Dariusz Dźwigała: Wolałbym, żeby Tomek Hajto w cztery oczy powiedział mi, o co mu chodzi
Autor wpisu: Krzysztof Budka 13 marca 2016 12:15
Z Dariuszem Dźwigałą rozmawiamy o kulisach upadku Dolcanu, zmianach na lepsze w pierwszej lidze, ofercie z Górnika Zabrze i zadrze, jaką ma do niego Tomasz Hajto. – Wolałbym, żeby Tomek w cztery oczy powiedział mi, o co mu chodzi, a nie poprzez dziennikarzy sugerował, że już mu przeszło. Niby co miało mu przejść… – mówi były szkoleniowiec Dolcanu.
FUTBOLFEJS.PL: Słyszeliśmy, że dzwonili do pana z Górnika Zabrze.
DARIUSZ DŹWIGAŁA: Był jeden telefon, gdy trenerem Górnika przestał być Leszek Ojrzyński. Miałem zapytanie, czy byłbym zainteresowany. No ale skończyło się, jak się skończyło. Na razie trenerem jest tam Jan Żurek.
Górnik przegra jeszcze dwa mecze i znów będą dzwonić…
Nie wiem, być może. Ja jestem taki, że nigdzie nie boję się podjąć pracy, nie boję się wyzwań.
Dziś w Zabrzu bardziej potrzebują strażaka niż trenera. Stodoła już płonie, za chwilę ogniem zajmie się chałupa. Pan nadaje się na strażaka?
Nie zgodzę się. Tu nie chodzi o strażaka, ale o człowieka, który będzie umiał wydobyć z każdego zawodnika to, co ten ma najlepszego. Wiem, że Górnik jest w trudnym momencie, nawet bardzo trudnym, ale tam jest porządna baza piłkarska i moim zdaniem chodzi po prostu o dotarcie do głów tych chłopaków, by uwolnić ich potencjał i umiejętności. I uważam, że jestem osobą, która potrafiłaby to zrobić. Znam swoje metody pracy, dlatego jestem przekonany, że by mi się udało. Więc na pytanie, czy jestem zainteresowany pracą w Zabrzu, odpowiedziałem, że tak.
Pytam, bo za chwilę sytuacja w Górniku może się zmienić i znów mogą tam szukać trenera, ale nie da się ukryć, że praca w tym klubie w tym akurat momencie to jak siedzenie na beczce prochu. Potrzebne byłoby panu takie ryzyko?
Do innego klubu, o innym potencjale piłkarskim, w tak trudnym momencie być może nie zgodziłbym się iść, a już na pewno byłoby mi dużo trudniej podjąć decyzję, ale Górnika znam i w nim pracować bym się nie bał. Choć, tak jak pan mówi, to siedzenie na beczce prochu. Można wyciągnąć zespół z tarapatów i być wielkim, ale równie dobrze można sobie popsuć CV dopiskiem „spadek”. Ale na razie podjęto decyzję, że tak powiem, miejscową i postawiono na trenera Żurka.
Którego, swoją drogą, zna pan całkiem dobrze.
Gdy byłem jeszcze piłkarzem Polonii Warszawa i zespół miał kłopoty, podpowiedziałem Janowi Ranieckiemu kandydaturę tego szkoleniowca. Z trenerem Żurkiem pracowałem wcześniej w Górniku, gdzie byłem jego zawodnikiem, więc wiedziałem, że to bardzo dobry fachowiec. Z czystym sumieniem poleciłem go do Polonii.
Można powiedzieć, że Żurek ostatnio pana prześladuje.
Faktycznie, pół żartem, pół serio można tak powiedzieć. W 2013 roku byłem na rozmowach w GKS Tychy, ale podjęto tam wówczas decyzję, że wezmą trenera Żurka. Teraz miałem okazję pracować w Zabrzu, jednak znów „ubiegł” mnie ten szkoleniowiec. Ale to, jak mówię, pół żartem. Mamy z trenerem bardzo dobre relacje. Kiedy ogłoszono, że będzie szkoleniowcem Górnika na stałe, zadzwoniłem do niego, by życzyć mu powodzenia. Zresztą Górnik to zespół, w którym miałem okazję grać, byłem tam kapitanem i nie wyobrażam sobie, by taka firma, z takim nowym stadionem i z takim potencjałem piłkarskim zleciała z ligi.
Rzeczywiście, na papierze nie jest to drużyna do spadku.
To bardzo dobry zespół. W moim przekonaniu spokojnie na górną ósemkę. Ale w piłce, jak w życiu, różnie bywa. Czasami wszystko się pierniczy, jak w domu – ktoś zachoruje, pralka się popsuje, samochód nawali. No i Górnik znalazł się właśnie w takim momencie. Jak nie idzie, to nie idzie.
Pan też ma pecha. Jak zaczęło w końcu dobrze iść w robocie trenerskiej, to trafił się kataklizm, na który nie miał pan żadnego wpływu, czyli upadek Dolcanu.
I co ja mam powiedzieć? Wciąż czuję się z tym bardzo źle. To tak, jakby rozpadła się część mojego życia. Tak sobie myślę, że to już chyba taka moja przypadłość. Jako zawodnik też częściej grałem w drużynach z tzw. kłopotami, które raczej broniły się przed spadkiem niż walczyły o czołowe lokaty. A jako trener pracowałem wcześniej w Otwocku, gdzie byliśmy krok od awansu do pierwszej ligi, ale w parze z postawą sportową nie szła w klubie postawa organizacyjna. No a teraz sytuacja w Dolcanie. Przecież przez wiele lat większość pierwszoligowych piłkarzy chciała w tym klubie grać, bo uchodził on za stabilny i wiarygodny. Nie było kominów płacowych, ale wszystko było płacone na czas. Aż tu nagle w dwa miesiące klubu nie ma. Wszystko zwaliło się jak grom z jasnego nieba. Na samą myśl wciąż dreszcze przechodzą mi po plecach i żal ściska serce. To była naprawdę wspaniała grupa świetnych ludzi, którzy nie dość, że fajnie grali w piłkę, to jeszcze w tak trudnych momentach nawzajem się wspierali.
Jak to z pańskiego punktu widzenia wyglądało? O kłopotach dowiedzieliście się pod koniec rundy, czy dopiero w przerwie zimowej?
Pod koniec rundy, chyba po wygranym 6:1 meczu z Pogonią Siedlce. Wtedy pojawiły się pierwsze sygnały o problemach finansowych naszego właściciela. Z każdym dniem napływało tych niepokojących informacji coraz więcej, ale wypłatę za listopad – już w grudniu, na święta – dostaliśmy normalnie. No i myśleliśmy, że jakoś to wszystko rozejdzie się po kościach.
Czyli nikt z was jeszcze wtedy nie spodziewał się aż tak czarnego scenariusza?
A gdzie tam… Zresztą do samego końca każdy z nas wierzył, że uda się to jeszcze odwrócić. Ale im dalej w las, tym było więcej drzew. Coraz więcej zawodników zaczęło sobie szukać alternatywy na wypadek ewentualnego kataklizmu, była też duża grupa chłopaków, którzy mimo iż mieli propozycje z innych klubów, nie korzystali z nich, tylko do końca czekali i trenowali z nami. No a później, jak już się okazało, że jednak upadliśmy, te atrakcyjne oferty były już nieaktualne, więc ci piłkarze musieli łapać okazje na szybko, takie – powiedziałbym – pierwsze z brzegu. Na przykład Damian Kądzior miał propozycje z ekstraklasy, z Górnika Łęczna, miał też z Wisły Płock i Arki, ale przyszedł i powiedział: „Trenerze, ja chcę tutaj zostać”. No i dziś jest w Wigrach, bo tamte oferty mu przepadły.
Miał pan żal do tych, którzy jako pierwsi opuścili tonący okręt i już w styczniu zmienili klub?
Absolutnie nie. Od początku swojej pracy w Dolcanie, jeszcze gdy nikomu z nas nie śniło się, że klub upadnie, powiedziałem wszystkim chłopakom otwarcie, że jeśli ktokolwiek dostanie propozycję z ekstraklasy i tam będzie mógł rozwijać swoje umiejętności, to ma moje całkowite wsparcie. Nikomu nie będę blokował transferu, nie będę robił najmniejszego problemu, nawet kosztem osłabienia swojego zespołu. I do samego końca tak do tego podchodziłem. Kiedy pojawiły się problemy, powiedziałem, że ja na pewno zostaję, niezależnie od tego, jak to wszystko się skończy, natomiast jeżeli ktokolwiek z was – mówię chłopakom – zdecyduje inaczej, zrozumiem i tę decyzję uszanuję. Każdy ma inną sytuację rodzinną, inne życie, więc trudno, bym podchodził do tego inaczej. Ja jestem miejscowy, z Warszawy, nie musiałem za wynajęcie mieszkania płacić, ale byli zawodnicy, którzy nie dostawali pensji, a opłaty musieli ponosić.
Większość pana piłkarzy znalazła jednak nowy klub, mimo iż po ogłoszeniu informacji o wycofaniu Dolcanu z rozgrywek mieli na to raptem kilka dni. To znaczy, że albo miał pan bardzo dobrą drużynę, albo ci piłkarze mieli dobrego trenera…
Jedno i drugie. Współpraca między nami układała się bardzo fajnie. W stu procentach miałem zaufanie do każdego z moich piłkarzy. Nawet do tych, którzy częściej siedzieli na ławce, niż grali. A to, że nawet na ostatnią chwilę bez większych problemów trafili do innych klubów, świadczy chyba na moją korzyść, że praca, jaką tu wykonaliśmy, została bardzo pozytywnie oceniona.
Sytuacja finansowa wobec piłkarzy i trenerów została uregulowana, czy są wobec was zaległości?
Są zaległości. Ale zawodnicy, żeby uratować Dolcan w pierwszej lidze, deklarowali, że są gotowi zrzec się części tych zaległości, a część pieniędzy na bieżące wydatki można by zamrozić. Brali pod uwagę to, że będziemy na innym poziomie wynagradzania, ale chcieli grać. I to też jest fajne, że kosztem pieniędzy chcieli, byśmy nadal razem pracowali.
W mediach pojawiła się informacja, że klub zaproponował piłkarzom 50-procentową obniżkę kontraktów, ale prawie nikt się na to nie zgodził.
Nieprawda. Większość zawodników deklarowała zgodę na obniżkę kontraktów. Nie wiem, jak by było, gdyby do takiej sytuacji doszło, ilu piłkarzy faktycznie podpisałoby takie nowe kontrakty, ale o tym już się nie dowiemy. Natomiast na pewno ogromna większość zadeklarowała gotowość na ustępstwa w tej kwestii.
Dziś, już tak na chłodno, możemy sobie pogdybać – na co stać byłoby wiosną pana zespół, na awans?
Zdecydowanie tak. Wiadomo, że teraz dla wielu mogę być osobą niewiarygodną, ale doskonale wiem, jakich piłkarzy miałem w drużynie i jak wyglądały nasze jesienne mecze z najpoważniejszymi kandydatami do awansu. W stu procentach jestem o tym przekonany, że do samego końca liczylibyśmy się w walce o awans. A czy byśmy go wywalczyli? Tego oczywiście nie wiem.
Kto ma najmocniejszy zespół w pierwszej lidze?
Zdecydowanie Arka. To powinien być zespół poza zasięgiem. Jeśli Arka nie wywalczy awansu, będzie to na pewno sensacja. Nie chciałbym Grześkowi Nicińskiemu podnosić ciśnienia, ale zespół ma bardzo dobry.
Przed Nicińskim to pan był w Arce, ale tam panu nie poszło. Czemu? Takie frycowe w poważnej samodzielnej trenerskiej robocie?
Nie nazwałbym tego frycowym. Zabrakło mi chyba czasu. A także zdrowych Pawła Abbotta i Marcusa da Silvy. No i trochę szczęścia. Ale nie wstydzę się czasu spędzonego w Gdyni. Tym bardziej że potem w Dolcanie pracowałem tak samo jak w Arce. Jedyna zauważalna różnica była taka, że w Gdyni zespołowi towarzyszyła dużo większa presja. Niemniej byłem przekonany, że wreszcie odpalimy, no ale szefom klubu zabrakło cierpliwości. Trochę było mi szkoda, bo Arka to kapitalne miejsce do pracy.
Kto, oprócz Arki, ma jeszcze zespół na awans?
Wisła Płock. Ma szeroką i bardzo wyrównaną kadrę. No i Zagłębie Sosnowiec, które gra bardzo fajną piłkę. Ciekawie prezentuje się ta mieszanka młodych ze starymi. I wcale nie patrzyłbym na ten zespół w kategoriach „beniaminek”, bo są tam piłkarze z dużym ekstraklasowym doświadczeniem: Dudek, Fonfara, Wilk, Markowski.
Od was trafił tam Bajdur.
To był pierwszy zawodnik, który zimą nas opuścił. Michał deklarował chęć zostania, ale nagle zakomunikował, że odchodzi. I akurat do niego miałem lekki żal, bo zrobił to przez telefon. Nie mieliśmy możliwości porozmawiać w cztery oczy. Dał mi do zrozumienia, że taka była decyzja Legii (Bajdur jest piłkarzem Legii, do Dolcanu był wypożyczony – przyp. red.), że stamtąd dostał polecenie, by iść do Zagłębia. A wracając do pytania o tych, którzy mają zespół na awans, dołączyłbym jeszcze Chrobrego Głogów i Miedź Legnica. W Głogowie świetną pracę wykonuje trener Mamrot, a jesienią był włos od zwolnienia. Ale u nas, na Dolcanie wygrał, utrzymał posadę i drużyna odżyła. Gra teraz naprawdę fajną piłkę. Z kolei trener Tarasiewicz ma w Legnicy grupę bardzo dobrych i bardzo doświadczonych piłkarzy. Myślałem jeszcze o GKS Katowice, że jak w pierwszym meczu Gieksie uda się pokonać Arkę, to włączy się do walki o awans. Ale Arka ich zdemolowała. Tak więc myślę, że Gieksa jeszcze nie w tym sezonie. Natomiast nie da się nie zauważyć, że ogólnie poziom tej pierwsze ligi poszedł ostatnio ostro w górę. Jeszcze niedawno pokutowało takie przeświadczenie, że zaplecze ekstraklasy to walka, walka i jeszcze raz walka. Teraz już nie. Teraz musisz umieć tu grać w piłkę. I coraz więcej trenerów pracujących w pierwszej lidze to widzi i ma pomysł na tę grę.
Niedawno rozmawialiśmy z Tomkiem Hajtą i zapytany o pana, powiedział: „Czas leczy rany, już mi przeszło”. Miało po czym mu przejść?
Dziwię się trochę tym słowom Tomka. Wygląda na to, że jakąś zadrę do mnie ma.
Mówił, że teraz macie tylko taki kontakt, że wysyłacie sobie życzenia na święta.
Wysłałem mu kilka razy SMS-a, Tomek później na święta odpisał mi z życzeniami. Szkoda, że tak ta nasza znajomość się potoczyła, bo wolałbym, żeby Tomek w cztery oczy powiedział mi, o co mu chodzi, a nie poprzez dziennikarzy sugerował, że już mu przeszło. Nie wiem po czym miałoby mu przejść.
Spotkaliście się w ostatniej kolejce poprzedniego sezonu, w meczu Dolcanu z Tychami, ale nie chciał iść z panem na kawę.
Nie chciał, ale w tym przypadku go rozumiem. Chodziło o to, żeby nikomu nie dać pretekstu do gadania i doszukiwania się jakichkolwiek podtekstów. Że niby dzięki naszej znajomości Dolcan miałby odpuścić Tomka drużynie mecz, by ta mogła się utrzymać. To chore myślenie, ale w polskiej rzeczywistości, niestety, wciąż obecne.
Czyli teraz nie utrzymujecie już ze sobą kontaktu?
Z tego co słyszałem, obraził się na mnie za to, że ludzie mówią, iż w Jagiellonii to ja prowadziłem treningi (Hajto był pierwszym trenerem, Dźwigała drugim – przyp. red.). Tomek był tam szefem, on za wszystko odpowiadał. Ja byłem wobec niego lojalny. Miałem oczywiście wpływ na to, co działo się z drużyną, ale tylko w sensie słownym. To znaczy nigdy nie potakiwałem, gdy w czymś się z Tomkiem nie zgadzałem, tylko mówiłem mu to prosto w oczy. I za to mnie cenił. Uważam, że w Białymstoku pracowało nam się bardzo dobrze, dlatego tym bardziej nie wiem, o co mu chodzi, dlaczego się do mnie nie odzywa. No, ale nie mam na to wpływu. Tomek nie odbierał ode mnie telefonu, a teraz to już do niego nie dzwonię. Przestałem się tym przejmować. Szanuję go, bo jest dobrym człowiekiem, znam go doskonale z różnych stron, tym bardziej mi szkoda, że tak to się potoczyło. Ale, jak mówię, nie miałem na to wpływu.
Rozmawiał Krzysztof Budka
Inne artykuły o: Arka Gdynia | Dolcan Ząbki | Fejs 2 fejs | Górnik Zabrze | Hit | I Liga | Polecane | Zagłębie Sosnowiec