusy. Jak wszystko zresztą. Ale to przyszło z czasem. Kiedyś byłem nerwusem. Wyżywałem się na kolegach z drużyny, obrońcach rywali, na kim tylko popadło…
Były podszczypywania, popychania, chamskie odzywki?
Oczywiście. Tyle, że wyrosłem z tego. Nawet nie chce mi się już reagować na docinki, które lecą w moją stronę. Uodporniłem się na nie. Tak samo jak na chamskie odzywki ze strony kibiców.
Pytam, bo sprawiasz wrażenie człowieka, którego nic nie rusza. Który kompletnie – przepraszam za słowo – zlewa to, co inni o nim myślą, czy mówią. To nie jest żadna pozorna maska? A może tak masz, że kumulujesz to wszystko w sobie, a potem w domu wyżywasz się na bliskich, tłuczesz talerze, lustra… No wiesz, taki skryty psychopata…
Nie, nie. Spoko. Taki, jak widać, jestem naprawdę.
To jest coś, czego się nauczyłeś, czy taki się urodziłeś?
Nauczyłem. A konkretnie nauczyła mnie tego Cracovia. Wcześniej – w Zawiszy, a potem w Koronowie – grałem dla 100, czasem 200 ludzi. A jak trafiłem do Cracovii, to już po trzech tygodniach wybiegłem na boisko w Pucharze Intertoto, a na stadionie było 12 tys. ludzi. Wyobrażasz sobie, jaki to był dla mnie przeskok? Do tego to był czas, kiedy Cracovii kompletnie nie szło. Wyzwiska, negatywne komentarze wobec mnie i całej drużyny, to była codzienność. Trudno było nie brać tego do siebie. Nie mogło się to nie odbijać na takim młodym chłopaku, jakim wtedy byłem. To była dla mnie prawdziwa szkoła przetrwania. Z czasem zrozumiałem, że nie ma sensu się dołować, że trzeba się na to po prostu uodpornić. Teraz bez problemu czytam wszystkie komentarze na swój temat, nawet te chamskie, i po prostu się z nich śmieję.
Ale dziś już chyba nie masz tylu wrogów? Marcin Krzywicki nie jest tak częstym obiektem drwin jak kiedyś, już się ciebie ludzie tak nie czepiają?
Może dlatego, że nie gram w ekstraklasie. Jakbym grał w ekstraklasie, to bym był na świeczniku i przypuszczam, że komentarzy o mnie byłoby dużo więcej. Zresztą wystarczy wejść na Twittera czy Facebooka, by przekonać się, że wciąż zdarzają się zaczepki. A ja, mimo iż pewnie powinienem odpuścić, często wdaję się w polemikę z jednym, czy drugim.
Korci cię?
Korci. Od razu mam zamiar odpowiedzieć, ale tak umiejętnie i elokwentnie, żeby ten gość już więcej do mnie nie napisał. Staram się na chamstwo zawsze odpowiadać kulturą.
A nie przeszkadza ci, że w świadomości kibiców funkcjonujesz jako król Twittera, zresztą sam się tak przedstawiasz, a nie jako dobry piłkarz? Że ludzie traktują cię bardziej jak zjawisko okołopiłkarskie związane z mediami społecznościowymi, a dziennikarze proszą o wywiad nie dlatego, że strzelasz gole, tylko dlatego, że masz dużo obserwujących na Twitterze?
Oj tam, czepiasz się. Przecież zdobyłem jesienią pięć bramek, rozegrałem 555 minut… Mam statystyki prawie jak Agüero, nie jest więc tak źle…
To tym bardziej nie masz czasem ochoty powiedzieć: „Ludzie, gram w piłkę. Porozmawiajmy, kurde, o piłce, a nie o tym, co ktoś tam w stu iluś znakach napisał na Twitterze”?
Ale co? Mam się gniewać na rzeczywistość? Nie da się ukryć, że to właśnie prowadzenie przeze mnie Twittera w tej formie skłania ludzi do rozmawiania ze mną.
I co, dumny jesteś z tego, że taką markę wyrobiłeś sobie w sieci?
Mnie to przede wszystkim bawi. To znakomita odskocznia od tego, co robię na co dzień. A jeśli do tego ludzie interesują się tym, co piszę na Twitterze czy Facebooku, dodatkowo mnie to cieszy. W życiu nie pomyślałbym, że gość grający w I lidze może mieć ponad 11 tys. obserwujących. Zawodnicy z ekstraklasy mają po pięć, sześć tysięcy, zresztą pewnie tylko Legia i Lech jako kluby mają więcej ode mnie. Co swoją drogą przynosi ujmę marketingom innych ekstraklasowych zespołów. Jeśli Piast Gliwice, który za chwilę może grać w europejskich pucharach, nie potrafi za pomocą mediów społecznościowych przyciągnąć kibiców, to nie najlepiej o nim świadczy. Takie mamy czasy, że ludzi na stadion przyciągasz wynikami i marketingiem. Pytałeś, czy jestem z tego dumny – nie, traktuję to jako zabawę.
Nasz ranking klubów Ekstraklasy w mediach społecznościowych
Nie rywalizujesz z nikim na tym polu?
Nie. Nie jest tak, że rano wstaję i natychmiast odświeżam Twittera, by zobaczyć, ile przez noc przybyło mi followersów.
Ja jestem taki relikt przeszłości, kompletnie mnie Twitter nie potrafi do siebie przekonać, nie rozumiem, co ludzie takiego w nim widzą. Powiedz, jako ekspert i samozwańczy król tego czegoś, co w tym jest takiego wciągającego? Co ciebie w tym kręci?
To znakomita baza informacji. Człowiek sam decyduje, czego chce się dowiedzieć i od kogo. Kiedyś rano wstawałeś, włączałeś telewizor, odpalałeś telegazetę i czekałeś, aż przewinie się ileś tam stron, by przeczytać to, co cię akurat interesuje. Dziś informacja i marketing poszły do sieci. Za pomocą Twittera dowiesz się najszybciej i będziesz miał pewność, że to informacja z pierwszej ręki. Poza tym jest to znakomity przepływ komunikacji.
W domu nie masz z tym problemów? Nikt cię nie ściga, że zamiast w realu, siedzisz w sieci?
Ściga, zdarza się. Dziewczyna czasem narzeka, że tylko siedzę z telefonem i mówi, że zaraz mi go zabierze. Ale też nie jest tak, że nie potrafię bez tego żyć.
Nie zdążyłeś się jeszcze uzależnić?
Przecież widzisz, że odkąd zaczęliśmy rozmawiać, telefon leży odwrócony i ani razu na niego nie spojrzałem. To najlepszy dowód, że jeszcze nie jestem od tego uzależniony. Dużo poświęcam na to czasu, ale nie jest tak, że bym cię zabił, gdybyś mi zabrał telefon.
Zdradź, kto stoi za tobą i prezentuje kawałek wdzięku na twoim twitterowym avatarze?
To jest ogromna tajemnica. Nie wiem, czy ta osoba chciałaby, żebym to zdradził. Powiem tak: ci, którzy mnie znają, pewnie się domyślają, kto to jest. Dla reszty niech pozostanie tajemnicą.
Dobra, koniec o Twitterze, porozmawiajmy o piłce. Odgrażasz się, że jeszcze wrócisz do ekstraklasy, znaczy nie uważasz, że na dziś to już dla ciebie za wysokie progi?
Nie, choć zdaję sobie sprawę, że pewnych rzeczy nie oszukam. W tej chwili jestem w pierwszej lidze i na dziś najwyraźniej na tyle mnie stać.
To po co było odchodzić z Płocka? Byłbyś dziś z Wisłą liderem, a ty poszedłeś do Dolcanu, w którym zaraz mogą ci zgasić światło.
Spokojnie. Mam za sobą w miarę dobrą rundę, mimo iż nie zagrałem w niej może zbyt dużo (11 meczów lidze, dwa w Pucharze Polski – przyp. red.), udało mi się strzelić kilka goli (konkretnie pięć – przyp. red.), a więc nie mam na co narzekać. W Dolcanie mamy zgraną paczkę, więc jeśli klub nadal będzie funkcjonował tak jak jesienią, to będzie dobrze. A czy będzie? Zobaczymy. Na dniach mamy się dowiedzieć, jaka będzie przyszłość piłki w Ząbkach. Natomiast Wisła to już zamknięty rozdział.
Nie chcieli cię już w tej Wiśle, czy ty już nie chciałeś tam grać?
To była bardziej skomplikowana sprawa. Dostałem ofertę przedłużenia umowy, zaczęliśmy negocjacje z klubem, ale w pewnym momencie wszystko się rozmyło. Przede wszystkim problemem było to, że rozmawiałem w trakcie walki o awans, ostatecznie tego awansu nie było, więc zmieniły się różne koncepcje. Wobec tego doszliśmy wspólnie do wniosku, że się rozstaniemy. No i tak trafiłem do Ząbek.
I nie żałujesz?
Nie. W Płocku byłem trzy lata. Jak na mnie, to bardzo długo. Poznałem wielu świetnych ludzi, mam fajne wspomnienia i śmiało, bez podlizywania, mogę powiedzieć, że odkąd biegam za piłką, takiej atmosfery jak tam nigdzie nie doświadczyłem.
Akurat Płock uchodzi za miasto, w którym ludzi raczej kręci piłka ręczna, a nie nożna.
No tak. W dodatku ci od nożnej wciąż tęsknią za ekstraklasą i sukcesami, jakie kiedyś odnosiła Wisła. Pamiętają zdobycie Pucharu Polski, występy w europejskich pucharach, grę Wasilewskiego, Jelenia, Peszki, Magdonia. A jak ja przychodziłem do Wisły, to była w drugiej lidze, więc popyt na kibiców był słaby. Teraz jest już lepiej, choć problemem stały się wysokie wymagania. W ubiegłym sezonie po pierwszej rundzie apetyt bardzo urósł, ludzie oczekiwali awansu, a tego awansu nie było. Rozumiem, że kibic ma prawo się denerwować i wyrażać swoją opinię, natomiast w pewno momencie było tam już za ostro.
26 listopada 2010 roku – mówi ci coś ta data?
Chodzi pewnie o mecz Cracovii z Bełchatowem.
Brawo. Twój pierwszy i jedyny dotychczas gol w ekstraklasie, do tego wygrana w niesamowitych okolicznościach, a po meczu jeden z najsłynniejszych piłkarskich cytatów ostatnich lat Tomka Wróbla z Bełchatowa.
Pamiętam. Od tego czasu po każdym meczu, który zakończy się podobnie, przypominane są te słowa, więc trudno o nich zapomnieć. Popularny gangbang, który pojawił się wówczas w ustach Tomka Wróbla.
No właśnie. „Czuję się jak dziwka po gangbanu” – powiedział wtedy Wróbel. Czyli jak on się czuł, wiemy. A ty?
Ja – super. Wszedłem na boisko pięć minut przed końcem w fatalnej dla nas sytuacji, przegrywaliśmy 0:2. Udało się jednak odmienić losy meczu, strzeliliśmy trzy gole, a ja brałem udział przy każdym. Jednego zresztą strzeliłem. Rzecz absolutnie niezwykła. Non stop wspominają przy mnie ten mecz, więc czekam, aż przyjdzie kolejny tak spektakularny, by tamten można już było zluzować, a zacząć wspominać inny.
A wypominają ci jeszcze powołanie od Leo Beenhakkera?
Leszek Bartnicki z Polsatu za każdym razem, gdy pada moje nazwisko, przytacza informację: „były reprezentant powołany przez Leo Beenhakkera”. Nieważne, że było to już sto lat temu. Przed każdym naszym meczem, który ma być transmitowany, piszę do Leszka, by nie zapomniał powiedzieć, że Beenhakker mnie kiedyś powołał.
No, ale co by nie mówić o Beenhakkerze, to facet miał nosa do odkrywania w zawodnikach potencjału, o który ci zawodnicy nigdy by siebie nie podejrzewali. Wiele razy mówił, że potrafi dostrzec w piłkarzu nie tylko to, jakim piłkarzem jest teraz, ale przede wszystkim, jakim może stać się w przyszłości. I tak sobie myślę, że skoro chciał dać ci szansę, to znaczy, że ujrzał w tobie kandydata na „international level”.
Pomylił się.
A może się nie pomylił, tylko z Marcinem Krzywickim po drodze coś takiego się stało, że ten „international level” to poziom już dziś nieosiągalny?
Wiesz co? Tak naprawdę to wtedy była taka sytuacja, że ja trafiłem do kadry U-21, którą prowadził Andrzej Zamilski. Zresztą grałem tam razem z Robertem Lewandowskim. Prezentowałem się wtedy super i przypuszczam, że to był pomysł trenera Zamilskiego, który był jednocześnie jednym z asystentów Beenhakkera. Zresztą on podkreślał na każdym kroku, że wyglądam dużo lepiej od Lewandowskiego. Tyle że ja dziś gram w Dolcanie, a „Lewy” w Bayernie.
No to co się stało? Jakbyś miał tak stanąć przed lustrem i zapytać siebie: „Marcin, gdzie popełniłeś błąd? Co poszło nie tak?” Co by ten Marcin ci odpowiedział?
Nie wiem. Może to kwestia złych wyborów? A może czegoś mi po prostu zabrakło? Robert trafił do Lecha, który był na fali, ja do Cracovii, która dołowała.
Ale nie powiedziałeś jeszcze ostatniego słowa?
Nie, choć do Bayernu pewnie już nie trafię.
Kiedyś stwierdziłeś, że „Lewy” miał lepszego menedżera i więcej szczęścia…
Wiadomo, że to był żart. Choć nie wszyscy tak to odebrali i dostało mi się potem na Facebooku. Tak jak za tweeta o Peterze Crouchu.
Opowiedz.
Oglądałem mecz Stoke, w którym grał Peter Crouch. Patrzę, a co mu jakaś akcja nie wyjdzie, to kibice klaszczą, podbudowują go. Zresztą w Anglii z reguły tak jest. A w Płocku po jednej nieudanej akcji człowiek słyszał zaraz: „Krzywy, kur…, jesteś najgorszy. Kaczmarek, zmień go!”. No i napisałem, że Petera Croucha kibice Stoke wspierają non stop, a mnie na każdym stadionie przez 90 minut wyzywają od pedałów, mimo że mógłbym mieć ich kobiety w pół minuty. Wybuchła afera. Do klubu przychodziły maile, ludzie dzwonili, dostałem karę w postaci pouczenia. Na szczęście obyło się bez finansowej.
Fani Stoke wspierają Croucha non-stop!Mnie wyzywają na każdym stadionie przez 90min od"pedałów"mimo,że mógłbym mieć ich kobiety w pół minuty
— Marcin Krzywicki (@Krzywy86) September 29, 2014
Zabawa z ogniem.
Trochę tak. Kibice z Płocka wzięli to do siebie, choć nie miałem nikogo konkretnego na myśli. To była taka forma żartu, bo przecież nie pisałem poważnie o żadnej z ich kobiet. Nikt nie musiał i nie musi chować przede mną po szafach swoich żon czy córek. Kto mnie zna, zrozumiał żart. A kto nie, ten pisał, żebym się wziął za granie, a nie za tweetowanie.
A propos gry, na początku roku pochwaliłeś się powołaniem od Adama Nawałki na najbliższe mecze towarzyskie, czyli mamy rozumieć, że wybierasz się na EURO?
Okazało się, że to pomyłka. Atmosfera w kadrze jest świetna, wyniki jeszcze lepsze, więc wolałbym tam nie przeszkadzać.
A już cię chciałem zapytać, co – oprócz znajomości z Robertem Lewandowskim i robieniem atmosfery w szatni – możesz selekcjonerowi zaproponować.
Nie psujmy tego, co udało się mu zbudować. A od atmosfery jest tam Sławek Peszko, więc na swoją kolej muszę poczekać. Aż „Peszkin” zrezygnuje z występów w kadrze.
Zapomniałem cię zapytać o Sonię Śledź…
I bardzo ci dziękuję, że nie zapytałeś…
Rozmawiał Krzysztof Budka
Inne artykuły o: Dolcan Ząbki | Fejs 2 fejs | Hit | I Liga | Polecane | Wisła Płock
-
Stały czytelnik